Długi, męczący i przytłaczający, ale seansu nie żałuję. Obejrzałam film o Przemyku
Po wyjściu z kina czułam się potwornie zmęczona i rozbita. Bynajmniej nie dlatego, że film "Żeby nie było śladów" trwa prawie 3 godziny...
- "Żeby nie było śladów" powstał na podstawie reportażu o tym samym tytule Cezarego Łazarewicza.
- Film w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego jest polskim kandydatem do Oscara.
- Widzowie zwracają uwagę, że produkcja jest bardzo długa (trwa prawie 3 godziny), warto jednak podkreślić, że twórcy bardzo szczegółowo i drobiazgowo pokazują wydarzenia sprzed lat.
Chociaż w pierwszym odruchu chciałam dołączyć do chóru oburzonych, po seansie doceniłam decyzję, by filmu nie skracać – długa, męcząca i wkurzająca scena procesu, gdy Jerzy Popiel w kółko powtarza z bezsilności jedno zdanie, przekonała mnie, że właśnie tak miało być. Moje ciało miało po prostu odczuć ten film. Miałam się wkurzać i niecierpliwić, bo właśnie te stany prowokują do działania.
(Nie)brutalność
"Żeby nie było śladów" to film brutalny, chociaż krew nie leje się strumieniem, a i scen przemocy nie ma szczególnie wiele (podczas katowania Przemyka kamera odwraca się, nie widzimy, co dokładnie się dzieje, bo tego najpewniej nigdy się już nie dowiemy). Brutalna jest jednak rzeczywistość bohaterów, następujące po sobie sceny, które potęgują uczucie beznadziei i bezsilności. A potem przychodzi myśl: tak było, ludzie żyli w takim absurdzie.Patrzenie na ten proces z perspektywy osoby urodzonej w latach 90., było oszałamiające. Niby wiedziałam, czytałam, słyszałam, a jednak przedstawienie Matuszyńskiego całkowicie mnie wybiło z poczucia komfortu. Przede wszystkim dlatego, że ogólnie jest to film o władzy. O tym, że prawda jest mniej istotna, gdy w grę wchodzą interesy, wybujałe ego, zaślepienie ideą, buta. A to wszystko nie jest domeną jednie ustrojów autorytarnych.Może cię zainteresować także: Grzegorz Przemyk zginął 30 lat temu. Sprawa wciąż nie jest do końca wyjaśniona
Kadr z filmu/materiały prasowe
Matka bolejąca
W "Żeby nie było śladów" nie ma właściwie jednego głównego bohatera. Reżyser nie zdecydował się na postawienie Jerzego Popiela (Tomasz Ziętek) czy Barbary Sadowskiej (Sandra Korzeniak) w centrum. Nie owinął fabuły wokół przyjaciela Grześka lub jego matki, chociaż bez wątpienia te postaci poznajemy najdokładniej.Interesującym wyborem castingowym okazała się Sandra Korzeniak. Widzowie właściwie podzieli się na dwa obozy – jednych zirytowała jej specyficzna kreacja, innych zachwyciła. Aktorka kojarzona jest ze swojej maniery, która nie każdemu przypada do gustu. Drażniąca z początku, później wydała mi się idealną kandydatką do roli matki Przemyka.
Warto przypomnieć, że scenariusz do "Żeby nie było śladów" powstał na podstawie reportażu o tym samym tytule Cezarego Łazarewicza. Reportażu, który na wielu poziomach próbuje rozpracować sprawę Przemyka. Opowiedzenie tej historii językiem filmowym było nie lada wyzwaniem, któremu podołali reżyser i scenarzystka Kaja Krawczyk-Wnuk. Stworzyli film wielowątkowy, ale nie przegadany, głęboki, refleksyjny, rzetelny, którego nie da się po prostu obejrzeć i zapomnieć.
My po prostu musimy o takich wydarzeniach pamiętać.
Napisz do autorki: alicja.cembrowska@natemat.pl