Polska i milionowe kary UE? Politycy PiS się nie boją: "Nie płacimy, nie mamy takiego obowiązku"
Teraz mamy dodatkowy milion euro kary dziennie za Izbę Dyscyplinarną, a wydaje się, że na części Polaków nie robi to już wielkiego wrażenia.
W PiS o karach UE
Politycy partii rządzącej niemal każdego dnia podkręcają narrację, że Polska nie będzie nic płacić. Słyszymy, że mamy do czynienia z działaniem TSUE poza zakresem jego kompetencji, że trybunał sam sobie wymyślił na podstawie swojego regulaminu wewnętrznego, że będzie nakładał takie kary, że Komisja Europejska nie zobaczy nawet 1 euro kary z Polski.
– Oba wyroki są według mnie absurdalne, nieadekwatnego do tego, co się w Polsce dzieje, zarówno w wymiarze sprawiedliwości, jak i ochrony środowiska. Decyzje zostały podjęte jednoosobowo przez tę samą panią sędzię. Widać jednoznacznie, że nas nie lubi, traktuje Polskę nie jak partnera, tylko przedmiotowo. Na tę chwilę nie płacimy kar – mówi naTemat Piotr Polak, poseł PiS, wiceszef sejmowej Komisji ds. UE.
– Myślę, że w najbliższym czasie wiele spraw związanych z jednym i drugim wyrokiem się wyjaśni. Na tę chwilę w Polsce obowiązuje, i jest najwyższym prawem, konstytucja. Trybunał Konstytucyjny może przepisy ustawowe zakwestionować, a nie TSUE. Nie przekazaliśmy tych kompetencji i nie mamy obowiązku płacenia tych kar – dodaje.
Wiceminister infrastruktury Marcin Horała w radiowej Jedynce: – Pamiętajmy, że instytucje europejskie nie mogą sobie same wymyślać i przydzielać kompetencji. Krótko mówiąc: ten wyrok nie obowiązuje.
Jak według niego UE może wyegzekwować te kary od Polski? – Zgodnie z prawem nijak nie może. Pieniędzy z wieloletnich ram finansowych nie może dotknąć. Polska zresztą jest pokazywana jako kraj, który świetnie je wykorzystuje, zgodnie z projektami. Miło słyszeć, jak mówią, że u nas nie ma korupcji jak w innych krajach, że są efekty. Krajowego Planu Odbudowy jeszcze nam nie dali. Uważam, że jedna i druga decyzja dotycząca kar jest niestosowna i z punktu widzenia prawnego niewykonalna. A my naprawdę mamy oręż, żeby się bronić. My też możemy starać się o to, żeby UE wynagrodziła nam krzywdę, jaką jest przetrzymywanie KPO – odpowiada europoseł.
Bogdan Rzońca wytyka, że trwa to trzy miesiące. Tu powołuje się na innego europosła Jacka Saryusza-Wolskiego: – On mówi, jaką taktykę powinniśmy stosować wobec krzywdy, którą UE w tej chwili wyrządza nam, przetrzymując 13-procentową zaliczkę na KPO. Samych dotacji mamy 24 miliardy euro. Jak policzymy 13 proc. od tej kwoty, wyjdą większe pieniądze niż kary.
Prawnik o karach dla Polski
Generalnie, jak słyszymy wokół, polityków PiS zdaje się raczej nic nie przekonywać. – Nie będziemy płacić kar. Nie będziemy płacić składki. Nie będzie nam Luksemburczyk pluł w twarz – tak tę narrację podsumowuje prof. Aleksander Cieśliński z Katedry Prawa Międzynarodowego i Europejskiego Uniwersytetu Wrocławskiego.
– Dlaczego to takie ważne? Bo w tamtych przypadkach państwa borykały się z konkretnymi trudnościami i starały się wykazywać dobrą wolę, a nie twierdzić jak polscy politycy: my po prostu nie czujemy się tym związani i nie będziemy płacić. To tak jakby ktoś procesował się przed sądem w Polsce i w trakcie procesu sąd nakładał na niego obowiązki, ale też zapewniał jakieś przywileje. A on twierdził – tych zarządzeń sędziego, które mi się nie podobają to ja nie będę wykonywał – mówi.
Prof. Cieśliński mówi, że takie przypadki tłumaczył studentom od kilkudziesięciu lat. – Mówiłem, że odmowa zapłacenia kary jest trudna politycznie do wyobrażenia, dlatego, że to oznacza, że państwo całkowicie odrzuca fundamenty UE. Nigdy nie przypuszczałem, że znajdę się w sytuacji, gdy tak będzie w rzeczywistości – mówi.Nigdy kary nie wynosiły milion euro dziennie. Ale faktem jest też, że żadne państwo nie naruszyło prawa UE i nie podważyło jego fundamentów w tak rażący sposób jak Polska. We wszystkich tych sprawach państwa zgrzytając zębami płaciły kary. Mogło im się to nie podobać, ale nie zdarzyło się, żeby któreś dobrowolnie tej kary nie zapłaciło. Nigdy nie słyszałem o takim przypadku. A nasze państwo doszło do wniosku, że tego nie zrobi, ponieważ – i to trzeba ludziom mówić – próbuje przedstawić się opinii publicznej jako ofiara niedobrej Brukseli.
Pytanie, jakie mogą być konsekwencje. Co może grozić Polsce? Nie płacimy kary i co dalej? Zacznijmy od początku.
Jak to wygląda technicznie
– Kara pojawiła się w postaci zarządzenia, które zostało doręczone polskiemu rządowi za pomocą platformy elektronicznej e-curia. W momencie, gdy urzędnik po naszej stronie kliknął "enter" otworzyło mu się zarządzenie i od tego momentu, za każdy dzień narasta kara. Gdy kara nie będzie płacona, otrzymamy wezwanie do zapłaty – tłumaczy zawiłości formalne prof. Cieśliński.
Prof. Cieśliński i inni prawnicy powołują się tu na ogólne rozporządzenie budżetowe z 2018 roku. W nim jest mowa o możliwości tzw. potrącenia. – Czyli jeżeli ktoś nie chce płacić kary samodzielnie, obniżona zostanie kwota, którą UE przekazuje nam w związku z różnymi rozliczeniami, np. na drogi. Po prostu wpłynie nam mniej środków na ten cel – mówi.
Janusz Lewandowski, europoseł KO, były komisarz UE ds. budżetu dodaje: – Unia po prostu może potrącić nie tylko środki z KPO, ale z całego wieloletniego planu na lata 2021-2027. Nie jest w stanie wyegzekwować kary od Polski, bo nie ma środków przymusu. Jeżeli polska strona idzie w zaparte, to pozostaje tylko ta możliwość. To jest samobójcza strategia w sensie szansy pozyskania wielkich funduszy, czyli pieniędzy inwestycyjnych, których nie ma w samorządach i w budżecie centralnym.W UE takie kary najczęściej nakładane są na prywatne przedsiębiorstwa. Np. Microsoft dostał kiedyś 500 mln euro kary za nadużywanie pozycji dominującej na rynku. W przypadku państw te przepisy rzadko znajdowały zastosowanie. Nikomu nie przyszło do głowy, że tak się kiedyś zdarzy. Ale w jednym z artykułów jest wspomniana sytuacja, że jednym z dłużników jest jest organ państwa. A zatem jest podstawa do takich potrąceń.
– Ja jestem zwolennikiem porozumienia, dyskusji, dialogu, nawet i ugody. Nawet jak trzeba coś zapłacić, to może da się coś wynegocjować, jeśli zakończymy konflikty z Czechami, a marszałek Terlecki mówił, że w tym tygodniu wpłynie do Sejmu projekt ustawy likwidującej Izbę Dyscyplinarną. Myślę, że w UE też są rozsądni ludzie, którzy to zauważą. Na pewno Polska powinna być w dialogu z UE, z TSUE – mówi Bogdan Rzońca.
Europoseł PiS dodaje: – Widzę już zmęczenie tym sporem z jednej i z drugiej strony. Uważam, że w miarę możliwości powinniśmy to zakończyć. Wydaje mi się, że Angela Merkel nie chciałaby tego konfliktu i moim zdaniem pani kanclerz doprowadzi do tego, że wszystko ładnie się zakończy i ona spokojnie przejdzie na emeryturę polityczną.Zapowiedź likwidacji Izby Dyscyplinarnej przez pana prezesa Kaczyńskiego i wypowiedź pana premiera Morawieckiego w PE napawa mnie optymizmem. Myślę, że tu możemy się porozumieć. Ale jest kontekst polityczny całej tej sytuacji. Jak widać Polska i Węgry to kraje, w które można uderzyć takim czy innym werdyktem. To jest niesmaczne.
Jednak póki co z każdym dniem kary są większe.
Do kiedy Polska ma płacić kary
Polska ma płacić kary dopóki TSUE nie wyda wyroku np. w sprawie Turowa.
– Proszę pamiętać, że jest to zarządzenie tymczasowe, to samo dotyczy Izby Dyscyplinarnej. Czyli w momencie, gdy zostaje wydany wyrok, w którym zostaje stwierdzone naruszenie prawa unijnego przez Polskę, zarządzenie upada. Po tym czasie nie musimy już płacić kary. Chyba, że jej nie zapłacimy, wtedy dojdzie do potrącenia za cały okres. Jeśli natomiast w przyszłości nie wykonamy wyroku TSUE, KE znowu może zwrócić się do trybunału, który w nowym postępowaniu może nałożyć na Polskę karę za niewykonywanie wyroku. Wówczas kara będzie narastała tak długo, dopóki nie wykonamy wyroku – tłumaczy prawnik.
W PiS już jednak słychać odgrażanie się, że jeśli dojdzie do potrąceń, Polska może nie zapłacić składki. "Unia je potrąci? To my potrącimy ze składek" – stwierdził w rozmowie z wp.pl wiceminister sprawiedliwości Michał Woś.
Prawnik tak ocenia ten hipotetyczny scenariusz: – Wtedy KE powie: znowu jesteście nam winni, jesteście dłużnikami z powodu niezapłacenia składki. I znowu potrąci zaległości. Polska w takiej sytuacji zawsze będzie finansowo pokrzywdzona, ponieważ dostajemy z UE więcej niż płacimy i UE cały czas ma z czego nam potrącać.
Kary UE i casus Polski
W całej tej historii nie można zapominać o tle. Prof. Cieśliński zwraca np. uwagę na to, że kilka dni temu TSUE anulował Polsce konieczność zapłacenia 650 mln euro odszkodowania i nikt o tym nie mówi. Trybunał przedstawiany jest jako zło, a dzięki niemu zaoszczędziliśmy mnóstwo pieniędzy.
– Czesi robili mnóstwo rzeczy, aby sprawa nie trafiła do TSUE. Od dawna za wszelką cenę próbowali dogadać się z Polakami. Proponowali: jeśli zapłacicie ok. 45 mln euro na budowę wodociągów, to my nie będziemy się was czepiać. Gdy zgłosili sprawę do KE, to komisja chciała doprowadzić do porozumienia, bo skargi między państwami to absolutna rzadkość. Czesi się zgodzili, KE zorganizowała spotkanie w Brukseli, ale nasi politycy powiedzieli, że nie przyjadą, mogą porozumieć się przez skype'a i to był moment, gdy Czesi się zdenerwowali. To trzeba bez przerwy powtarzać – przypomina prof. Cieśliński.
– Od 20 września do dziś minęło ponad 40 dni. Za te 40 dni będziemy musieli zapłacić 40 razy 500 tys., czyli 20 mln euro. Jeśli sprawa się przeciągnie i TSUE wyda wyrok np. pod koniec roku, to będziemy musieli zapłacić 40 kilka milionów euro. Czyli dokładnie tyle, ile trzeba było zapłacić Czechom, by Polska miała spokój z Turowem. I zaraz może się okazać, że będziemy musieli zapłacić więcej w karach niż to, co mogliśmy zapłacić Czechom – bez afery i wstydu – zauważa. Ekspert wskazuje też na wpływ, jaki Polska miała na tworzenie precedensów w UE w kwestii kar narzucanych na państwo.
– Do tej pory, dopóki nie pojawił się casus Polski, nakładano kary wyłącznie za niewykonanie wyroku TSUE, np. gdy jakieś państwo nie wdrożyło w terminie dyrektywy, np. ws. budowy oczyszczalni ścieków. Dziś kary mają dwojaką postać. To kara zryczałtowana za "grzechy" już popełnione oraz kara okresowa wprowadzona po to, żeby państwo wiedziało, że tak długo, dopóki nie wykona wyroku, to ta kara będzie mu narastała – tłumaczy.
Tu przypomina awanturę ws. Białowieży, gdy KE skierowała skargę przeciw Polsce do TSUE. – KE wystąpiła do TSUE o tzw. zarządzenie tymczasowe. Od lat taka procedura była stosowana, że dopóki trybunał sprawy nie rozstrzygnie, to państwo powinno się wstrzymać z pewnymi działaniami. Jest to odpowiednikiem zabezpieczenia w procesie cywilnym. W przypadku Polski to nie zadziałało, nikt u nas w kraju się tym nie przejął – wspomina.
Wtedy polski rząd się wycofał. Jak będzie teraz? – Pewnie rząd zlikwiduje Izbę Dyscyplinarną, po czym powoła coś, co będzie działało na podobnej zasadzie. Tak można zwodzić UE – zauważa prof. Cieśliński.Wtedy KE ponownie zwróciła się do TSUE i po raz pierwszy w historii trybunał wydał nowe zarządzenie z ostrzeżeniem, że jeśli Polska nie wstrzyma wycinki, to wyda kolejne, zgodnie z którym za dzień będziemy płacić 100 tys. euro. To był precedens. Pojawiła się kara za niewykonanie zarządzenia tymczasowego, a nie za niewykonanie wyroku jak do tej pory.