Alina Czyżewska: Ten, kto kontroluje seksualność, kontroluje ludzi [PODCAST]

redakcja naTemat
Gościem 34. odcinka programu Jacka Pałasińskiego "Allegro ma non troppo" była aktorka, aktywistka społeczna i członkini stowarzyszenia Watchdog Polska Alina Czyżewska. Tym razem było bardziej "non troppo" niż "allegro", bowiem rozmowa zaczęła od tematu 30-latki z Pszczyny, która zmarła w wyniku wstrząsu septycznego po tym, jak zamiast wykonać aborcję, kazano jej czekać.
Alina Czyżewska w programie "Allegro ma non troppo, czyli godzina z Jackiem" fot. naTemat
Dlaczego protesty kobiet przyniosły liberalizację prawa aborcyjnego w Irlandii, a nawet w Wenezueli, ale jeszcze nie w Polsce?

O tych i wielu innych kwestiach dyskutowali w studiu naTemat Alina Czyżewska i Jacek Pałasiński.

Rozmowa zaczęła się jednak od tematu tragicznej śmierci 30-letniej Izabeli z Pszczyny, która po odejściu wód w 22. tygodniu ciąży zamiast zostać skierowana na natychmiastowy zabieg aborcji, musiała czekać na obumarcie płodu. Kobieta bała się wstrząsu septycznego, o czym pisała w sms-ach do matki. I na wstrząs septyczny niestety zmarła.

Jacek Pałasiński cytował tu słowa przewodniczącego polskiego towarzystwa ginekologiczno-położniczego, który już po tragedii powiedział, że asekuracja przed odpowiedzialnością za aborcję, którą prokuratura uzna za nielegalną, jest dziś z tyłu głowy każdego lekarza.

Alina Czyżewska zaznaczyła, że nie znajduje słów, które mogłaby powiedzieć o śmierci Izabeli, bo wzbierają w niej za duże emocje, ale faktem jest, że żyjemy w kraju, w którym medycy nie mogą już zajmować się swoją pracą korzystając wyłącznie z wiedzy medycznej, bo jednocześnie muszą się zastanawiać nad tym, jak to, co zrobią może być ocenione prawnie. Aktywistka zwróciła uwagę na to, że upartyjniony sąd może skazać lekarza, który za pomocą aborcji ratował zdrowie lub życie kobiety.

Jacek Pałasiński wspomniał, że w niedawnym wywiadzie Marek Suski mówił, że kobiety umierają przy porodach, że to się zdarza i nie ma żadnego związku z ogłoszeniem Trybunału Julii Przyłębskiej sprzed roku.

– To nie był żaden poród. To był piąty miesiąc bez szans na rozwiązanie. Od setek lat walczymy, żeby kobiety nie umierały przy porodach, w krajach wysokorozwiniętych zdarza się to ekstremalnie rzadko – mówiła Czyżewska.

Zauważyła też, że cofamy się o dziesiątki, jeśli nie setki lat. Do czasów, gdy kobietom w ciąży, których życiu zagrażało niebezpieczeństwo, wstrzykiwano między nogi wodę święconą, byleby tylko płód "był ochrzczony".

Dalej rozmowa zeszła na długą historię niechęci do kobiet, mającą często podłoże religijne.

– Czasem zastanawiam się, czy czeka nas zakaz antykoncepcji – powiedziała Czyżewska i dodała, że bynajmniej nie żartuje.

– Już teraz w wielu miejscach w Polsce zakazuje się uczenia młodzieży o niej. Dostarczycielem wiedzy o seksie staje się katechetka, która mówi, że antykoncepcja to grzech. Jeśli kontrolujemy seksualność, kontrolujemy życie ludzi – tłumaczyła aktorka.

Słabością polskiej demokracji jest przedpotopowa edukacja oparta na władzy


Zdaniem Czyżewskiej, jeśli coś ma realne szanse uzdrowić nasz kraj to kompletna zmiana systemu edukacji. Nie miała jednak ma myśli kolejnych podziałów na gimnazja i podstawówki, ale złamanie hierarchii pionowej będącej podstawą polskiego szkolnictwa.

– Przez 12 lat uczymy się w szkole życia społecznego. Poznajemy system, w której musimy być potulni wobec władzy reprezentowanej przez nauczycieli, bo pożałujemy. Jeśli w szkole ujmę się za koleżanką, to będę mieć problemy tak jak ona. Szkoła nie lubi solidarności. To nauka na całe życie. Pielęgniarki nie poprą górników, bo dla nich zabraknie i na odwrót – powiedziała.

Alina Czyżewska zwróciła uwagę na kolejny problem: – Nie uczy również dyskutować. Bo przecież nie można się mylić, poszukiwać odpowiedzi, trzeba znać definicję i tyle. A rację zawsze ma nauczyciel, czyli ten, kto ma władzę. Wiele osób nie umie po takim treningu myśleć samodzielnie, zdaje się na komunikaty mówiące jak jest, a jak nie jest.

Aktywistka wspominała również czas, gdy pracowała jako wolontariuszka w obozie uchodźców na Lesbos i pisała stamtąd publikowane w prasie listy. Wchodziła wówczas w dyskusję z czytelnikami, który – mówiąc dyplomatycznie – byli zdania, że nie należy pomagać ludziom uciekającym przed wojną i głodem.

Czyżewska wspomina, że gdy drugiej stronie w końcu brakowało argumentów na poparcie swoich poglądów, kończyło się to najczęściej wyzywaniem jej od "arabskich kur**".