Prof. Migalski: Dyktatorom Rosji i Białorusi opłaca się, żeby w Polsce rządził PiS [WYWIAD]

Anna Dryjańska
Tylko wysoka inflacja może osłabić notowania PiS – przekonuje prof. Marek Migalski. Jego zdaniem kryzys na granicy polsko–białoruskiej jest bardzo na rękę rządzącym, a zaostrzenie sytuacji nie przypadkiem następuje wtedy, gdy partia rządząca ma kłopoty. – Dyktatorom Rosji i Białorusi opłaca się, żeby w Polsce rządził PiS, bo to partia, która realizuje politykę Kremla – mówi neuropolitolog i pisarz.
Prof. Marek Migalski – neuropolitolog, pisarz. fot. Tadeusz Wypych/REPORTER
Anna Dryjańska: Gdyby miał pan porównać PiS do statku, to jak by go pan opisał?

Prof. Marek Migalski: To największy statek na morzu, dowodzony twardą ręką przez kapitana, który często zmienia kurs. Dzieje się to w sposób niezauważalny nie tylko dla obserwatorów, ale i załogi.

Statek płynie tam, gdzie są nastroje społeczne, jak zawieje wiatr. Nie ma dziury w burcie, a już tym bardziej nie tonie – wbrew życzeniowemu myśleniu niektórych wyborców opozycji. Ale nie muszą się frustrować, że nie idzie na dno, bo wystarczy coś mniej spektakularnego.

Co ma pan na myśli?


Porzucając metaforę: nie chodzi o to, by poparcie PiS spadło z 35 proc. do 15 proc., bo to niemożliwe. Tak się nie stanie, choćby Jarosław Kaczyński został przyłapany na własnoręcznym mordowaniu ludzi czy kotów.

Część jego wyborców omamionych propagandą TVP nawet jak to zobaczy, to w to nie uwierzy, a innym i tak nie będzie to przeszkadzać.

Chodzi o to, by PiS–owi urwać choćby 3 pkt. proc. i przenieść te głosy na opozycję. Już wtedy można przejąć władzę – o ile oczywiście PiS pokojowo zaakceptuje wolę wyborców. Budowa politycznej armii, rzekomo do walki z Łukaszenką, stawia ten scenariusz pod znakiem zapytania.

PiS jest niezatapialny?

Rozumiem frustrację wyborców opozycji, którzy widzą, że PiS ma ponad 30 proc. poparcia mimo wszystkich afer. Wyborców partii rządzącej nie rusza wojna rządu z Unią Europejską czy łamanie praw człowieka.

Nie mają dla nich znaczenia przekręty, niszczenie sądownictwa, ani nawet wyrok Kaczyńskiego na kobiety. Ruszą ich dopiero pustki w portfelu – podwyżka ceny benzyny, ziemniaków, cukru…

Ostra diagnoza.

To smutna konstatacja, ale tak to wygląda. Podobnie przecież było w PRL – masowe protesty przeciw PZPR wybuchały, gdy pogarszały się warunki życiowe. Chodziło o podwyżki, w drugiej kolejności o ideały.

Dziś jest podobnie. Dlatego zagrożeniem dla PiS jest tylko wysoka inflacja czy benzyna po 6 złotych, a nie niszczenie państwa przez ostatnich 6 lat.

Już mamy wysoką inflację, produkty drożeją z dnia na dzień, a PiS nadal ma 35 proc. poparcia. Dlaczego?

Zjednoczona Prawica żywi się kryzysem na granicy. Gdyby nie to, mieliby o kilka punktów procentowych mniej. Dlatego PiS–owi bardzo opłaciłaby się "mała zwycięska wojenka". Dzięki niej partia Jarosława Kaczyńskiego może się utrzymać u władzy.

Proszę zauważyć, że to już kolejny raz, gdy PiS ma kłopoty, a Putin i Łukaszenka przychodzą mu z pomocą i zaostrzają sytuację.

Co się wtedy dzieje? Zaczyna działać podstawowa zasada neuropolityki: ludzie czują się zagrożeni i skupiają się wokół władzy. Przestaje być takie ważne, że szaleje drożyzna. Poddajemy się strachowi, wyłączamy racjonalne myślenie.

Chce pan powiedzieć, że Kaczyński ma układ z Łukaszenką i Putinem?

Jeśli pyta pani, czy zebrali się w jednej loży, by ustalić tajny plan, to oczywiście nie. Ale gdy popatrzymy na to, z jakim zachwytem państwowe, rosyjskie media oceniają pisowską politykę, żeby wspomnieć tylko konflikt rządu Morawieckiego z Unią Europejską i rozbijanie NATO, to oczywiste staje się, że dyktatorom Rosji i Białorusi opłaca się, żeby w Polsce rządził PiS, bo to partia, która realizuje politykę Kremla.

Przeczytaj też: "Big talk!" Rosyjskie media zachwycone Morawieckim i słowami o III wojnie światowej

Wszyscy gracze wykonują swoje ruchy i mają sytuację win–win–win. Nie muszą knuć w zaciszu gabinetów. To układ symbiotyczny, który pasożytuje na ofiarach śmiertelnych – uchodźcach. Wystarczy połączyć dobrze widoczne kropki. PiS zyskuje politycznie na eskalacji, a Putin i Łukaszenka dorzucają do pieca. I tak to się kręci.

Czy PiS może wygrać wybory parlamentarne po raz trzeci?

To realna możliwość, zwłaszcza jeśli PiS pójdzie w wojnę na granicy. Wtedy rządzący nie będą już mieć żadnych hamulców. Ustrój zmieni się w dyktaturę. Z kadencji na kadencję jest coraz ostrzej, trzecia byłaby jeszcze groźniejsza dla kraju.

W niebezpieczeństwie – osobistym niebezpieczeństwie – znaleźliby się liderzy opozycji: ich wolność, ich rodziny, ich majątek. Partia rządząca posunie się bardzo daleko, by nie miał jej kto rozliczyć.

Właśnie to, oprócz naprawy kraju, jest głównym zadaniem opozycji po przejęciu władzy: postawienie działaczy PiS przed sądem. Trzeba ich rozliczyć za hazard ludzkim życiem podczas epidemii, za dopieszczanie antyszczepionkowców, za śmierć ponad 70 tys. osób na COVID–19 i 140 tys. nadmiarowych zgonów na inne choroby.

Zaniechania i pseudodziałania rządzących w czasie epidemii mogły kosztować nas więcej ofiar, niż Stalin wymordował w Katyniu! A wszystko dlatego, jak czytamy w ujawnionych mejlach rządu, by im poparcie nie spadło. Niech ludzie umierają, byleby słupki się zgadzały. Politycy PiS wiedzą, że to jedna z wielu rzeczy, za które przyjdzie im odpowiedzieć. Będą więc musieli się jeszcze bardziej okopać.

Tymczasem opozycja kłóci się na Twitterze.

Takie podszczypywanie się jest całkowicie normalne. Tusk, Hołownia, Kosiniak, Czarzasty muszą zaznaczać swoją odrębność – pamiętajmy, że wyborcy przepływają przede wszystkim między nimi, a nie między nimi a PiS.

Wiem, że to popularne zajęcie, ale daleki jestem od utyskiwania na opozycję. Politycy to bardzo błyskotliwi ludzie, choć nie nazwałbym ich też geniuszami, którzy przegrywają wybory tylko z powodu pecha.

Dużo zmienił powrót Donalda Tuska – to osoba ze znacznie wyższej polskiej politycznej ligi. Rozumie, kim jest przeciętny Kowalski i wie, że typowy wyborca nie ma poglądów Roberta Biedronia.

Tusk ma świadomość, że pokona PiS tylko wtedy, gdy uwzględni, co ludzie mają w głowach. Można bardzo pięknie mówić o prawach człowieka, ale brutalna prawda jest taka, że trzeba mieć poparcie większości, by bronić praw mniejszości.

Opozycja na Węgrzech potrafiła się zjednoczyć.

Tak, ale oni są w zupełnie innym momencie cyklu wyborczego. Głosowanie odbędzie się w kwietniu lub maju, to kwestia kilku miesięcy. W Polsce następne wybory mają się odbyć za 2 lata.

Część wyborców jest zniechęcona. Mówią, że mają dość, że opozycja popełnia błędy, że udział w protestach nic nie daje, wycofują się na wewnętrzną emigrację.

Nie chodzi o to, by chodzić na każdy protest, lecz by chodzić na każde wybory.

Stan nieustannego wzmożenia jest męczący. Podam przykład: Terlecki obraził kobietę, nazywając ją kretynką. To typowe dla niego chamskie zachowanie, ale dlaczego liderzy opozycji ciągle zajmują tym naszą uwagę, dlaczego od kilku dni jest to jeden z głównych tematów?

Podobnie męczące jest podporządkowywanie aktywności obywatelskiej działaniom liderów partyjnych. Kolejny przykład: kilka tygodni temu uczestniczyłem w prounijnej demonstracji w Katowicach – nie dla tego czy innego polityka, ale dlatego, że popieram obecność Polski w Unii Europejskiej. A potem czytam Giertycha i Sienkiewicza, którzy piszą, że wystarczył jeden tweet Tuska, by wyprowadzić ludzi na ulice. Wk**wiłem się troszkę, więc rozumiem narzekania wyborców antypisu na swoich liderów.

Czyli jednak ma pan zastrzeżenie do opozycji.

Oczywiście, ale mimo to pójdę na wybory, bo nie jestem dzieckiem i na złość mamie nie będę odmrażał sobie uszu. Przez takie dziecinne zachowania wyborców Duda wygrywa niewielką przewagą z Trzaskowskim, a PiS może mieć trzecią kadencję. Głosuje się dla siebie, a nie z uwielbienia dla szefów partii. Najwyższy czas to zrozumieć.

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut