Bodnar: Statut Kaliski – czy za powszechnym oburzeniem pójdą dalsze kroki?

Adam Bodnar
dr hab., prof. Uniwersytetu SWPS, były Rzecznik Praw Obywatelskich
Spalenie Statutu Kaliskiego na rynku w Kaliszu to jeden z najbardziej obrzydliwych aktów antysemickich w ostatnich latach. Szczęśliwie władze naszego państwa zareagowały. Ale w istocie przez wiele lat przyzwalały na eskalację tego typu postaw.
Adam Bodnar Fot. Piotr Zagiell/East News
Jeśli mam być szczery, gdy zobaczyłem spalenie Statutu Kaliskiego w czasie demonstracji w Kaliszu 11 listopada 2021 r., specjalnie się nie zdziwiłem, biorąc pod uwagę wcześniejsze wieloletnie, ciche przyzwolenie władz dla działalności grup szerzących nienawiść.

Z pewnością był to szczególnie drastyczny, jak na polskie warunki, akt ekspresji. Jednocześnie wyjątkowo niemądry, bo sięgający do średniowiecznej historii i kwestionujący jeden z największych pozytywnych symboli miasta – tolerancji dla Żydów. Ale przecież w aktach ekspresji nie o mądrość chodzi, tylko o zwyczajną nienawiść. Symbole nadają się do tego znakomicie. Jak pisała Wisława Szymborska nienawiść „lekko bierze wysokie przeszkody / Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.”


Czytaj także: "Adam Bodnar: Kościół, LGBT, Wieś, Dialog"

Spalenie Statutu Kaliskiego oraz wykrzykiwane skrajnie antysemickie hasła wywołały masową reakcję, zainteresowanie mediów, stanowcze słowa potępienia ze strony ambasad Izraela czy Stanów Zjednoczonych. Władze polskie musiały zareagować. I zareagowały – najpierw tweet Prezydenta Andrzeja Dudy, później Prokuratura Okręgowa w Ostrowie Wielkopolskim podjęła śledztwo. Trzy osoby zostały zatrzymane. Sprawcom zostały postawione zarzuty publicznego nawoływania do nienawiści na tle narodowościowym i etnicznym.

Można powiedzieć, że reakcja nastąpiła. Sprawa jest zamknięta. Problem jednak w tym, że „Auschwitz nie spadło z nieba”, jak powiedział Marian Turski w słynnym przemówieniu 27 stycznia 2020 r., wygłoszonym na terenie byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.

Władze publiczne przez lata w istocie tworzyły swoisty parasol ochronny nad różnymi działaniami o charakterze antysemickim, ksenofobicznym i nienawistnym. Reagowały dopiero wtedy, kiedy poszczególne sprawy nabierały takiego wymiaru, że nie można było już ich zignorować, kiedy stawały się tak oczywiste i nabrzmiałe międzynarodowo, że aż nie wypadało przedłużać milczenia.

Czytaj także: Bodnar: Jeśli TK orzeknie po myśli Ziobry, staniemy się takim samym państwem, jak Rosja

Pierwszym takim słynnym incydentem było spalenie kukły Żyda na rynku we Wrocławiu w dniu 11 listopada 2015 r. Sprawca Piotr R. został skazany. Wciąż jednak nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego prokuratura występowała w jego obronie, w tym apelowała przeciwko wyrokowi skazującemu na 10 miesięcy pozbawienia wolności. Ten sam Piotr R. uczestniczył aktywnie w wydarzeniach na rynku w Kaliszu.

Niewyjaśniona jest również sprawa prominentnego sędziego – członka Krajowej Rady Sądownictwa w nowym składzie – dotycząca zamieszczania antysemickich wpisów w internecie. Sprawa toczy się od kilku lat i wciąż nie jest zakończona. Można odnieść wrażenie, że prokuratura po prostu dąży do przedawnienia tej sprawy.

W wielu przypadkach także prokuratura prowadziła postępowanie wyjątkowo niekonsekwentnie i mało stanowczo. Dotyczyło to nie tylko przestępstw o charakterze antysemickim, ale także innych czynów, które można zakwalifikować jako przestępstwa z nienawiści.

W 2019 r. obszerne listy takich spraw były przekazywane do prokuratury przez Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Stowarzyszenie „Otwarta Rzeczpospolita”. Już sama ich lektura pokazuje, że sprawy tego typu nie były i nie są dla prokuratury priorytetowe.

To wszystko dzieje się w czasach, kiedy polskie władze silnie wspierają politykę historyczną uwzględniającą jedną tylko wersję wydarzeń – martyrologię Narodu Polskiego oraz Jego poświęcenie dla ratowania Żydów. Tymczasem historia jest bardziej skomplikowana, czego dowodzą liczne źródła historyczne.

Dlatego też działania prawne i społeczne prowadzone przez niektóre środowiska wobec badaczy Zagłady, takich jak np. prof. Barbary Engelking i prof. Jana Grabowskiego, nie spotykają się z krytyką władzy. Wręcz przeciwnie – pozew przeciwko nim został złożony przez Redutę Dobrego Imienia, organizację współfinansowaną ze środków publicznych.

Czytaj także: Godek i Bąkiewicz. To tak naprawdę ludzie Kaczyńskiego od „brudnej roboty”

Dosłownie kilka dni przed 11 listopada 2021 r. znany lubelski historyk dr Sławomir Poleszak został zwolniony z Instytutu Pamięci Narodowej. Wszystko wskazuje na to, że prawdziwym powodem decyzji kadrowej było opublikowanie przez historyka krytycznego artykułu naukowego w stosunku do jednego z żołnierzy wyklętych.

W artykule tym zostało postawione pytanie o to, czy Józef Franczak „Laluś” nie brał udziału w przestępstwach popełnianych wobec Żydów. To właśnie nie spodobało się lokalnemu szefowi IPN. W obronie dr. Poleszaka wystąpiło szereg znanych historyków.

Niestety tego typu podejście władz w stosunku do historyków podejmujących badania nad Zagładą może tworzyć klimat i atmosferę wzmacniającą postawy antysemickie. Na świecie wciąż odbijają się również echa słynnej nowelizacji ustawy o IPN z 2018 r., która zmierzała do ograniczenia wolności słowa oraz wolności badań naukowych w kontekście Holocaustu. Z nowelizacji tej zrezygnowano w wyniku presji międzynarodowej. Jednak wstyd pozostał.

Zapewne za jakiś czas sprawcy incydentu spalenia Statutu Kaliskiego zostaną skazani, a opinia publiczna zapomni o tej hańbie. Warto jednak zastanowić się, czy na co dzień, kiedy podobne sprawy nie są tak nagłośnione, reagujemy odpowiednio? Czy odpytujemy władze z każdego przypadku siania nienawiści, czy raczej pozwalamy na przyzwyczajanie nas do nienawistnej i ksenofobicznej retoryki? Czy godzimy się na stopniowe przesuwanie granic, także poprzez kwestionowanie zwyczajnej, codziennej, rzetelnej pracy historyków?
Czytaj także: Bodnar: Skoro Przyłębska prawie nie orzeka, mamy prawo wiedzieć, jak wygląda jej kalendarz