"Dowód naszej upadającej pozycji". Dlaczego Merkel i Macron pominęli Polskę w rozmowach ws. kryzysu?
– Między pierwszym a drugim telefonem do Łukaszenki nie było żadnego kontaktu z władzami polskimi, to pokazuje, że strona niemiecka uznała, że nie jesteśmy ważnym partnerem do tej rozmowy – mówi naTemat Jan Wojciech Piekarski, były ambasador RP m.in. w Belgii, Luksemburgu, Izraelu, b. szef Protokołu Dyplomatycznego MSZ, wykładowca i autor podręczników z zakresu protokołu dyplomatycznego. Tak ocenia ostatnie zabiegi dyplomatyczne wokół granicy z Białorusią.
Jan Wojciech Piekarski: Rzeczywiście można mieć wrażenie, że rację miał minister Sikorski, który mówił, że Polska jest obecnie w karcie dań, a nie przy stole rozmów.
Nie ulega wątpliwości, że źle się stało. Fakt, że te rozmowy odbywały się bez wcześniejszej konsultacji z polskimi politykami to dowód upadającej pozycji Polski w relacji z partnerami, którzy nie konsultują się z nami, czy nie informują nas.
Jednak Angela Merkel zadzwoniła potem do premiera Morawieckiego.
Być może ten telefon był wywołany naszym niezadowoleniem, że nie dzwoni. Natomiast z tych telefonów praktycznie nic nie wynika, ponieważ nie ma żadnej informacji poza tym, że kanclerz Merkel wyraziła pełną solidarność z Polską. A powinniśmy się dowiedzieć, o czym rozmawiała z Łukaszenką i skąd była potrzeba ponownej rozmowy z nim.
A może rząd usłyszał szczegóły, tylko nie przekazano tego mediom?
Może tak być, ale opinia publiczna powinna wiedzieć, o czym rozmawiał nasz premier z liderem zaprzyjaźnionego państwa.
Zdecydowanie tak. Między pierwszym a drugim telefonem do Łukaszenki nie było żadnego kontaktu z władzami polskimi, to pokazuje, że strona niemiecka uznała, że nie jesteśmy ważnym partnerem do tej rozmowy.
Wyobrażam sobie, że po rozmowie Merkel–Łukaszenka powinien być telefon kanclerz Niemiec do Morawieckiego, informujący o tym, co uzgodniła, jakie są perspektywy na załagodzenie czy rozwiązanie tego sporu. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby taka rozmowa odbyła się nawet wcześniej, przed pierwszą rozmową z Łukaszenką.
Tak samo powinno być po rozmowach Macron-Putin. Wypadałoby, żeby Macron zadzwonił do Dudy i przekazał informację. Skoro tego nie było, jest to dowód słabej pozycji Polski na arenie międzynarodowej. W takiej sytuacji prezydent Duda powinien chwycić za telefon i dzwonić do Macrona, u którego bardzo niedawno gościł. Podobnie premier Morawiecki powinien dzwonić do kanclerz Merkel i pytać o efekt jej rozmów.
Choć oni nie dzwonili do nas, to trzeba zadzwonić do nich, (a nie obrażać się), bo w naszym interesie jest dowiedzieć się, o czym była rozmowa.
Nie powinno się czekać na to, że może nas poinformują, a może nie. Powinno się wykazać własną inicjatywę, ponieważ to leży w interesie strony polskiej.
Prezydent Duda rozmawiał dzień wcześniej z prezydentem Niemiec.
Telefon Merkel do Morawieckiego być może wynikł dopiero po tej rozmowie. Steinmeier najprawdopodobniej powiedział do kanclerz: "Słuchaj, w Warszawie czekają na jakąś wiadomość od ciebie". I prawdopodobnie dopiero po tym zdecydowała się zadzwonić do Morawieckiego.
To pokazuje, że jak się zaczynamy upominać, żeby coś nam powiedzieli, to zaczyna być jakiś rezultat. Ale opinia publiczna w dalszym ciągu nie ma zielonego pojęcia, po co Merkel dzwoniła do Mińska.
W pełni zgadzam się z tym, że Polska nie może podpisać się pod żadnymi ustaleniami, które byłyby podejmowane bez naszego udziału, i które byłyby sprzeczne z naszym narodowym interesem.
Nie wiemy, kto do kogo dzwonił, ale ruch na pewno był dobry. Jednak, niestety, Steinmeier nie jest człowiekiem, który kształtuje niemiecką politykę zagraniczną. W Niemczech jest ona całkowicie w rękach rządu i kanclerz Merkel.
Co w takim razie pokazuje kontakt Dudy ze Steinmeierem?
Duda ustawił się w relacji z politykami niemieckimi tak, że jest partnerem dla prezydenta. Kanclerz Merkel nawet nie przyjął, gdy była ona z wizytą pożegnalną w Warszawie u swojego partnera, premiera Morawieckiego.
Pamiętam, że kiedy pracowałem z prezydentem Kwaśniewskim, to jego głównym źródłem kontaktu rozmów politycznych w Niemczech zawsze był kanclerz Niemiec. Merytoryczne sprawy zawsze załatwiano na linii prezydent Polski – kanclerz Niemiec.
Myślę, że gdyby było spotkanie Dudy z Merkel w Warszawie, to prezydent Polski miałby dziś papiery do tego, żeby zadzwonić do pani kanclerz. Nie byłoby to obejście Morawieckiego. Rola Dudy w kształtowaniu polityki zagranicznej jest równie znacząca, co rola niemieckiego kanclerza w ich polityce.
Prezydent RP nie znalazł czasu, by przyjąć kanclerz Merkel. Nie dziwmy się, że politycy, którzy w pewien sposób są bojkotowani lub niedoceniana jest ich rola polityczna w Europie, podejmują inicjatywy bez konsultacji z polskimi partnerami.
Czy przed rozmowami z Łukaszenką i Putinem Merkel i Macron powinni skontaktować się z Polską?
Dobrze by było, gdyby wcześniej skonsultowali i poinformowali o takim zamiarze, a potem o rezultatach rozmów. Absolutnie nasi partnerzy zachodni przed kontaktami z Moskwą i Mińskiem, powinni uzgadniać te rozmowy, zarówno formę, jak i treść, z przedstawicielami polskiego rządu. Z tym że oczywiście nie możemy ingerować w sprawy, które dotyczą dwustronnych relacji Niemiec z Białorusią, czy Moskwy z Paryżem.
Pamiętajmy jednak, że Merkel reprezentuje i broni interesów niemieckich i unijnych. A Macron francuskich i również unijnych. Dla nich kryzys na granicy to sprawa nie tylko polsko-białoruska, ale sprawa unijno-białoruska. Jako eksponenci dużych krajów europejskich są zainteresowani tym, żeby nie dochodziło do destabilizacji UE.
To są główne motywy ich działania w tej sprawie. A nie wyłącznie oglądanie się na inny kraj członkowski UE, którego wprawdzie sprawa bezpośrednio dotyczy, ale nie jest on najważniejszym partnerem w UE.
Rozmowa Angeli Merkel z Łukaszenką wzbudziła duże kontrowersje, jest krytykowana. Prawica grzmi, że kanclerz Niemiec rozmawia z reżimem, że zdradziła UE. Czy mają rację?
Ale pani kanclerz zachowała styl, zwracając się do niego per: Panie Łukaszenko, a nie per panie Prezydencie.
Nie oburzałbym się na te działania. Widziałbym je jako kroki zmierzające do tego, żeby znaleźć rozwiązanie kryzysu. Wszelkie działania, które zmierzają w kierunku jego łagodzenia, niezależnie od tego przez kogo są podejmowane, obiektywnie są dla Polski korzystne.
Kontakt z Merkel już jest, ciągle brakuje kontaktu z Macronem i ustalenia, czy sprawy polskie były poruszane podczas rozmowy z Putinem. Tu pałeczka jest po stronie prezydenta Dudy.
[Aktualizacja: już po naszej rozmowie doszło do rozmowy Duda-Macron – przyp. red.]
Tymczasem komentarze niektórych polskich polityków PiS w rodzaju "wezwać do MSZ ambasadora Niemiec i Francji na dywanik i zrugać ich za to" po prostu świadczą o tym, że nie mają zielonego pojęcia, jak powinny funkcjonować relacje w dyplomacji pomiędzy MSZ a ambasadorami akredytowanymi w stolicy.
Zdecydowanie nie wzywać ambasadora, tylko znaleźć sposób na to, aby spotkać się z ambasadorem Francji, czy Niemiec i powiedzieć im: "Dziwimy się, że jeszcze nie dostaliśmy szczegółowej informacji dotyczącej rozmowy, może pan ambasador ma nam coś bliżej do przekazania". Lub: "Niech pan ambasador przekaże do Paryża, Berlina, że strona polska oczekuje na informacje o przebiegu tych rozmów i ewentualnych ustaleń".
Pamięta Pan podobną sytuację w przeszłości, po 1989 roku, gdy Polska była pominięta w zabiegach dyplomatycznych?
Na początku lat 90., gdy prowadzone były rozmowy na temat konsekwencji zjednoczenia Niemiec, minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski wymógł na parterach europejskich włączenie Polski do tych rozmów.
Dzięki działalności polskiej dyplomacji, a szczególności personalnie szefa MSZ, doszło do rozszerzenia formuły z 2+4 na 2+4+1 o udział Polski w tych negocjacjach, w których brały udział NRD-RFN i 4 mocarstwa jak Rosja, Wielka Brytania, Francja i USA.
A jeśli chodzi o działania mocarstw poza plecami jakiegoś kraju?
Mocarstwa znane są ze swojej działalności dyplomatycznej, z arogancji i pychy mocarstwowej, z tego, że bardzo często nie konsultują swoich działań z mniejszymi partnerami, o co mniejsi partnerzy mają do nich uzasadnione pretensje. Ale takie jest życie i z tym trzeba się liczyć. Duży może więcej. Mniejsi mogą być tylko z tego powodu oburzeni, ale mają na to niewielki wpływ.
Dotychczas Polska grała powyżej swojej wagi. Dzisiaj niestety, nie tylko nie działa zgodnie ze swoją wagą, ale jest traktowana jako mniej ważny parter. Poniżej tego, jaka powinna być jej rola na arenie międzynarodowej.
To wynik między innymi faktycznego, a nie deklarowanego, sceptycyzmu naszych władz wobec UE i konfliktowania nie tylko z instytucjami europejskimi, ale z najważniejszymi partnerami UE. Już nie mówię o obraźliwych i antyniemieckich wystąpieniach na oficjalnym, państwowym marszu z okazji Święta Niepodległości. Na to nie było żadnej reakcji ze strony władz oficjalnych.
Jak w ogóle ocenia pan zabiegi dyplomatyczne Polski podczas kryzysu na granicy?
Wydaje mi się, że one są, tylko zostały podjęte zbyt późno. Widać między innymi zabiegi na Bliskim Wschodzie, w relacjach z Turcją, czy Irakiem co do potrzeby ograniczenia czarterów z nielegalną imigracją na teren Białorusi.
Trochę brakuje mi aktywności liderów naszej polityki zagranicznej. Pana prezydenta, premiera, ministra spraw zagranicznych, który co prawda ostatnio się zaktywizował w kontaktach telefonicznych i nawet rozmawiał z sekretarzem stanu USA.
Uważam, że szkodliwy jest absolutny brak realnej współpracy z Frontexem, jednostką wyspecjalizowaną do rozwiązywania takich kryzysów. Nawet gdyby mieli przyjechać tylko eksperci i doradcy, to gdyby to od Frontexu – wspólnie z Polską – wyszedł wniosek wskazujący na potrzebę współfinansowania przez UE wybudowania zapory na granicy, to zupełnie inny byłby do tego stosunek KE niż w sytuacji, gdy jest to wyłącznie polska inicjatywa.
A decyzja Rady Bezpieczeństwa ONZ o tym, że zajmie się sytuacją na granicy? Krzysztof Szczerski stwierdził: "Cieszę się, że nasze zabiegi dyplomatyczne przyniosły oczekiwany skutek”.
Niby to ważne. Ale to jest tak, jak śpiewają w piosence: "Paroles, Paroles, Paroles". Słowa, słowa, słowa.
Gdy spojrzymy na sankcje, którymi Polska tak się zachłystuje, to w gruncie rzeczy są to sankcje przeciwko ludziom i instytucjom. A potem okazuje się, że ci ludzie nie mają potrzeby jeździć na Zachód, a pieniądze tak naprawdę mogą lokować za granicą niekoniecznie pod swoimi firmami, nazwiskami. Ta praktyka, czy teraz wobec Białorusi, czy wcześniej wobec innych autorytarnych reżimów, praktycznie nie przynosi rezultatów.
Czytaj także: To źle, że Merkel i Macron działają ws. kryzysu? Ekspert: Naszego telefonu nikt nie odbierze
Jaki zatem powinien być idealny scenariusz polskich zabiegów dyplomatycznych ws. kryzysu na granicy?Zwykle odbywa się to przy stole negocjacyjnym. Nie musi to być otwarta i publiczna konferencja. Ale muszą to być zakulisowe kontakty, które w końcowej fazie doprowadzają do ostatecznych negocjacji.
Wydaje mi się, że obecnie żadnych kontaktów między dwoma stronami zaangażowanymi w ten konflikt nie ma.
A w historii zawsze były utrzymywane kontakty między stronami sporu, czy stronami walczącymi. Albo w sposób bardzo poufny, tajny, albo poprzez pośredników, a nawet bezpośrednio. Powinna być próba kontaktu. Choć nie powinno się jej ujawniać, a jeśli trzeba, nawet ją dementować.
Gdyby w przeszłości doszło do podobnej sytuacji na polskiej granicy, wyobraża pan sobie, że rządzący w Polsce dzwonią do Łukaszenki?
W latach 50-60. w Pałacyku Myśliwieckim w Łazienkach prowadzone były tajne rozmowy chińsko-amerykańskie, kiedy nie było żadnych relacji dyplomatycznych, ani jakichkolwiek innych, między tymi dwoma krajami. Ale między innymi dzięki dobrym usługom polskiej dyplomacji PRL odbyło się kilkadziesiąt takich spotkań w Warszawie, które zaowocowały lata później nawiązaniem stosunków dyplomatycznych. Czyli wszystko jest możliwe.