"Babcia była świętokrzyską czarownicą". Ta książka to fascynujące połączenie zielnika i baśni

Alicja Cembrowska
Zdawało mi się, że zioła nieszczególnie mnie interesują. A potem przeczytałam "Słowiańskie boginie ziół" i zmieniłam zdanie. I już sama nie wiem, czy zadziałała magia roślin, czy szczerość pięknej opowieści Joanny Laprus...
Annie Spratt/Unsplash
Znam najbardziej popularne rośliny, uwielbiam pić napar z mięty i dziurawca, a jednym z moich ulubionych wspomnień z dzieciństwa jest zbieranie kwiatów lipy i liści pokrzywy, by zrobić herbatę. Z czasem jednak wypraw na łąkę i lasu zaczęło być mniej, a przeprowadzka do dużego miasta naturalnie osłabiła tę więź. Przyjemnie było na chwilę wrócić... Nawet jeżeli był to powrót jedynie w wyobraźni.

Podczas lektury "Słowiańskich bogiń ziół" trudno zostać tu, w świecie rzeczywistym. Głównie dlatego, że autorka, Joanna Laprus snuje opowieść baśniową, fascynującą i mityczną o trzech boginiach – Dziewannie, Mokosz i Marzannie – przenosi nas w zamierzchłe czasy, gdy ludzie żyli w silnym połączeniu z przyrodą, zgodnie z jej rytmem.
Autorka zabiera nas zatem nie tylko w magiczną podróż po łąkach i polach, tworząc zielnik, z którego dowiemy się, dlaczego warto mieć pod ręką bylicę czy sosnę, ale i przypomina ludowe historie naszych przodków. Robi to z szacunkiem, czułością i świadomością, że owszem, czasy się zmieniły, ale wiele innych rzeczy pozostaje takimi samymi... Opowieści pięknie tkanej słowami towarzyszą zachwycające ilustracje autorstwa Marty Jamróg z Jasielskiej Szkoły Ikon. Uczta dla oczu i duszy.
O to, czy "Słowiańskie boginie ziół" to coś więcej niż zielnik, dlaczego warto czerpać moc z roślin i czego współczesna kobieta może nauczyć się od Dziewanny, Mokosz i Marzanny zapytałam autorkę Joannę Laprus.

Co to znaczy, że zainteresowanie magią i ziołami ma pani we krwi?

Urodziłam się po sąsiedzku z Łysą Górą. Miałam babcię – świętokrzyską czarownicę, której nieobce były wszelakie rytuały i zabiegi oraz dziadka, który pochodził z Podlasia, kochał przyrodę, zwierzęta i z którym chodziłam na łąki zbierać zioła. Od dziecka słyszałam, że nie należy umawiać się na zabiegi chirurgiczne podczas pełni, a po wizycie nieprzychylnej sąsiadki trzeba spalić trochę bylicy, najlepiej z wianka święconego na Matkę Boską Zielną. Dorastając, wyparłam to wszystko i wrzuciłam do worka z napisem: zabobony.

Co stało się impulsem, żeby wrócić do korzeni i napisać na ten temat książkę?

Mam słabość do ziół. Lubię czytać stare zielniki. Dwa lata temu zapisałam się na fantastyczne warsztaty ziołowe do Ruty Kowalskiej. Słuchałam, pilnie notowałam i miałam wrażenie, że ja to już skądś wiem. Zaraz, zaraz, a czy przypadkiem to nie babcia mówiła mi kiedyś, że ruta jest dobra na nerki, a hyzop na niskie ciśnienie? Albo, że stokrotka "czyści krew", a dziurawiec "wszystko leczy"?

Zaczęły mi się też przypominać różne historie, które opowiadał dziadek. Na przykład legendę o dziewczynie, która wpadła do jaskini pełnej węży i po wydostaniu się z niej posiadła moc leczenia i komunikowania się z ziołami. Albo, że z brzozy czarownice robią miotły, na których latają. Pamiętam też opowieść o maku i matce, która dawała dziecku do picia jego wywar, aż w końcu dziecko zapadło w "wieczny sen". Dużo tych historii z folkloru ludowego słuchałam jako dziecko.

W książce opisuje pani trzy Boginie: Dziewannę, Mokosz i Marzannę. Co opowieść o nich może dać współczesnym kobietom?

Słowiańskie Boginie Ziół to nie tylko historia trzech Bogiń: Dziewanny, Mokosz i Marzanny. Bogiń wiosny, lata i zimy. Bogiń, które zarówno wspierały, jak i wymierzały sprawiedliwość. Dawały życie i przynosiły śmierć. Warto spojrzeć na tę książkę poprzez pryzmat archetypów różnych aspektów kobiecości, które są obecne w każdej z nas i wciąż są wyjątkowo aktualne. W portretach słowiańskich Bogiń możemy przejrzeć się jak w lustrze i odpowiedzieć sobie na pytanie: którą Boginią jestem?

Kobiety mogą "szukać siebie" w sylwetkach trzech bogiń, czy chodzi raczej o połączenie tych trzech różnych energii w sobie?

Zmieniają nas wydarzenia, doświadczenia, upływający czas. Mamy pewne cechy, które przyporządkowujemy konkretnej Bogini, ale tak naprawdę możemy mówić o aspekcie danej Bogini w nas. Dziewanna, Mokosz i Marzanna to aspekty Jednej Wielkiej Bogini zwanej Trójboginią.

Dziewanna to uosobienie kobiecej niezależności i powrotu do natury. Samodzielna, samowystarczalna, skupiona na celu. Mokosz – troskliwa matka i kochanka. Symbolizuje silny instynkt macierzyński. Marzanna jest uosobieniem mądrości. Cechuje się niebywałą intuicją i wglądem w przyszłość. Potrafi czytać znaki, jest '"świętą wiedźmą". W ciągu swojego życia możemy być każdą z nich wielokrotnie. Pamiętajmy, że koło życia, na którym zasiadają słowiańskie Boginie, obraca się nieustannie. Ale oczywiście do jednej może nam być bliżej, a do innej dalej.

Która Bogini fascynuje panią najbardziej?

Zdecydowanie Dziewanna. Głównie z powodu swojego skomplikowanego i nieoczywistego charakteru. Dziewanna jest dzika i niezależna. Nieposkromiona jak przyroda, którą włada. Cechami Dziewanny są także mądrość, intuicja i radość istnienia, a także precyzja w ukierunkowaniu na cel. Dziewanna nigdy nie chybia, strzelając z łuku.

Z pasją oddaje się swojemu zadaniu, z tym samym zachwytem co roku powołuje do życia uśpioną przyrodę. Jest szybka i nieuchwytna, ale też kapryśna. Jest Boginią Białą, czyli Boginią Dziewicą, ale jej dziewiczość wynika ze zdolności życia bez mężczyzny, a nie z życia w celibacie. Dziewanna jest Boginią czarów, włada wiedźmami i czarownicami. Ma też swoje drugie oblicze. Potrafi być mściwa i okrutna. Jeśli ktoś jej uchybił, potrafiła ustrzelić delikwenta z łuku. Mówiono, że jeżeli kogoś dopadła nagła śmierć, to za przyczyną rozsierdzonej Bogini.

Druga część książki jest magicznym zielnikiem. Czy w dzieciństwie to zainteresowanie roślinami obudził w pani dziadek, a potem ono przygasło i wróciło, czego konsekwencją jest książka, czy raczej ta pasja była cały czas obecna w pani życiu i po prostu nadszedł moment, że czuła się pani gotowa, by swoją wiedzę przelać na papier?

Zainteresowanie magią ludową i zastosowaniem ziół w tej magii wróciło do mnie po latach. Jako dorastająca dziewczyna realizowałam się, czytając literaturę piękną – i z nią wiązałam swoją przyszłość. W tym kierunku się rozwijałam. Zioła wróciły do mnie najpierw w postaci balkonowego ogródka, z czasem wypierając begonie i surfinie.

Jakieś ziele jest w pani życiu szczególnie ważne?

Uwielbiam lubczyk! Nie tylko z powodu walorów smakowych, ale głównie dlatego, że jest to ziele miłosne i właśnie dlatego, jak to u nas mawiano, musi być w każdym domu. W przeciwieństwie do innych magicznych miłosnych ziół jest łatwe do pozyskania, a do tego rośnie jak szalone. Pamiętam, jak tata zasadził lubczyk w ogródku, a do jesieni roślina wybujała tak, że stała się miejscem schadzek wszystkich kotów w okolicy.

Populacja kotów w naszym domu się wtedy mocno zwiększyła. Ale czemu się dziwić? W końcu lubczyk jest jednym z najsilniejszych afrodyzjaków. Zwie się go też "urocznikiem", bo jak mówiono: naparem z tego ziela panna uroki rzuca i chłopak musi się w niej zakochać. Dodawano go potajemnie do napoju lub noszono przy sobie, aby wzbudzić uczucie upatrzonego chłopca. Aby dziewczęta podobały się chłopakom, jak dorosną, matki kąpały je w wywarze z liści lub korzenia lubczyku.

Jeśli to nie pomagało, dziewczęta przypinały sobie lubczyk do włosów. Właśnie ze względu na swoje magiczne właściwości wykorzystywane przede wszystkim w magii miłosnej lubczyk był uważany za zioło czarownic. Mam go zawsze w domu.

Na czym polega zajmowanie się ziołami? Jak dobrze z nich korzystać?

Przede wszystkim mądrze. Zrywać tylko tyle, ile naprawdę potrzebujemy, ile jesteśmy w stanie wykorzystać. Trzeba wiedzieć, które zioła lepiej sprawdzają się w formie nalewek, które jako maceraty, a które nie tracą właściwości, jeśli robimy z nich wywar lub odwar. Niektóre zioła mogą też szkodzić. Na przykład piękny, żółty wrotycz posiada trujący tujon – i nie można go stosować bez ograniczeń. Pijąc dziurawiec, należy unikać słońca, bo może spowodować uczulenie.

Znajduje pani czas, żeby samodzielnie zbierać zioła? Jak na co dzień wygląda pani pasja?

Większość ziół zbiera się w czasie letnim – zwykle robię to na urlopie. Zbieram tyle, ile jestem w stanie przerobić. Bardzo mnie to relaksuje. Teraz kiedy mamy jesień i deficyt słońca – z radością wracam do kąpieli ziołowych.

Zauważalny jest obecnie trend wracania do źródeł – na rynku pojawia się coraz więcej książek "dla wiedźm", rośnie zainteresowanie astrologią, dawnymi rytuałami i obrzędami, ponownie zwracamy się ku przyrodzie i jej skarbom, o których zapomnieliśmy pod wpływem wszędobylskich suplementów. Jak pani myśli, z czego to wynika?

To chyba naturalny kierunek powrotu do natury. Myślę, że wszyscy jesteśmy zmęczeni codziennością, problemami, coraz gorszymi wiadomościami ze świata. Media społecznościowe zabrały nam mnóstwo czasu i zubożyły relacje – także z samymi sobą. Makroświat już nas pochłonął, wyżął i wypluł. Zaczynamy szukać w sobie i budujemy swój mikroświat. Jaki on będzie, zależy od nas samych. Jedni rzucają miasto i przeprowadzają się na wieś, innym wystarczy ogródek ziołowy na balkonie. Ważne, żebyśmy czuli się dobrze ze sobą.

Joanna Laprus – wydawczyni, redaktorka naczelna wydawnictwa Świat Książki, promotorka literatury i kultury czytania. Mama Mikołaja. Redaktorka naczelna najpierw (2008-2012) miesięcznika "Bluszcz", a następnie (2011-2013) "Papermint. Magazyn o książkach".

Ukończyła Filologię Polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Urodziła się i mieszkała po sąsiedzku z Łysą Górą, ale korzenie jej rodziny sięgają na Podlasie, więc zainteresowanie magią i ziołami ma we krwi. Autorka książki "Kroke. Poza dźwiękami" i współautorka (z Willą Shalit) "Bez makijażu. Prawdziwe historie kobiet".

Kocha Kraków, kulturę żydowską i muzykę etno. Pasjonuje się etnobotaniką i folklorem. Nie potrafi żyć bez książek, przyrody, muzyki i ludzi.