17-latka rozpłynęła się we mgle. A potem jej ciało znaleziono w Wiśle pod Wawelem

Tomasz Ławnicki
Te wydarzenia w rodzinie pani Heleny i pana Czesława z miejscowości Zabawa pod Wieliczką rozegrały się na parę tygodni przed świętami. Tuż przed nadciągającą - to okazało się nieco później - słynną zimą stulecia. Dziś od tragedii minęły już 43 lata, a bliscy i znajomi wciąż sobie zadają pytanie, jak to się stało, że 17-letnia Jola zginęła.
11 listopada 1978 r. 17-letnia Jolanta Z., uczennica Technikum Chemicznego w Krakowie, bez pytania rodziców o zgodę wyjechała z częścią klasy na niespełna dwudniową wycieczkę w okolice Bielska-Białej. Początkowo mama i tata nie chcieli jej puścić na tę wyprawę, ale tak się złożyło, że w weekend sami musieli wyjechać w ważnych sprawach rodzinnych. I Jola już o zgodę nie pytała.

Nastolatka zostawiła w domu list dla młodszej, 14-letniej siostry Bożeny. Napisała w nim, żeby ta zaopiekowała się kilkuletnią, najmłodszą siostrą i poinformowała, że wróci z wycieczki wieczorem w niedzielę. Planowała, że zdąży pojawić się w domu zanim jeszcze wrócą rodzice. Mama i tata zapowiadali swój powrót na niedzielny późny wieczór.

Wydarzenia jednak potoczyły się inaczej. Rodzicom w drodze zepsuł się samochód. W niedzielę nie udało się znaleźć nikogo, kto by naprawił auto. Do domu wrócili dopiero w poniedziałek. I tam od średniej córki usłyszeli, że Joli nie ma od soboty, że choć obiecywała, to nie wróciła i że w poniedziałek rano nie poszła do szkoły. Czesław Z. natychmiast zawiadomił milicję w Wieliczce i wszczął poszukiwania.

Czytaj także: "Twoja Misia". Straszny finał romansu nastolatki z szanowanym adwokatem

Milicja początkowo zareagowała typowo: że wróci, że pewnie gdzieś zniknęła z chłopakiem, że nie ma się co martwić. Ojciec na własną rękę zaczął ustalać, co się stało. Okazało się, że Jola z koleżankami i kolegami z klasy wróciła z Bielska-Białej tak jak planowała.

Jedna z przyjaciółek powiedziała, że część z drogi z dworca pokonały razem, a potem się rozstały. Ona jeszcze koleżankę odprowadzała wzrokiem, ale potem obraz Joli rozpłynął się we mgle. Z tego miejsca do domu 17-latka miała już niecałe dwa kilometry. Co się stało? Nie wiadomo po dziś dzień.

Pewne jest tylko tyle, że 30 listopada natrafiono na zwłoki dziewczyny w Wiśle w zakolu na wysokości Zamku Królewskiego na Wawelu. Identyfikacji dokonał tata. Na palcach dłoni dziewczyny pozostała biżuteria, więc motyw rabunkowy odpadał. Zabójcy jednak nie namierzono i sprawa została umorzona.

Ta historia jednak zaczęła się nieco wcześniej. Na przełomie września i października, niewiele dalej, przy tej samej drodze prowadzącej z Wieliczki w stronę Niepołomic doszło do próby porwania 19-letniej Ireny. Na szczęście do zdarzenia doszło blisko domu i kobiecie udało się uciec za furtkę. Jej rodzina jest przekonana, że gdyby nie to, Irena najpewniej podzieliłaby los Joli.

Czytaj także: Tuż przed śmiercią zmieniła się nie do poznania. "Archiwum X" bada, kto mógł zamordować 16-latkę

W najnowszym odcinku "Morderstwa (nie)doskonałego" rozmawiam z Kingą Radecką, dziennikarką i dokumentalistką z Krakowa. A prywatnie - siostrzenicą Ireny, która szczęśliwie uszła z życiem. Jak mówi Radecka, całe dzieciństwo i młodość żyła z opowieścią o tragicznej śmierci Joli i ta sprawa nie daje jej spokoju. Wierzy, że może uda się ustalić, kto zabił 17-latkę z miejscowości Zabawa pod Wieliczką.

Kinga Radecka zauważa, że zabójstwo Joli jest bliźniaczo podobne do serii morderstw, do jakich doszło kilkanaście lat później na terenie obecnego województwa łódzkiego, w okolicach Sieradza, Łasku i Bełchatowa. Tu również ginęły młode kobiety, a potem znajdowano je w rzece. Może więc to ten sam sprawca? Sprawę bada łódzkie tzw. Archiwum X.

Jeśli ktoś może coś powiedzieć o sprawie Joli z Zabawy, proszę o kontakt: tomasz.lawnicki@natemat.pl.

Zapraszam do słuchania, oglądania i komentowania.
OGLĄDAJ



POSŁUCHAJ


Program dostępny również na: