Lewicka: "Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem". To motto rządów Kaczyńskiego
Żaden system polityczny zbudowany na kłamstwie nie przetrwał.
Któregoś dnia, prędzej czy później, gmach złożony z kłamstw zawala się pod swym ciężarem.
Nieco inaczej ujął to Paweł Łatuszka, były białoruski minister kultury, aktualnie opozycjonista, opisując sytuację w swojej ojczyźnie: „kłamstwo reżimu rozjeżdża się tam z doświadczeniem społecznym”. Czyli: jeśli zmokłeś do suchej nitki, to nie uwierzysz, że dzień był bezdeszczowy.
Czytaj także: Karolina Lewicka: Kurtyna w górę. Wiemy, co PiS myśli o PiS-ie
Nie ma silniejszej presji na kłamiących niż dookolna rzeczywistość.
Ta rzeczywistość właśnie dogoniła PiS.
Aż cztery lata gnała rzeczywistość za Beatą Szydło i w końcu ją dopadła. Gdy jeden z oficerów SOP-u publicznie wyznał, że kłamano na temat okoliczności wypadku z udziałem premier. Do tej sprawy jeszcze wrócimy.
Szybciej poszło rzeczywistości z Jarosławem Kaczyńskim. Jeszcze 27 grudnia, występując w dwóch osobach: prezesa rządzącej formacji i wicepremiera do spraw bezpieczeństwa, klarował Interii, że „nie wie, co z tym Pegasusem”. Minęło dziesięć dni. Jedenastego, w wywiadzie dla tygodnika „Sieci”, przyznał, że, i owszem, polska władza kupiła izraelski system do inwigilacji.
Tylko kilkanaście godzin pędziła rzeczywistość za ministrem edukacji. Całe poniedziałkowe popołudnie strawił na przekonywaniu opinii publicznej, że niemożliwe jest, by jakikolwiek nauczyciel otrzymał w styczniu niższą pensję (efekt Polskiego Ładu), bo „ŻADEN z kuratorów nie potwierdził tego rodzaju sytuacji”. Już we wtorek rano rzecznik rządu zapowiedział… „wyrównania” nauczycielskich wynagrodzeń. Na dodatek w piątek kujawsko-pomorski kurator oświaty przyznał w radiu, że miał świadomość zaistniałej sytuacji.
Czytaj także: Lewicka: To już się stało. PiS uwierzył we własną propagandę
Coraz krótsze nogi mają kłamstwa PiS-u, z rozmaitych zresztą powodów.
„Najważniejsze, że nie pęknie na robocie” – czytamy w jednym z maili ze skrzynki Michała Dworczyka. Opinia dotyczy kandydata do pracy w TVP, ale jego zostawmy, bo nie zajmują nas teraz osobiste kariery, lecz ogólny mechanizm.
Chodzi o wspólnotę w kłamstwie. Kłamiący muszą być wobec siebie lojalni, by nieprawdziwa narracja pozostała szczelną. Jednak jeśli któryś z kłamiących „pęknie na robocie”, powstaje przestrzeń dla prawdy.
To casus starszego chorążego, który po przejściu na emeryturę ujawnił – najpierw adwokatowi, a później mediom – że rządowa kolumna Beaty Szydło przed feralnym wypadkiem jechała bez sygnałów dźwiękowych, choć z premedytacją i w porozumieniu zeznano inaczej, by chronić wizerunek SOP-u i szefowej rządu, a winę przerzucić na „zwykłego obywatela”. Im bliżej końca PiS-u, tym częściej będzie się ludziom reżimu zbierać na szczerość. Niekoniecznie ze szlachetnych pobudek, raczej tylko po to, by – ewakuując się z tonącego już okrętu – zrzucić z siebie odium za bilans tych rządów.
Potępić dotychczasowych mocodawców, ujawnić ich brudne sprawy, by ostatecznie nie zalec wraz z nimi na dnie. Zawartość skrzynki Dworczyka, od której zaczęliśmy, też nie jest bez znaczenia. „Mam prośbę, by jutro TVP ładnie zaatakowało te osoby” – napisał doradca premiera do m.in. ówczesnego dyrektora Telewizyjnej Agencji Informacyjnej.
Jednak Jarosław Olechowski stwierdził, że „nie kojarzy takiego maila”. Następnego dnia po tej deklaracji światło dzienne ujrzał kolejny mail, w którym doradca Morawieckiego zapewnia, że rozmawiał z Olechowskim i „mają działać”. Dzięki mailom codziennie zaglądamy za kulisy tej władzy. Dzięki mailom dzień w dzień następuje pokerowe „sprawdzam”, czyli dekonstrukcja oficjalnej narracji.
Dowiadujemy się, jak jest i jak władza robi z nas idiotów, jak się nam śmieje w twarz w zaciszu swych gabinetów.
Czytaj także: Lewicka: "Po pierwsze: skrajna bezczelność. To sposób PiS na to, by nas osłabić"
Druga przyczyna coraz krótszych nóg kłamstw tej władzy jest związana z piramidą Maslowa. U jej podstaw są potrzeby fizjologiczne, musimy spać, jeść, pić. Kolejne piętro tworzy potrzeba bycia bezpiecznym. I te fundamenty właśnie pękają – jesteśmy przerażeni galopującymi cenami, rachunkami za prąd i gaz, wzrastającą ratą kredytu, perspektywą lat chudych.
Jesteśmy silnie zdezorientowani chaosem podatkowym. Widzimy, że rząd nie panuje nad sytuacją, jego ruchy stają się nerwowe, a walki frakcyjne się pogłębiają. Minister Ziobro już atakuje swego osobistego wroga, premiera. „Zapewniał nas, że program został pieczołowicie przygotowany (…) dlatego jesteśmy obecną sytuacją zaskoczeni” – mówi „Rzeczpospolitej”. Walki buldogów – nie pod, a już na dywanie – trwają w najlepsze.
Król jest nagi. Kłamstwo, że kraj rośnie w siłę, a ludziom żyje się już tylko dostatniej, zostaje bezwzględnie obnażone, jak w drugiej połowie dekady Gierka. „Lodówkowy” socjalizm na kredyt z zagranicy zaczął się zwijać już po pięciu latach. Jak pisał Timothy Garton Ash: „Nikt nie może bezkarnie narobić apetytu i go nie zaspokoić”.
PiS obiecywał powszechny dobrobyt, aż tu nagle poseł Smoliński rozważa wprowadzenie cen regulowanych na podstawowe artykuły żywnościowe! Ludzie pytają, czy i kiedy pojawią się kartki. W mediach społecznościowych karierę robi fragment konferencji Jerzego Urbana jako rzecznika peerelowskiego rządu. Urban mówi na nagraniu dobitnie i powoli: „Nieprawdą jest, że zdrożeje gaz, światło, ciepła woda.
Nieprawdą jest, bo i takie plotki się pojawiają, mimo naszych zaprzeczeń, że zdrożeją w tym roku artykuły spożywcze”. Niechaj sobie władza sama odpowie, dlaczego ludziom się właśnie Urban z obecnym czasem skojarzył, dlaczego może być tej chwili całkiem dobrą ilustracją.
PiS kłamie, że uzdrowił budżet. PiS kłamie, że kraj stać na wzrastające z roku na rok transfery socjalne. PiS kłamie, że damy sobie radę bez unijnych pieniędzy. PiS kłamie, że jego polityka gospodarcza pomoże nam dogonić bogaty Zachód.
„Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem”.
To motto powstało dawno – w 2006 roku, za rządów pierwszego PiS-u, ale nie w Polsce – na Węgrzech. Słowa te padły na zamkniętym spotkaniu posłów Węgierskiej Partii Socjalistycznej, miesiąc po wygranych przezeń wyborach parlamentarnych.
Samokrytykę za dwa poprzednie lata złożył sam premier: Ferenc Gyurcsany. Naród był zbulwersowany, doszło do zamieszek, ale gabinet upadł dopiero kilka lat później, z powodu, jakżeby inaczej, kryzysu gospodarczego.
A w 2010 roku Węgrzy, niczym stryjek z wiersza Jana Brzechwy, zamienili siekierkę na kijek: władzę wziął Victor Orban i trwa do dziś, kłamiąc zresztą nikczemniej niż postkomuniści.
Tyle że Węgrom powoli otwierając się oczy. Zjednoczona opozycja idzie z Fideszem łeb w łeb. Polacy też zaczynają tracić wiarę w PiS. Tylko dla 13% obywateli „reformy” wymiaru sprawiedliwości autorstwa Zbigniewa Ziobry przyspieszyły pracę sądów. Sześć lat propagandy i 13%.
Czytaj także: Coraz krótsze nogi mają kłamstwa PiS-u, z rozmaitych zresztą powodów.
Tylko jedna czwarta Polaków uważa, że nasz kraj jest zwycięzcą granicznej konfrontacji z Białorusią. Marny wynik, choć przecież minister Wąsik ogłosił przed Świętami, że „wygrana bitwa graniczna listopadowa w Kuźnicy” stępiła Łukaszenkę. Polski Ład, który miał zachwycać – nie zachwyca.
Kaczyński oskarża opozycję, że rzuciła przeciwko Ładowi „wszystkie swoje zasoby, w tym najcięższą medialną artylerię”, ale to raczej jego własny problem, wszak prezes i ten drugi, z Woronicza, zapomnieli, że propaganda jest przeciwieństwem artylerii: im lżejsza, tym dalej niesie. A u nich jest tak toporna, że aż zęby bolą. Tylko wyznawcy to kupują.
Rzeczywistość skrzeczy, kłamstwo zostaje obnażone lub przestaje działać.
Niestety, koniec ery kłamstwa jest zazwyczaj bolesny nie tylko dla tych, którzy kłamali. Największe koszty ponoszą ci, którzy byli okłamywani. Czyli my wszyscy, społeczeństwo. Czas zapłaty za kłamstwa władzy właśnie się zbliża wielkimi krokami. Właściwie już za to płacimy każdego dnia. Będzie tylko drożej.