Znajomy przewidział jego śmierć w "przeklętym" Porsche - co do dnia. Kulisy wypadku Jamesa Deana

Maja Mikołajczyk
"Proszę, nie wchodź do tego auta (...) Jeśli to zrobisz, to za tydzień o tej samej porze będziesz już martwy" – powiedział Jamesowi Deanowi Alec Guinness. Brytyjski aktor znany m.in. z roli Obi-Wana Kenobiego w "Gwiezdnych wojnach" nie pomylił się w swojej przepowiedni ani o jeden dzień.
Kulisy śmierci Jamesa Deana w wypadku Porsche 550 Spyder. Fot. Warner Bros/ Collection Christophel/ East News

Gwiazda, która szybko zgasła

Nazwisko Jamesa Deana przypisujemy do panteonu takich ikon popkultury, jak Marylin Monroe, Elvis Presley, Audrey Hepburn czy Humphrey Bogart. To jednak, co różni go od gwiazd podobnego formatu, to długość kariery – podczas gdy ich trwały lata, Deana zaledwie parę miesięcy.


Urodzonego 8 lutego 1931 roku w powiatowym mieście Marion w stanie Indiana Deana już od dziecka ciągnęło do aktorstwa. Widząc talenty syna, matka zachęcała go do gry na skrzypcach i nauki tańca w amatorskim teatrzyku, dlatego jej śmierć bardzo dotknęła 9-letniego wówczas Jimmy'ego.

Niepotrafiący poradzić sobie samotnie z wychowywaniem syna, ojciec Deana wysłał go do jego wujostwa mieszkającego w znacznie mniejszym mieście Fairmont, również w stanie Indiana.

To tam przyszła ikona popkultury zaprzyjaźniła się z pastorem metodystów Jamesem DeWeerdem. "Straciłem z nim dziewictwo" – miał powiedzieć jednemu ze swoich przyjaciół aktor, cytowany w biografii aktora "James Dean: Tomorrow Never Comes" napisanej przez Darwina Portera. Na temat orientacji seksualnej Deana jego fani do dziś toczą debaty.

Śmierć wspierającej go matki i przeprowadzka nie sprawiły jednak, że nastoletni James odstawił aktorskie próby na boczny tor. Wspomniany wcześniej DeWeerd zaszczepił w Deanie nie tylko zamiłowanie do wyścigów samochodowych i walk byków, ale także do teatru.

Aktor nie miał jednak głowy do nauki: nie uczył się najlepiej, radził sobie za to w sporcie: dobrze grał w koszykówkę i baseball. Już wtedy uczęszczał na zajęcia kółka teatralnego i brał udział w konkursach recytatorskich. Jeden z nich nawet wygrał, wygłaszając monolog "The Madman" Charlesa Dickensa. Rozpoczął go głośnym krzykiem – zapowiedzią, że w przyszłości również będzie zaskakiwał swoimi interpretacjami.

Po szkole w 1949 roku ruszył do Kalifornii, by studiować prawo, jednak bardzo szybko zorientował się, że to nie jego droga i przeniósł się do Los Angeles, gdzie studiował aktorstwo. Uczelnię porzucił jednak zaledwie dwa lata później, by zająć się graniem na pełen etat.
Czytaj także: Powstanie film o Audrey Hepburn. Ikonę kina zagra aktorka nominowana do Oscara
Zaczynał jak większość osób w branży – wystąpił w reklamie Pepsi, statystował w filmach i pracował w telewizji przy teleturniejach oraz serialach. Już wtedy jednak szokował kolegów po fachu swoimi aktorskimi metodami, w tym przyszłego prezydenta USA Ronalda Reagana.

Dean spotkał się z nim na telewizyjnym planie, gdy Reagan był jeszcze aktorem. Spontaniczność żółtodzioba oraz jego improwizacje nie spodobały się nie tylko jemu. "Po prostu sprawcie, żeby mówił to, co jest w scenariuszu" – miał podobno powiedzieć jeden ze sfrustrowanych aktorów, który wściekał się, że Dean wymyśla własne kwestie.

Przełomowy moment dla jego kariery nadszedł wraz z 1953 rokiem, gdy reżyser Elia Kazan szukał odtwórcy głównej roli do adaptacji powieści Johna Steinbecka "Na wschód od Edenu" i odnalazł go w postaci nieznanego wówczas szerszej widowni Deana.

To z tego filmu pochodzi jedna z najlepszych improwizowanych scen aktora, w której zamiast zgodnie ze scenariuszem wybiec z domu po kłótni z filmowym ojcem, podchodzi do niego i zaczyna płakać. Autentyczne zdziwienie malujące się na twarzy wcielającego się w rolę patriarchy Raymonda Masseya uznano za tak rewelacyjne, że ostatecznie właśnie to spontaniczne ujęcie weszło do filmu.
Dzięki roli w "Na wschód od Edenu" Dean mógł się ubiegać o swoją najbardziej ikoniczną rolę w "Buntowniku bez powodu", gdzie wcielił się w pokłóconego z życiem nastolatka Jima Starka z Natalie Wood u swojego boku.

Później dostał jeszcze rolę w "Olbrzymie", do której przyciął i zafarbował włosy na siwo, by wyglądać starzej. Wtedy na ekranie pojawił się już u boku gwiazd wielkiego formatu – Elizabeth Taylor i Rocka Hudsona.

Wszystkie trzy filmy, które uczyniły z niego gwiazdę, weszły na ekrany kin w 1955 roku. Premiery dwóch z nich nie doczekał. Dean zginął, zanim na planie "Olbrzyma" padł ostatni klaps – w jednej ze scen z jego udziałem musiano zastąpić go dublerem.

"Przeklęte" Porsche Jamesa Deana

Fascynacja wyścigami samochodowymi Jamesa Deana odżyła, gdy aktor mógł sobie pozwolić na kupno sportowych aut – Dean nie tylko bowiem chciał oglądać wyścigi, ale również w nich uczestniczyć. Gdy zaczął to robić, okazało się, że jest w tym całkiem dobry i regularnie staje na podium.

W końcu aktor zakupił feralne Porsche 550 Spyder, na którym kazał namalować napis "Little Bastard" ("Mały Drań") oraz numer wyścigowy 130. Kiedy Dean pokazywał samochód ostrzegającemu go przed nim Alecowi Guinessowi, auto było praktycznie przez niego nieużywane.

W tydzień po tym spotkaniu 30 września 1955 roku Dean wyruszył ze swoim mechanikiem Rolfem Wüterichem z Los Angeles do Salinas na wyścigi, które miały się odbyć 1 października. Wyruszając w trasę byli w dobrych humorach, gotowi na czekającą ich przygodę.
James Dean i Rolf Wütherich przed wyjazdem na wyścigi w Salinas.Fot. Sanford Roth/ Julien’s Auctions/ East News
Dean i Wüterich testowali możliwości auta, więc prowadzący je aktor nie wahał się dociskać gazu do dechy. Pierwszym tego efektem był mandat od policji za jechanie z prędkością 105 km/h przy ograniczeniu do 90. Drugi był już dużo bardziej tragiczny.

Ponad dwie godziny po spotkaniu z funkcjonariuszami Porsche Deana uderzyło w jadącego z naprzeciwka Forda Tudora, który skręcał w lewo. Uderzenie w dużo większe i cięższe auto wysłało "Małego Drania" prosto do rowu.

Najwięcej szczęścia miał mechanik Tudora, który z wypadku wyszedł jedynie z kilkoma zadrapaniami na twarzy. Wüterich doznał poważnych obrażeń, ale wypadł z samochodu, co uratowało mu życie. Los najmniej łaskawy był dla wschodzącej gwiazdy Hollywood, który z powodu licznych obrażeń zmarł w aucie, wyglądającym po wypadku jak zwinięta aluminiowa kulka.
Porsche Jamesa Deana po wypadku.Fot. RR Auction/ Ferrari Press/ East News
Skąd plotki o "klątwie" wiszącej nad Porsche aktora? Sporo namieszała słynna wypowiedź Aleca Guinessa. Gdy aktor dowiedział się, że w swojej przepowiedni śmierci nie pomylił się ani o dzień, był wstrząśnięty. – Bardzo, bardzo dziwne i upiorne doświadczenie – powiedział odtwórca roli Obi-Wana Kenobiego w "Gwiezdnych Wojnach" w wywiadzie, którego udzielił BBC wiele lat później.

To, co działo się z "Małym Draniem" już po wypadku również było wodą na młyn dla podobnych teorii. Z auta po wypadku wykręcono silnik oraz inne wciąż zdatne do użytku części i włożono je do dwóch innych samochodów wyścigowych. Kierowca jednego z nich zmarł w wypadku na torze wyścigowym, a drugi doznał poważnego wypadku podczas tych samych zawodów.

Reszta Porsche jeździła po Stanach z organizacją National Safety Council, przestrzegającą przed opłakanymi skutkami zbyt szybkiej jazdy. W czasie tej trasy "przeklęte" auto miało się zapalić, zmiażdżyć mechanikowi nogi, oderwać rękę złodziejowi kół oraz zabić kierowcę komunikacji miejskiej.

Później "Mały Drań" zaginął i nigdy się nie odnalazł. Historia o "przeklętym" Porsche przetrwała jednak do dziś, dzięki opowieściom osób, które wówczas nie mogły się pogodzić z przedwczesną śmiercią utalentowanego aktora.

Legenda "Buntownika bez powodu"

Nie wiadomo, jak potoczyłaby się kariera Jamesa Deana, gdyby nie zginął tragicznie w wieku 24 lat. "Nie potrafię wyobrazić go sobie w wieku 54 lat" – powiedziała 30 lat po tragedii gazecie "Washington Post" aktorka Ann Doran, która w "Buntowniku bez powodu" grała jego matkę. "Jakim aktorem by się stał? Jakiego formatu?" – zastanawiała się na łamach dziennika.

Śmierć aktora przed premierą filmu, w którym zagrał z Doran bez wątpienia przyczyniła się do rozgłosu, jaki towarzyszył premierze "Buntownika bez powodu", jednak nie był jedyną przyczyną jego sukcesu.

Postać odgrywana przez Deana idealnie wpisała się w ducha epoki i oddawała narastający bunt ówczesnej młodzieży, o czym wspominał m.in. Al Pacino w książce "Al Pacino", zbierającej jego wywiady z lat 1979-2005 z Lawrencem Grobelem.
Al Pacino
Cytat z książki "Al Pacino" Lawrence'a Grobela

Tak naprawdę osobą, z którą się utożsamiałem, był James Dean. Dorastałem w pokoleniu Deana, "Buntownik bez powodu" miał na mnie wielki wpływ.

Niektórzy uważają, że to właśnie śmierć uczyniła z Deana legendę. Wielu specjalistów i kolegów po fachu podkreśla jednak jego wpływ na współczesne aktorstwo i wypromowanie naturalistycznej metody Stanisławskiego.

– Aktorzy, którzy uważają, że Dean jest przeceniany, powinni wrócić do jego filmów i zobaczyć, jak on grał – powiedział MTV Johnny Depp w wywiadzie z okazji 50. rocznicy śmierci Deana.

Po tragicznym wypadku skrzyżowanie dróg 466 (obecnie 46) i 41 nazwano imieniem i nazwiskiem Deana. Niemy świadek jego ostatnich oddechów wciąż jest miejscem pielgrzymek osób, dla których gwiazda aktora nigdy nie zgaśnie.
Czytaj także: Była największą rywalkę Marylin Monroe. Śmierć Jayne Mansfield przypisywano klątwie

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut