Czytam już tylko nagłówki, bo nie mam siły na ten kraj. Wylogowuję się z Polski

Helena Łygas
Rekord zakażeń, antyszczepionkowcy tak zidiociali, jak wcześniej, kolejna śmierć ciężarnej kobiety, którą być może można było uratować, galopująca inflacja, Czarnek, lex TVN, kolejne afery PiS. Niech ktoś zatrzyma wreszcie Polskę, ja wysiadam. Czytanie o tym, co dzieje się w tym kraju, stresuje mnie dziś bardziej niż życie prywatne.
Od początku pandemii antyszczepionkowcy sprzeciwiają się jakimkolwiek ograniczeniom w naszym kraju - niestety skutecznie. Rząd boi się ich dziś bardziej niż rosnącej liczby ofiar COVID-19. Fot. Tomasz Kawka/East News
Polska emigracja ma długą historię. Do Stanów na początku XX wieku, na Wyspy po II wojnie światowej, nielegalną i/lub azylancką właściwie przez cały PRL.

Jednak nawet fala wyjazdów po 2004 roku nie może się równać z tą facebookową. Po kolejnych wyborach, skandalicznych słowach tej czy innej gadającej głowy u władzy, Polki i Polacy pakują walizki przy pomocy klawiatury.

Trudno nie rozumieć tych zapędów. Na loterii wylosowaliśmy raczej słaby kawałek ziemi i historii. Ani tu ciepło, ani słonecznie. Że ładnie? Czasem w jakiejś naturze lub o ile ktoś potrafi sobie urządzić mieszkanie.


Przeszłość? Ponura jak krajobraz - rozbiory, przegrane powstania, pańszczyzna funkcjonująca najdłużej w Europie.

Zresztą pokrętne rozumienie praw człowieka, czy może raczej tego, kto na człowieka się kwalifikuje, mamy chyba w genach. Polki prawa wyborcze może i zyskały jako jedne z pierwszych na świecie, ale jak powiedziałby kołcz: nieważne jak się zaczyna, ale jak się kończy.

Jacyś tam geje? Lesbijki? To ideologia. Dzieciom wpychana przez lobby pedofilów (podpowiedź: nie chodzi o Kościół Katolicki) i sącząca się z Netflixa za nasze pieniądze.

Co zaś się tyczy naszych pieniędzy, w Polsce ich definicja daleko wybiega poza rachunki bankowe i zawartość świnek-skarbonek.

Za nasze żyje mityczna armia 500plusów (również podejrzewanych o niebycie ludźmi). Za nasze wszczepia się pod przykrywką pandemii chipy modyfikujące nasz polski kod genetyczny (oby na jakiś bardziej fancy - włoski? może szwedzki?).

Fakt, że w księdze przysłów polskich nie ma powiedzenia “Kto mieszka w Polsce, ten w cyrku się nie śmieje”, jest poważnym błędem edytorskim.

Mnie na przykład znacznie bardziej od facetów z nosami z gąbek śmieszył Korwin albo Kaja Godek. Lubię freaków - szczególnie tych negatywnie zakręconych.

Obserwowałam ją na Facebooku i podśmiewałam się z wypocin o holocauście embrionów. Jeśli chodzi o Janusza, preferowałam Instagram - fajne stylizacje, szczypta humoru wprost do smacznej kawusi.

Dokładnie pamiętam, kiedy przestało mi być do śmiechu.

Był 22 października 2020 roku, całkiem jeszcze ciepło, a w Sejmie trwało czytanie projektu ustawy “Stop Aborcji”. Chyba po raz pierwszy nie chciało mi się nawet tego śledzić, bo ileż można.

A tu nagle na Facebooku wyświetla mi się post Godek, ale jakaś odmieniona - bez oburzonka, bez tej swojej charakterystycznej ironii zacietrzewionych, w dodatku post na tle z różowych serduszek. Czyżby to dziś przypadały walentynki embrionów?

Przeczytałam raz, przeczytałam drugi, a potem do mnie dotarło, co właściwie się stało. Dalej była wściekłość. Wyszłam na ulicę raz, drugi, trzeci. Powiesiłam z sąsiadką czarne prześcieradło z błyskawicą zwieszające się przez dwa balkony. Napisałam, jak nie ja, dwa wściekłe posty na Facebooku i czytałam artykuł za artykułem (ba! kilka nawet sama napisałam).

No a potem zrobiło się zimno, zbliżały się Święta, a emocje opadły. Publikacja wyroku Trybunału nie wzbudziła już (nie tylko we mnie) aż takiej złości. Bo i czy nie tego można się było spodziewać?

Powoli podgrzewana żaba nie wie, że zaraz zostanie udkami w sosie kaparowym. Podobnie z rozładowywaniem społecznej (ale i osobistej) wściekłości. Od oburzenia do rezygnacji.

Nie inaczej jest ze strachem. Któż nie pamięta przerażenia pierwszym przypadkiem zakażenia koronawirusem w Polsce. Maseczki chirurgiczne w kilka dni stały się najbardziej pożądanym produktem w kraju, a ludzie wykupowali ze sklepów zapasy makaronu, papieru toaletowego i zamykali się w domach jeszcze przed pierwszym lockdownem.

Dziś zakażeń mamy ponad 50 tys. razy więcej, do tego drobne 104 tys. zmarłych i co? Knajpy działają, do osiedlowych sklepików można wejść bez maseczki, a obsługa się nawet nie zająknie. Boimy się mniej, bo ileż można żyć z lękiem na karku.

Gdy na początku listopada media obiegła informacja o śmierci Izabeli z Pszczyny, która była w 22. tygodniu ciąży, przez Polskę przetoczyła się fala oburzenia. Oto mieliśmy pierwszą ofiarę nieludzkiego wyroku. Śledziłam kolejne ustalenia w sprawie jej śmierci i miałam dreszcze.

W styczniu w szpitalu zmarła w ciąży bliźniaczej Agnieszka - rodzina twierdzi, że lekarze znów mieli czekać z usunięciem płodów zbyt długo. Tę sprawę znam już tylko z nagłówków. Podobnie jak szereg wybuchających raz za razem afer politycznych.

Ostatnie dwa lata życia w Polsce nauczyły mnie jednego. Żeby wytrzymać w tym syfie i nie zwariować niezbędna jest emigracja. Nie ta deklaratywna, facebookowa. Raczej wewnętrzna.

Gdy po weekendzie spędzonym na bingewatchingowaniu serialu na kolegium redakcyjnym słyszę tematy zgłaszane przez reporterów politycznych, dziękuję sobie serdecznie, że nie poszłam tą drogą.

Może i czuję się momentami jak ignorantka, która o kolejnych nieruchomościach Obajtka usłyszała trzy dni po wszystkich, a o homofobicznych wypowiedziach dowiaduje się od jakiegoś czasu tylko z nagłówków, ale życie w permanentnym oburzeniu nikomu (a na pewno mnie) nie służy.

Pytaniem pozostaje, co będzie, jeśli odechce się nam wszystkim.

Osoby działające społecznie doskonale znają pojęcie "wypalenia aktywistycznego". Po miesiącach walki, aktywności, użerania się z hejterami, nie mają już sił. Długotrwałe napięcie i stres kumulują się w ciele, odbierają siły do działania. Nie jestem żadną aktywistką, a i tak jestem wykończona Polską.

Zwierzęta na sytuacje stresujące - a często też po prostu niebezpieczne - reagują jedną z dwóch reakcji: uciekaj lub walcz. Funkcja tego mechanizmu jest oczywista. Przetrwanie.

Analogicznie widzę funkcję swojej emigracji wewnętrznej. Rzeczywistością społeczno-polityczną to ja już przeżywałam.

Złościłam się, oburzałam, bałam, manifestowałam. Teraz kładę uszy po sobie i tymczasowo wypisuję się z tego społeczeństwa i tego, co dzieje się w kraju. Podlewam kwiatki, głaszczę psa, czytam i oglądam filmy.

I wiem, że nie jestem jedyną wykończoną. Czekanie na wiosnę i koniec piątej fali wydaje się wystarczającym obciążeniem dla przeciętnego szaraczka. Polecam więc wyjechać, choćby czasowo, na emigrację wewnętrzną.



Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl




Czytaj także: Inflacja na talerzu: pieczywo dla trzech osób - 20 zł, pomidory, borówki, jajka i sałata - 50 zł

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut