"Słyszałam, że w mojej sytuacji powinnam siedzieć na d*pie. Że Paweł się zabawi i mnie zostawi"
Ojcowie dzieci z niepełnosprawnościami, którzy zostają z ich matkami, to wciąż rzadkość. Faceci uciekają, znajdują kolejne partnerki i często zapominają, że kiedyś, dawno temu, byli tatusiami. Matki też zapominają, ale o sobie, bo opieka, leczenie i rehabilitacja zajmują im cały czas. Jeśli któraś marzy o miłości, zaraz jest sprowadzana na ziemię. "Przecież nikt nie będzie chciał cię z takim dzieckiem" - słyszą.
To, co dla wielu mam dzieci z niepełnosprawnościami jest niemożliwym do spełnienia marzeniem, dla świata jest chorobą, w obliczu której nie wiadomo, jak się zachować.
Dziadkowie od strony taty nie chcą brać Kai do siebie, mimo że nie mieszkają daleko, a inne wnuki siedzą u nich często. Gdy Kaja idzie do podstawówki, jej mama musi stoczyć walkę.
Wychowawczyni nie chce takiej dziewczynki w klasie. Za często się przewraca, za wolno chodzi - ona za to odpowiedzialności nie weźmie.
Czemu Ania nie będzie uczyła Kai w domu? A może szkoła integracyjna w mieście oddalonym o 50 kilometrów? Ania występuje o kolejne zaświadczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznej, która staje za nią murem.
Kaja ma dużo koleżanek, dobrze się uczy, garnie się do różnych zajęć - chciała uczyć się grać na skrzypcach, więc gra. Razem z przyjaciółką zapisały się na angielski. Chodzi nawet na rytmikę, mimo że na problemy ruchowe i widzi, że źle sobie radzi na tle innych dzieci. Może to efekt tylu lat rehabilitacji, na której najpierw jest trudno, a potem już mniej?
A może ten strach Kai przed wózkiem? Ania zawsze powtarza, że żadnego wózka nie będzie - przecież ćwiczą codziennie w domu, raz w tygodniu jeżdżą do rehabilitantki. Obiecuje Kai, że jeszcze będzie mogła tańczyć i biegać.
Ojciec Kai był pierwszym chłopakiem Ani. Byli ze sobą właściwie od początku liceum. Ciąża zmieniła wszystko. To znaczy - nie zmieniła właściwie nic - i w tym był problem.
- Grzesiek w ogóle nie zachowywał się, jak gdybyśmy spodziewali się dziecka. Już prędzej jak dziecko. Najważniejsi byli kumple, imprezy, granie w gry. Gdy usiłowałam z nim rozmawiać, awanturował się i pił. Rozstałam się z nim jeszcze przed porodem. Nie chciałam wychowywać dziecka w takim domu. Wolałam już być samotną matką.
Ania szybko dochodzi do wniosku, że podjęła dobrą decyzję. Schodzi z niej stres, zaczyna lepiej spać. No a potem na świat przychodzi Kaja i Ania przepada. Nie sądziła wcześniej, że istnieje taka miłość.
Dziewczynka dostaje 10 punktów w skali Apgar, ładnie rośnie i przybiera na wadze. Tylko że mija rok, a Kaja nie tylko nie zaczyna chodzić - ma problemy nawet z samodzielnym siedzeniem.
Zaczynają się wędrówki po gabinetach lekarskich i diagnoza: mózgowe porażenie dziecięce. Z kolejnych kilku lat Ania zapamięta głównie rehabilitacje i czekanie aż Kaja będzie dość duża, żeby przejść operację, która ma szanse przywrócić jej choć częściowo sprawność ruchową.
Ojciec Kai, który i tak wpadał rzadko, gdy słyszy o diagnozie, płacze. A potem przestaje przychodzić w ogóle. O jakiekolwiek kontakty córki z tatą Ania będzie zabiegała potem w sądzie. Efekt jest jednak krótkotrwały.
Match made in heaven
Ania nie myśli o szukaniu miłości, chociaż jest jeszcze przed trzydziestką. Nie jest na to gotowa, a nawet gdyby była, nie ma pojęcia, jak miałoby to wyglądać. Jedna babcia pracuje jeszcze zawodowo, druga - wiadomo, a Kai nie można zostawić z pierwszą lepszą nianią. Na portal randkowy trafia, można powiedzieć, przypadkiem.
- Siedziałam z siostrą, która powiedziała, że koniecznie muszę zobaczyć profil jednego ze znajomych. Nie ukrywam - chciałyśmy się pośmiać, bo podobno kreował się tam na strasznego Don Juana. Nie znalazł się, a nam znudziło się przeglądanie, więc odłożyłam telefon.
Następnego dnia komórka wydała odgłos, którego Ania wcześniej nie słyszała. Gdy zobaczyła powiadomienie z aplikacji randkowej, odetchnęła z ulgą, że nie ma ani zdjęć, ani opisu. Wiadomość była tylko jedna.
- Słyszałam od koleżanek same najgorsze rzeczy o facetach poznanych przez internet, ale Paweł napisał do mnie grzecznie i z poczuciem humoru, więc niewiele myśląc, odpisałam. Potem znów on i znów ja.
Nim się obejrzała, minęły dwa tygodnie, a Paweł zaprosił ją na kawę. Nie przyszło jej nawet do głowy szykować się jak na randkę, tym bardziej że nie było żadnych podtekstów. Cieszyła się, że wyrwie się na 40 minut z domu. Od urodzenia Kai właściwie nie poznawała nowych osób, a kiedyś była przecież duszą towarzystwa.
- Pierwsza myśl: bandzior. Facet prawie dwa metry, łysy, z zarostem, tatuażami. Miałam plan wypić tę kawę najszybciej, jak się da i uciekać. Szybko okazało się, że Paweł nie ma w sobie nic groźnego. Koniec końców żałowałam, że muszę już iść do domu. Umówiliśmy się od razu na następne spotkanie, chociaż nie miałam pojęcia, czy dam radę się wyrwać z domu.
W Pawle podobała się jej jego niejednoznaczność. Na co dzień poważna praca, pan pod krawatem, chodzący spokój, a w wolnych chwilach - motory, skoki ze spadochronem, wspinaczka. Rozczulało ją też, że facet jest głównym opiekunem ciężko chorej mamy, że mimo rozwodu jest blisko ze swoją nastoletnią córką.
- Nie bałam się powiedzieć mu, że mam dziecko z niepełnosprawnością, może dlatego, że nigdy nie myślałam o Kai w takich kategoria, nie wstydziłam się jej. Paweł musiał zareagować zupełnie normalnie, inaczej bym pewnie zapamiętała. Po facetach od razu widać, czy mają podejście do dzieci, Paweł i Kaja natychmiast się polubili.
Po kilku miesiącach Ania zdecydowała się zapytać Pawła, czy z nimi zamieszka. Wprowadzenie się do niego nie wchodziło w grę, bo mieszkanie było dostosowane pod potrzeby Kai.
- Każde nasze spotkanie wymagało ogromniej logistyki. Stwierdziłam, że lepiej spróbować, czy coś z tego będzie. Nie obawiałam się, że realia opieki nad Kają przerosną Pawła, raczej tego, że nasze życie będzie dla niego nie do zniesienia. Co weekend wyjeżdżał, do tego motocykle, sporty ekstremalne - było jasne, że nie będę mogła dzielić z nim pasji, że Kaja będzie dla mnie najważniejsza.
Ania nie jest w stanie policzyć, ile razy wtedy słyszała od rodziny i znajomych, że “kobieta w jej położeniu” powinna siedzieć na dupie z dzieckiem, a nie “ganiać za facetami”. Że Paweł w tych swoich skórach i na motocyklu nie wygląda na godnego zaufania i że tylko się nią zabawi, a potem zostawi.
Kto nie ryzykuje?
I wie, że plułaby sobie w brodę, gdyby posłuchała. Na jednym z turnusów rehabilitacyjnych zaprzyjaźniła się z mamą innej dziewczynki z porażeniem mózgowym. Nie układało się jej w małżeństwie. Mąż nie pomagał jej w niczym, zdradzał ją, nie zadając sobie nawet trudu, żeby to ukryć.
- Była bardzo nieszczęśliwa, przekonywałam, że nie musi tak żyć, że lepiej będzie jej samej, że jej córka powinna ją widzieć zadowoloną. Złożyła nawet papiery rozwodowe, ale po pielgrzymkach oburzonej rodziny i wysłuchiwaniu, że nigdy sobie nie poradzi, wycofała je. Wiem, że schudła 20 kilo, choruje na depresję, zerwała kontakt ze znajomymi. Zamknęła się w domu z dzieckiem.
- To zabrzmi jak banał, ale najwięcej ograniczeń mamy w głowie. Głównie ze strachu - że coś się nie uda, że ktoś nas skrzywdzi, coś powie, krzywo się spojrzy. Znam wiele mam dzieci z niepełnosprawnościami - rzadko spotyka się kobiety, które są tak silne, a jednocześnie empatyczne. Rzadko też myślą o swoich potrzebach. Całkiem jak gdyby posiadanie chorego dziecka przekreślało wszystko, czego mogłyby chcieć.
Ania nie miała zwyczaju użalać się nad Kają ani traktować jej jak chorej, ale dopiero Paweł pokazał jej, ile rzeczy da się zrobić razem, jeśli tylko się chce. Poszli z Kają w nosidełku nad Morskie Oko, chodzili na basen, wyjeżdżali na wakacje.
Po kilku latach wzięli ślub. Dziś dla Kai tatą jest Paweł. Ma też brata - 3-letniego Franka.
- Nie wiadomo, czy choroba Kai nie wynika z niedotlenienia podczas porodu. Decyzja o kolejnym dziecku była najtrudniejszą w historii naszego związku. Panicznie bałam się rodzić naturalnie. W pewnym momencie nie radziłam sobie z lękiem tak bardzo, że poszłam do psychiatry. Powiedział, że nie potrzebuję żadnych tabletek i napisał mi opinię o wskazaniach do cesarskiego cięcia ze względu na stan psychiczny.
Nowa mama, stary tata
Alina pamięta pierwsze spotkanie z Witkiem. Trudno nie pamiętać, gdy zaczyna się od aborcji.
- Jestem w mieście znaną kociarą. A tu dzwoni koleżanka i mówi, że jakaś łachudra zostawiła nad rzeką kotki w kontenerze. Wsiadłam w samochód i poleciałam je ratować, ale żadnych kotków nie było. Potem się znalazły.
Zabrał je do domu Witek, wdowiec. Tyle że nie były to żadne małe kotki, ale trzy kocice w ciąży. Witek nie wiedział, co z nimi zrobić. Nakarmił i wypuścił, ale nazajutrz wróciły. Znajomi poradzili skontaktować się z tą wariatką od kotów. Czyli z Aliną.
- W przypadku bezdomnych zwierząt weterynarze wykonują tzw. kastrację aborcyjną i uznaliśmy, że to będzie tu najlepsze wyjście. Pierwszego dnia przyjechałam po jedną kotkę, nazajutrz po drugą, a potem po trzecią.
Jeździła ze znajomą, która też angażuje się w pomoc zwierzętom. Od razu zaczęła się śmiać, że wdowiec od kotków patrzy na Alinę, jak by chciał ją zjeść.
Alina machnęła ręką. Stary chłop, podtatusiały, ona też nie najmłodsza, co to za pomysły. Drugiego dnia i ona przyglądała się Witkowi, ale niczego nie zauważyła. Trzeciego zapytał ją, czy nie wpadłaby któregoś dnia na kolację. Za tę pomoc z kotkami.
- Przyszłam, a tam świece, róże, wino. Zrobił nawet przystawki i deser. A potem, no cóż. Myślę, że zadziałały feromony - obiektywnie mi się przecież nie podobał. Barany już tak mają, że się sobie podobają, chociaż spokojnego związku to mieć nie mogą.
Niebawem Alina poznaje Paulinkę. Witek jest zdziwiony, bo Paulinka nie lubi obcych, a zwłaszcza kobiet, a do Aliny od razu się uśmiecha.
Widziałam, że Paulinka jest dzieckiem z niepełnosprawnością - zapieluchowaną, nieporuszającą się, ale pierwsze, co pomyślałam to “jaka śliczna dziewczynka”.
Alina ma wiele obaw, ale decyduje się wprowadzić do Witka i Paulinki. Gdy wiążesz się z rodzicem dziecka z niepełnosprawnością, które nie może nawet na chwilę zostać samo, możliwości randkowania są ograniczone.
Paulinka nie chodzi, nie mówi, nie kontroluje wydalania. Emocjonalnie jest na poziomie dwuletniego dziecka. Ma odwróconą duplikację chromosomu ósmego. W Polsce choruje na to tylko kilkoro dzieci - na całym świecie zdiagnozowano zaledwie kilkadziesiąt osób.
Szybko uczy się jak karmić i przewijać Paulinkę, a potem jak zrobić dźwignię, żeby odciążyć kręgosłup - Paulinka jest drobna i szczupła, ale ma już 12 lat i swoje waży. Witek o to nie prosi, ale Alina nie wyobraża sobie, żeby miała traktować dziewczynę jak obcą.
Świetnie radził sobie z opieką, ale miał coraz większe problemy. Nie że nie dawał rady fizycznie - po prostu Paulinka zaczęła dojrzewać, co krępowało go do granic możliwości. Z przewijaniem jeszcze sobie radził, ale okazało się, że od dwóch lat sam jej nie kąpał. Dobrze, że okresu dostała, gdy już mieszkałam z nimi, bo wpadłby w panikę.
Kochana córeczka
Wkrótce Alinie spadają klapki z oczu. Witek okazuje się nie tylko cholerykiem (jak to barany), ale i narcyzem. Przyzwyczajony do kobiet potulnych i posłusznych, nie radzi sobie z asertywnością Aliny, więc kłócą się coraz częściej.
- Śmieję się, że akurat, gdy zaczęłam odkochiwać się w Witku, zakochałam się w jego córce. Zrozumienie, co komunikuje dziecko takie jak Paulinka, trochę zajmuje. Ale gdy nauczyłam się odczytywać jej gesty, mimikę, i co ma na myśli wydając konkretne dźwięki, odkryłam jak pogodną i empatyczną jest dziewczynką. Oddałabym temu dziecku nerkę, kocham ją, jak gdybym sama ją urodziła. Nie sądziłam, że coś takiego w ogóle jest możliwe.
I dlatego Alina wciąż jest z Witkiem. Wyprowadzała się już dwa razy, ale zawsze wracała - nie mogłaby zostawić 15-letniej dziś Pauliny. Tym bardziej że dziewczynka ma już za sobą podobną traumę.
- Gdy żyła mama Pauli, to ona zajmowała się opieką nad córką. Zmarła nagle podczas popołudniowej drzemki. Nie chcę sobie nawet wyobrażać przerażania i cierpienia Pauliny, która leżała kilka godzin wtulona w stygnące ciało, zanim Witek wrócił z pracy.
Dziś Paulina rozróżnia dźwięk samochodu Aliny i cieszy się, że wraca z pracy, mówi do niej “mamo”, mimo że nikt jej tego nie uczył. Alina uczyła Paulinę tylko swojego imienia. Nauczyła jej też wielu rzeczy, które wcześniej wydawały się niemożliwe - używania prostych zdań, połykania tabletek.
Monolog Aliny
- Nie wierzę w Boga, ale wierzę, że każdy z nas ma do odrobienia jakąś lekcję na ziemi. Niektórzy pewnie nazwaliby to przeznaczeniem. Wie pani, ja się całe życie chorobliwie bałam osób z niepełnosprawnościami. Zawsze odwracałam wzrok. Pamiętam też, że rozstałam się przed laty z narzeczonym, z dość niejasnych powodów. Potem urodziły mu się dwie córki z bardzo poważnymi niepełnosprawnościami. Pomyślałam wtedy, że coś mnie chroniło, że to wyczułam. A teraz widzi pani… Sens i szczęście odnalazłam właśnie dzięki takiemu dziecku. Myślę, że to była moja lekcja do odrobienia.
- Gdyby ktoś mi powiedział pięć lat temu, że będę walczyła o obce dziecko - zbierała jeden procent na wózek, czego wstydził się Witek, albo kłóciła się w przychodni z ludźmi, którzy mówią źle o Paulinie, to bym się postukała w głowę. Chyba dojrzałam do bezinteresowności. Gdy byłam młodą matką, nie dojadałam nigdy po synach, bo trochę się brzydziłam. Pewnie, że się z nimi bawiłam, czytałam im, ale często mnie to męczyło. Teraz cieszę się każdą chwilą z Pauliną.
- Powiem pani o jeszcze jednej rzeczy. Mieszkamy w dużym mieście, a kiedy zaczęliśmy się spotykać, okazało się, że moja mama i żona Witka leżą obok siebie na cmentarzu. Śmialiśmy się, że zeswatały nas gdzieś tam nad kawką i papieroskiem.
- Moja babcia była szeptuchą, mama wróżyła. Wierzę w los, przeznaczenie, lekcje do odrobienia, o których wspominałam. Myślę, że i dla Witka jestem w pewnym sensie lekcją. Wiem, że źle traktował swoją żoną, że nią dyrygował, zrobił z niej swoją kucharkę i sprzątaczkę. Może stanęłam na jego drodze, żeby mógł ją docenić? Pomyśleć o tym, jak ją traktował.
- Najbardziej się boję, co będzie, gdy zabraknie mnie i Witka. Rozmawiałam o tym z jego dorosłymi córkami. Obie skończyły studia, robią kariery, mają małe dzieci. Powiedziały, że nie wezmą Pauliny. I ja je rozumiem - któraś z nich musiałaby poświęcić pracę, emeryturę, może i swoje małżeństwo na rzecz opieki nad przyrodnią siostrą, której nawet dobrze nie znają.
- Mój syn zawsze śmiał się z tych moich wolontariatów, pomagania ludziom, psom i kotom. W głowę się stukał, że matka-wariatka. Ostatnio był na święta i powiedział mi, że jeśli będzie trzeba, weźmie Paulinę do siebie, gdy nas zabraknie. Bawi się z nią, zajmuje jak młodszą siostrą.
Siłaczka
Julka ma 15 lat. Gdy miała 11 miesięcy zachorowała na wirusowe zapalenie opon mózgowych. I to zmieniło wszystko. Padaczka będąca efektem choroby jest lekooporna. Sylwia próbuje wszelkich metod alternatywnych, ale nie pomaga nic.
Kocha muzykę, uwielbia tańczyć, jest radosna. Sylwia śmieje się, że jest Zośką-Samośką. Ale chcieć nie zawsze znaczy móc. Julka nigdy nie będzie samodzielna. Zna litery, ale nie czyta. Umie wymienić nazwy miesięcy i dni tygodnia, ale pojęcie czasu jest dla niej zbyt abstrakcyjne. Widzi, że jest rano albo wieczór, że zmieniają się pory roku, ale to wszystko.
- Padaczka jest oswojona, o ile leczenie przebiega pomyślnie. Wiemy, że ludzie mają napady padaczkowe, wiemy, że trzeba im włożyć coś pod głowę i między zęby. Ale nie zawsze jest jak w filmie, gdzie napad zdarza się rzadko, a wszyscy angażują się do pomocy, żeby kolega za chwilę stanął na nogi. Przy padaczce lekoopornej napady mogą następować i co pół godziny, choć zazwyczaj nie są tak ostre, jak na filmach. Tyle że zmęczenie psychiczne i fizyczne, zostaje.
Sylwia stara się żyć z Julką, jak gdyby nie była chora. Chodzą na basen, na łyżwy, do kina. Co z tego, że dojdzie wtedy do napadu. Czym ma się to różnić od napadów w obłożonej płytkami toalecie w domu? Zdaniem Sylwii różni się głównie poziomem wstydu rodziców.
- Napady Julki nadal są dla mnie stresujące, dla niej jeszcze bardziej, ale nauczyłyśmy się je wpisywać w “codzienny plan dnia”. Zdarzają się i mijają, nie ma co histeryzować.
- Czuję, kiedy nadchodzi. Nie mam rozróżnionych sygnałów, ale wiem, że to się zaraz stanie. Mogę nawet stać dalej, tyłem do Julki. Zawsze ją przytulam, uspokajam, kiedy wiem, że nadchodzi. Ona zresztą też czuje. W porównaniu z filmowymi atakami padaczki nasze wyglądają dość spokojnie, ale i tak zdarzają się wypadki. Złamany nadgarstek, wybity ząb.
Sylwia nauczyła się nie pytać nauczycielek o każdy siniec i zadrapanie. Wie, że trudno tego uniknąć, więc się nie czepia. A wychowawczynie nie wzywają do Zośki karetki przy słabszych atakach.
Inaczej nie mogłaby w ogóle chodzić do szkoły. Ataki w domu ogarnia matka, w placówce publicznej nauczycielki powinny za każdym razem dzwonić na pogotowie. I panie nauczyły się Julki - widzą, kiedy ma gorszy dzień i nie powinna się forsować.
Julka ma wysoko rozwinięte umiejętności społeczne. Jest rozmowna, otwarta. Że nie myśli tak, jak jej rówieśnicy, widzą tylko osoby, które spędzają z nią dużo czasu. Zazwyczaj ludzie nie wiedzą nawet, że jest dzieckiem z niepełnosprawnością. Doszukują się jakiegoś rodzaju dysmorfii, a Julka “przecież nie wygląda”.
Czasem zapamięta coś z lekcji, ale nigdy nie wiadomo, od czego to zależy. Przy tym doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń, denerwuje się, gdy czegoś nie rozumie. Płacze, gdy prace domowe ją przerastają.
Bawi się zabawkami, ogląda bajki dla dużo młodszych dzieci. To w ogóle dość typowe - dzieci z upośledzeniem w stopniu lekkim mogą uczyć się chemii czy fizyki nieraz i na poziomie liceum, a równocześnie bawić się, jak by były w przedszkolu. Rozumieją mechanizmy, ale bywa, że nie potrafią wrócić do domu z pobliskiego sklepu.
Prawdopodobnie nigdy nie zdobędzie wykształcenia ani nie będzie samodzielna.
Mówi Sylwia:
- Z tatą Juli poznałam się jeszcze, gdy chodziłam do liceum. On miał wtedy 23 lata i bardzo mi imponował - miał pracę, zarost, wydawał mi się taki dorosły i męski. Dziś myślę, że nieprzypadkowo związał się z o 6 lat młodszą dziewczyną. Łatwo mnie było w sobie rozkochać, łatwo mną było sterować, uważałam go za ideał mężczyzny, który nie wiadomo czemu trafił się właśnie mnie.
- Kilka lat później zaszłam w ciążę, więc się pobraliśmy. Darek zbliżał się już do trzydziestki, a ja byłam jeszcze młodziutką dziewczyną. Tyle że urodzenie córki sprawiło, że szybko dojrzałam i stałam się odpowiedzialna. Nie żyłam jak moje koleżanki. Pieluchy, gotowanie, pranie, zmywanie, wizyty w przychodniach. Darka przyjście na świat dziecka zupełnie nie zmieniło - chciał balować i pić znacznie więcej niż wcześniej. Był totalnie zobojętniały w stosunku do Julci - nie brał jej na ręce, nie chciał kąpać ani karmić, o przewijaniu w ogóle nie wspominając. Wychodził kiedy chciał, trzaskając drzwiami, jak by był na mnie wściekły. Czasem myślałam, że za to, że mamy dziecko.
- Wytresował mnie - żebym się nie czepiała, niezależnie od tego, co się działo, żebym wypełniała wszelkie obowiązki związane z domem i dzieckiem, a jednocześnie, żeby on był najważniejszy.
- Pił i imprezował coraz więcej, a ja spuszczałam oczy i gotowałam mu rosół. Jest dobry na kaca. Gdy dziś na to patrzę, myślę o tresowaniu psa. Nagradzanie tolerowanych zachowań i karania niepożądanych. Odizolował mnie od wszystkich znajomych, przyjaciółek, od mojej rodziny. Miałam mieć tylko jego.
- Był mi potrzeby do życia jak tlen. Gdy tylko myślałam, żeby się z nim rozstać, nie mogłam oddychać.
- I co się zmieniło?- pytam.
- Krytykował mnie zawsze, a po urodzeniu dziecka zaczął też obrażać na każdym kroku i wyzywać. Myślałam, że tak to po prostu jest, często też, że zasłużyłam. A potem, z alkoholem, przyszła przemoc fizyczna.
- Bałaś się?
- Nie o siebie. Dostałam wiele razy, ale w końcu zdałam sobie sprawę, że Darek kontroluje się coraz mniej. Że pewnego dnia może podnieść rękę i na Julkę.
Po rozwodzie Julka przestała obchodzić jego rodzinę, mimo że wcześniej była oczkiem w głowie, zwłaszcza babci. Obwiniają o rozpad małżeństwa Sylwię. Mama Darka zapytana o sytuację, w której uczestniczyła, kłamała w sądzie, żeby tylko go wybielić.
- Jego rodzinę najbardziej zabolało, że rozwiedliśmy się z orzeczeniem o winie Darka, że przeze mnie muszą się wstydzić na mieście. Zabawne, że nawet się na to nie zapowiadało. Moja mama, a potem przyjaciółka spanikowały, nie wiedziały, jak zeznawać, jak się zachować. Adwokatka powiedziała, że nie wie, czy z takimi świadkami wygramy.
Potem zeznawała rodzina Darka - wszyscy pięknie o nim mówili. Pogrążyli go znajomi z imprez. Chyba nie ustalił z nimi żadnej wersji. Mówili o tym, że fajny z niego facet, ale dużo ćpał, pił, że nie raz mnie zdradził.
- O tym ostatnim nie wiedziałam, ale było mi już wszystko jedno. Zmroziło mnie, gdy któryś ze znajomych powiedział, że mówił źle o Julci. Że “nie tego” się spodziewał i musi się wstydzić.
Na koniec nawet sędzia skomentował wyrok. Powiedział Darkowi: “pana żona wzięła na siebie obowiązki domowe, opiekę nad dzieckiem, nad panem i mimo przemocy psychicznej i fizycznej próbowała ratować małżeństwo. W tym czasie pan zdradzał, pił i poniżał tę kobietę coraz bardziej. A teraz żąda pan orzeczenia o jej winie? Rzadko widzę na sali sądowej takich ludzi”.
- Może to i prymitywne z mojej strony, ale poczułam wtedy spokój. Przez osiem lat związku, gdy choć przez chwilę zdarzyło mi się pomyśleć źle o Darku, karciłam się. Wmawiałam sobie, że nas kocha, że niepotrzebnie wymyślam problemy i się czepiam. A teraz ktoś zupełnie z zewnątrz zauważył, że byłam krzywdzona.
- Odnowiłam kontakty z rodziną i przyjaciółkami, odmalowałam mieszkanie. Zaczęłam odzyskiwać siły do życia. Po raz pierwszy od lat poszłam do fryzjera, umalowałam paznokcie, kupiłam sobie sukienkę. Nie poznaję się na zdjęciach z tamtych czasów. Smutna, zaniedbana, wychudzona, zgarbiona. Może i miałam 20 lat, ale wyglądałam znacznie gorzej niż jako 30-latka. Darka rozwód nie obszedł. Wściekł się dopiero, gdy zorientował się, że odżyłam, że sobie radzę.
- Alimenty płacił, gdy mu pasowało. Sąd zasądził 900 złotych, Darka było na to stać. Mimo to przelewał mi po 200 złotych, w “dobrych” miesiącach 300, kiedy indziej - nic. Po roku zgłosiłam sprawę do sądu. Dziś alimenty ściąga z niego komornik.
Sylwię ominęło poznawania znajomych przez internet. Kilka lat po rozwodzie, koleżanki namawiają ją w końcu na profil na portalu randkowym.
- Nie minął tydzień, a ja już byłam skrajnie zniechęcona. Propozycje seksualne na dzień dobry, chamstwo, wulgarne próby flirtu. Ze Sławkiem gadało mi się dobrze, bo pisał do mnie jak do koleżanki, nic na siłę, nic na szybko. No i umiał słuchać.
- Umówiliśmy się na kawę. Gdy go zobaczyłam, poczułam dziwny ucisk w brzuchu. Pomyślałam, że to dlatego, że Sławek mi się nie podoba. Dziś myślę, że ciało wiedziało, że to ten jedyny, że poczułam.
Zazwyczaj Sylwia miała problemy ze swobodną rozmową z obcymi osobami, nie było jej dane przeżyć tego etapu w życiu, ale przy Sławku napięcie zniknęło. Szybko powiedział jej, że jest po odwyku narkotykowym i odbudowuje kontakty z rodziną.
Pomyślała tylko: dziewczyno, co jest z tobą nie tak, lecisz z deszczu pod rynnę, uciekaj. Pożegnała się z nim, podziękowała za spotkanie z myślą, że kolejnego nie będzie. Ale Sławek wciąż pisał i dzwonił.
- Stwierdziłam, że spróbuję lepiej go poznać, zamiast przekreślać go ze względu na odwyk. Ludzie nie raz przekreślali mnie i Julcię na podobnych zasadach.
Sylwia nie ukrywała, że ma córkę z niepełnosprawnością, która jest i zawsze będzie dla niej najważniejsza. Po kilku randkach Sławek powiedział, że bardzo chciałby poznać Julkę. Sylwia się spięła, ale Sławek powiedział, żeby podeszła do tego na luzie. Przecież nie są nawet parą. Pójdą do kina z Julką i tyle.
Sylwia nie pamięta już, jaki to był film - chociaż z pewnością dla dzieci, bo Julia nie umie skupić się nie innych, ale pamięta, że umówili się w Multipleksie w Jankach.
- To był czas, w którym Julia miała napady częściej niż teraz. Ale tak jak pani mówiłam - nigdy nie zamykałam się z nią w domu, chciałam, żeby mimo wszystko miała normalne dzieciństwo, nie wyrastała w przekonaniu, że musi siedzieć w domu.
Sławek przyjął pierwszy napad w sposób, którego Sylwia nie widziała nigdy u żadnego mężczyzny. Podłożył swoją kurtkę pod głowę Julii, wziął od Sylwii torebkę i pytał spokojnie, jak może pomóc - przynieść wody? przytrzymać Julkę?
Nie zwracał uwagi na gapiących się ludzi. Po wszystkim uśmiechnął się do Julki i zapytał, czy chciałaby zjeść frytki. Chciała. Po seansie doszło do kolejnego ataku. Tym razem to Sławek trzymał Julię.
- Wie pani, mój były mąż wstydził się córki tak bardzo, że nie zgadzał się nawet, żebyśmy pojechali z nią do sklepu, a Sławek po prostu się nią zaopiekował, nie traktował jak dziwadła. Byłam przekonana, że to nasza ostatnia randka. Rozumiałam, że dziecko z niepełnosprawnością to może być dla kogoś za ciężkie brzemię, ale i tak rozpłakałam się przed snem. Nie byłam zła na Julcię, po prostu było mi żal tej znajomości.
Ale nazajutrz Sławek dzwoni jak gdyby nic się nie stało. Pyta Sylwię, czy mógłby porozmawiać z Julką. Sylwia włącza głośnomówiący.
- Powiedział Julii, że ma nadzieję, że go polubiła i że jeszcze kiedyś będzie mógł z nią pójść do kina i na frytki. Nie wiem, która z nas była wtedy bardziej onieśmielona i szczęśliwa.
Spotykają się kolejne miesiące, ale do niczego nie dochodzi, bo Sylwia się boi. Nie chce być wykorzystana, nie rozumie, dlaczego Sławek chce w ogóle spędzać czas z nią i z Julią. Nadchodzą okrągłe urodziny jej taty. Na imprezie ma być ponad 30 osób, więc Sylwia zdobywa się na odwagę, żeby przedstawić Sławka rodzicom.
- To moja mama powiedziała, żebym przestała się wygłupiać i zaproponowała Sławkowi, żeby się wprowadził, a nie jeździł ponad godzinę w jedną stronę na każde spotkanie. Chciałam tego, ale jednocześnie panikowałam i to tak bardzo, że na początku Sławek musiał spać na kanapie.
Kolejne cztery lata będą najszczęśliwszymi w całym jej życiu Sylwii. Nie czuje zmęczenia, po raz pierwszy od lat snuje plany na przyszłości dalszą niż przyszły miesiąc. Rozmawiają o ślubie, którego Sylwia przysięgła sobie, że nie weźmie już nigdy, biorą wspólnie kredyt na wyremontowanie domu.
- Nie wiedziałam, że człowiek może być tak cholernie szczęśliwy, tak po prostu. Życzę każdej kobiecie, żeby trafiła w swoim życiu na mężczyznę, który potrafi dawać tak bezwarunkową miłość i wsparcie, jakie dawał mi Sławek. Z nim nawet wspólne śniadanie było świętem, a spacer po lesie najwspanialszą randką.
Jeden zastrzyk
Latem 2019 roku bawią się na weselu znajomych. Sławek nie pije już od lat, ale lubi dobrze zjeść. Gdy następnego dnia boli go brzuch i ma mdłości, Sylwia sądzi, że to zatrucie pokarmowe. Daje mu leki. Ale wieczorem Sławek nie jest już w stanie wstać z łóżka, ledwo mówi. Przed północą Sylwia dzwoni po karetkę. W szpitalu Sławek zaczyna majaczyć, po raz pierwszy zwraca się do Sylwi agresywnie.
- Nie muszę chyba mówić, co pomyślałam. Że Sławek znów bierze. Powiedziałam o tym nawet lekarzom, którzy zrobili testy.
Sławek jest czysty. Ani śladu alkoholu, narkotyków. Ma za to ekstremalnie niski sód. I to sód zaważy na całym dalszym życiu Sylwii. Pielęgniarka podaje go Sławkowi o wiele za dużo. Gdy Sylwia przyjdzie nazajutrz do szpitala, ze Sławkiem nie ma kontaktu.
Po trzech miesiącach wychodzi ze szpitala. A raczej wyjeżdża pchany przez Sylwię. Nie chodzi, nie mówi, trzeba go przewijać i myć. Sylwii nawet przez myśl nie przechodzi, że miałaby się od niego odwrócić czy nawet oddać pod opiekę rodziców.
- Myślałam, że będzie jak w filmie. Że nasza miłość nie może się skończyć w taki sposób. Od lat opiekowałam się Julcią, widziałam, jakie robi postępy dzięki rehabilitacji. Wyobrażałam sobie ten moment, kiedy mój Sławek do nas wraca.
Ale żadna poprawa nie następuje. Sławek wciąż patrzy na Sylwię i Julkę z miłością. Komunikuje się pokazując litery na specjalnej tablicy. Ostatnio poprosił Sylwię o rękę. Zgodziła się i przez moment znów była szczęśliwa.
Jest jeszcze codzienność. Wożenie Julki do szkoły i ze szkoły, na rehabilitację i z rehabilitacji. Gotowanie Julce i Sławkowi, karmienie Sławka. Przewijanie Sławka, rehabilitacja Sławka, kąpanie Sławka. Utrzymanie Julki i Sławka. No i jeszcze rata kredytu na ich wymarzony dom.
Sylwia od rana do wieczora zajmuje się nimi, a gdy wszyscy śpią, jedzie do miasta. Sprząta biurowce. Oczywiście na czarno, bo gdyby została zatrudniona, straciłaby część świadczeń opiekuńczych i wyszłaby na zero.
- Daję radę, ale boję się tego, co będzie za 10 lat, bo już teraz mam problemy z kręgosłupem. Muszę zabezpieczyć Julkę, bo nie będzie w stanie żyć samodzielnie, a tym bardziej się utrzymać.
Sylwia: Przyjaciółka zapytała mnie raz, czy było warto. Czy nie byłoby mi lepiej, gdybym w ogóle Sławka nie poznała. Dla mnie odpowiedź się oczywista. Te cztery lata szczęścia były warte wszystkiego. Nadal kocham Sławka i wiem, że nie pokocham już nigdy żadnego innego mężczyzny. "Miłość wszystko zniesie, nigdy nie ustaje".
Chcesz podzielić się historią, opinią, albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: Emeryt, ojciec dwóch chłopców, prawnik. Sprzedaje na targu jabłka, żeby utrzymać rodzinę
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut