Pani z internetu nie ma wykształcenia, ale postawi "diagnozę" twojemu ex. Za darmo, w 5 minut

Agnieszka Miastowska
- Instagram lukruje psychoterapię i pracę nad sobą. Pokazuje ją jako proces dość lekki, fajny, niemęczący. Później pacjenci są zdziwieni, że tyle się płacze na spotkaniach, że człowiek czuje się po sesjach z terapeutą naprawdę jak po ciężkim treningu. Tak niestety jest - mówi w rozmowie z naTemat Katarzyna Kucewicz, psychoterapeutka.
Coraz więcej osób liczy, że diagnozę psychologiczną może dostać na Instagramie Photo by Sigmund on Unsplash
Agnieszka Miastowska: Leczymy się na Instagramie?


Katarzyna Kucewicz, psychoterapeutka: Instagram stał się platformą, na której jest sporo wartościowych, mocnych merytorycznie treści psychoedukacyjnych, które pozwalają ludziom na lepsze rozumienie własnych i cudzych reakcji, emocji, czy zachowań. Treści tworzone przez profesjonalistów stają się nierzadko inspiracją do tego, by zabrać się za poszukiwanie profesjonalnej pomocy.

Dzięki kontom specjalistów – psychologów, psychiatrów, seksuologów użytkownicy mają okazję poszerzyć swoją wiedzę, czasem też zadać jakieś pytanie, zobaczyć, że inni ludzie borykają się z podobnymi trudnościami.

Psychoedukacja pozwala normalizować różne zjawiska, przestać czuć się odmieńcem, dziwakiem, przestać wstydzić się siebie. Ludzie nierzadko właśnie z Instagrama dowiadują się, że to, co przeżywają, jest zupełnie normalne, albo że inni również doświadczają podobnych problemów, co oni. To jedna, ta pozytywna strona medalu.

Ale jest też ta negatywna.

Z drugiej strony profile profesjonalne mogą być mylące i niepewne. Na Instagramie nie ma weryfikacji – każdy może wpisać sobie w bio informację, że jest terapeutą, że zajmuje się szeroko rozumianym rozwojem osobistym. To pole do wielu nadużyć, zwłaszcza że w Polsce zawód np. psychoterapeuty nie jest regulowany prawnie, więc każdy może się nim tytułować bez żadnych konsekwencji.

W efekcie w sieci można znaleźć też konta osób, które nie dość, że nie mają adekwatnego wykształcenia, to jeszcze głoszą swoje teorie, nierzadko sprzeczne z nauką albo aktualną wiedzą.

Instagram tymczasem to naprawdę nie jest gabinet psychoterapeuty, a relacja instagramowa nie posłuży żadnej diagnozie psychologicznej. Ludzie czasem piszą DM (wiadomości na Instagramie) z prośbą o szybką diagnozę np. chłopaka albo siebie. Mają poczucie, że psycholog może szybko doradzić, coś zaproponować. To tak nie działa.

Żeby zdiagnozować u pacjenta dane zaburzenie czy jego strukturę osobowości, trzeba mu się dokładnie przyjrzeć – przeprowadzić z nim pogłębiony wywiad, zrobić testy psychologiczne, czasami skonsultować się z innym specjalistą np. psychiatrą czy seksuologiem i dopiero wtedy postawić właściwą diagnozę. A z kolei profesjonalne wsparcie to nie udzielenie rady jak żyć w 5 punktach tylko rozmowa, wspólne eksplorowanie tematu, żmudna praca nad zmianą przekonań. Instagram moim zdaniem lukruje psychoterapię i pracę nad sobą.

Pokazuje ją jako proces dość lekki, fajny, niemęczący. Później pacjenci są zdziwieni, że tyle się płacze na spotkaniach, że człowiek czuje się po sesjach z terapeutą naprawdę jak po ciężkim treningu. Tak niestety jest. Terapia to fascynujący proces, ale wymagający dużo wysiłku i gotowości wewnętrznej, by mierzyć się z bardzo trudnymi tematami.

Diagnozy instagramowe prowadzą do szeregu uproszczeń i nadużyć. Myślimy, że skoro ktoś nas porzucił, to na pewno jest narcyzem, a jak płacze na filmach, to wysoko wrażliwym empatą.

A tego typu diagnozy często napędzają „instagramowi psychogowie”, czyli po prostu influencerzy, którzy poruszają na swoim profilu temat psychologiczny, ale nie mają żadnego wykształcenia w tym kierunku.

Zauważam, że np. o narcyzmie mówią osoby, które nie są psychologami. Ich profile wydają się psychologiczne, pseudocoachingowe. Sporo tam faktycznie merytorycznej wiedzy, ale między słowami wybrzmiewają jednak osobiste urazy, oceny i „dobre rady” dla partnerów narcyzów. I takie profile są moim zdaniem najgorsze – bo człowiek może się dać nabrać, że to naprawdę psychologia, a nie „udawanie psychologa”.

Z psychologiczną diagnozą jest trochę tak, jak z diagnozą w medycynie. W teorii wszyscy wiemy, jak się wyleczyć z prostego przeziębienia, w praktyce nie mamy pojęcia, co nasz organizm przechodzi w czasie choroby i jakie mogą być jej konsekwencje, bo medycyna to skomplikowana sztuka z wieloma niuansami – psychologia podobnie.
Fot. Pexels
Najprościej mówiąc: na fachowe tematy powinni wypowiadać się fachowcy. Fachowcy potrafiący poprawnie formułować myśli – żeby było zwięźle, ale też merytorycznie. Prowadzenie rzetelnego, a przy tym ciekawego konta na Instagramie jest dla wielu ekspertów bardzo trudne. Dla mnie też. Sama mam poczucie, że muszę się jeszcze wiele nauczyć na temat tego, jak formułować swoje myśli, by unikać skrótów myślowych.

Takim doskonałym polskim kontem jest np. konto Kasi Koczułap kasia_coztymseksem. Kasia ma tę umiejętność tworzenia ciekawych postów z głęboką treścią. Tak samo psychomama_julia, czyli Julia Izmałkowa – jej psychologiczne refleksje są szalenie interesujące i dające do myślenia, a przy tym zawsze podparte garścią badań.

Wiele osób, zamiast zapisać się do terapeuty, próbuje się diagnozować przy pomocy kont dotyczących psychoedukacji – co widzę nawet po pytaniach, które sama dostajesz od obserwujących – „co mi dolega, jeśli”. Ale co gorsza – próbują szukać pomocy psychologicznej u influencerów-pseudopsychologów.

Ja prowadząc moje konto na Instagramie i poruszając tam problemy dotyczące zdrowia psychicznego i tak zawsze podkreślam, że każdy taki problem wymaga wizyty u specjalisty. A taka wiedza w pigułce nie ma służyć diagnozie, a jedynie budowaniu świadomości, że istnieją różne zaburzenia czy choroby.

A wielu internetowych twórców, którzy nie mają profesjonalnej wiedzy, nie ma takich rozterek przy poruszaniu podobnych tematów – mówią emocjonalnie, bez dystansu i wydaje im się, że są obiektywni. Najprościej mówiąc: na fachowe tematy powinni wypowiadać się fachowcy. I tak samo jest w kwestii zdrowia psychicznego.

A co naprawdę znaczą te pojęcia, które teraz słyszę na co dzień od samodiagnozujących się znajomych? Czym jest trauma, załamanie nerwowe, wysoka wrażliwość?


Trauma to uraz psychiczny, który następuje w wyniku gwałtownego przeżycia (np. napaść na tle seksualnym) albo serii ciągłych stresujących sytuacji (np. przemoc w domu). Towarzyszy jej ogromny stres. Ale nie każde stresujące wydarzenie z naszego życia zasługuje na miano traumy.

Jeśli ktoś na przykład doświadczy kolizji parkingowej, to owszem może się bardzo zestresować, ale prawdopodobnie jeszcze nie będzie to trauma. Zagadnieniem traumy zajmują się specjaliści psychotraumatolodzy, a nie influencerzy na Instagramie. Zauważyłam, że słowo trauma pada często w kontekście związków, rozstań i zdrad. Ludzie używają tego słowa potocznie w znaczeniu „silnego zdenerwowania”. Ale to jednak dwa zupełnie inne stany emocjonalne – zestresowanie a uraz psychiczny. Uraz jest czymś trwałym, trudnym do wyleczenia, dewastującym codzienne funkcjonowanie, lubiącym boleć przez długo – miesiącami, a nawet latami. Załamanie nerwowe to sytuacja gwałtownego pogorszenia nastroju, zaburzająca naszą psychiczną równowagę. Może spowodować wystąpienie szeregu objawów zarówno psychicznych (np. rozdrażnienie, poczucie lęku, brak koncentracji, brak libido) jak i fizycznych (np. ospałość, kołatania serca, nudności).

Załamanie nerwowe pojawia się zwykle w następstwie subiektywnie trudnej sytuacji życiowej (np. mobbingu w pracy) i może doprowadzić nas do depresji, jeśli nie poczynimy kroków by sobie pomóc – na przykład wizytą u specjalisty.

Ale czy to nie jest trywializacja poważnego problemu – doświadczamy lekkiego doła, ale nazywamy go załamaniem nerwowym. A osoby faktycznie cierpiące z tego powodu są potem bagatelizowane.

To prawda, często zapożyczamy określenia psychiatryczne, psychologiczne do potocznego języka i kogoś niemiłego nazywamy narcyzem, sytuację podenerwowania załamaniem nerwowym, a chwilowe przygnębienie depresją.

Jednak z drugiej strony wyobraźmy sobie kogoś, kto takie załamanie nerwowe naprawdę przeżywa i po przeczytaniu tekstu o tym, że ludzie trywializują słownictwo pomyśli sobie –„no właśnie, ja to na pewno przesadzam” i bagatelizuje swój problem.

Ludzie, którzy zmagają się na przykład z depresją miewają poczucie, że przesadzają, że gdyby naprawdę coś im dolegało, mieliby gorsze objawy, że się nad sobą rozczulają.

Dlatego ja stoję na stanowisku by, jeśli czujemy się źle, nie zastanawiać się czy trywializujemy czy nie, tylko zgłosić się po pomoc – niech specjalista oceni, czy naprawdę damy sobie radę sami bez wsparcia.

Tylko taki prawdziwy specjalista – lekarz, terapeuta ze skończonym 4-letnim szkoleniem, a nie spec od rozwoju osobistego, który nam zaleci kilkanaście afirmacji na dobry dzień.

Jednak żyjemy trochę w czasie obsesji na tym punkcie. Instagram jest pełny kolorowych grafik, które w kilku zdaniach pokazują nam, jak poznać w sobie dane zaburzenie czy typ osobowości. Nawet książki psychologiczne przypominają czasem bardziej lekką fabularną historię z psychologicznym komentarzem niż naukową pozycję. I nagle wszystkim wydaje się, że po prostu się na tym znają.

Tutaj pojawia się też temat pseudosamorozwoju, gdy jakieś autorytety w tej dziedzinie chcą nas przekonać, że powtarzanie sobie kilku pozytywnych frazesów zastąpi nam zapoznanie się z konkretną wiedzą, fachową pomocą i zupełnie nie jest to zindywidualizowane. Ktoś, kto doświadczył jakiegoś uczucia czy wydarzenia, nie jest jeszcze ekspertem w tej dziedzinie. A tak to niestety działa.

A co z narcyzami? Mam wrażenie, że każdy ekschłopak, o jakim słyszę, każda była przyjaciółka, zła matka, wredna teściowa ma cechy narcystyczne. Czy to nie jest tak, że każdego, kto nas skrzywdził, możemy sobie w taką szufladkę włożyć i zdjąć z siebie całą odpowiedzialność za nieudaną relację?

Myślę, że jakby tak przejrzeć ten Instagram pseudonaukowy, to nagle się okaże, iż narcystyczny człowiek to każdy, kto nas irytuje. W moim środowisku mówi się, że na narcyzm jest swoista nagonka, tymczasem to zaburzenie osobowości dotyczy wyłącznie 6-9 proc. populacji. Sporo osób ma pewne cechy narcystyczne, ale nie całą strukturę osobowości.

Jest spora liczba ludzi, którzy zostali w relacji skrzywdzeni i dziś doszukują się w swoim ekspartnerze narcyzmu. I niektórzy z nich będą mieli rację, bo właśnie o taką osobę się otarli, ale po raz kolejny – zdiagnozować narcystyczne zaburzenie osobowości może tylko specjalista po wykonaniu testów osobowości. A nie instagramerka.

Kiedyś trafiłam się na takie "stories" w którym pani nie-psycholog diagnozowała dla swoich obserwatorek, czy dany partner jest czy nie jest narcyzem. Argumentowała zupełnie błędnie, nie mogłam na to patrzeć.

Napisałam jej, że to absolutnie nieprofesjonalne i wprowadzające w błąd, że diagnostyka to naprawdę trudna materia i nie wolno po jednym zdaniu partnera wyrokować czy jest narcystyczny czy nie. Odpisała mi jednym zdaniem, żebym cyt: „nie robiła inby”. Potem już mnie zablokowała.

Chyba pandemia pokazała nam najdobitniej, że my jako społeczeństwo specjalistom - uczonym w ogóle nie ufamy. Ani lekarzom, ani psychologom. Polak zna się na wszystkim najlepiej i jeszcze poradzi innym.

Specjaliści studiują ponad rok samą diagnostykę, by móc pacjentów właściwie diagnozować. To jest naprawdę trudne. Nie wystarczy tylko przeczytać kryteria z ICD-11 i ocenić pasuje/nie pasuje. Ja wiem, że psychologia wydaje się prostą dziedziną. Ale to są tylko pozory. Tak samo jak pozorem jest to, że psychoterapeuta tylko siedzi, słucha i potakuje albo mówi wiecznie to samo.

Jest cała rzesza celebrytów, którzy przemycają spory content psychologiczny bez konsultacji z ekspertami. Czasem nieaktualny albo wręcz szkodliwy. Na przykład pokazują preparaty na sen, okulary na depresję itp. Biorą się za coś, czego działania do końca nie rozumieją. To niebezpieczne, bo przecież każdy suplement to jednak jest jakaś ingerencja w nasz organizm. Ja bardzo często dostaję propozycje, by pokazywać leki na swoim Instagramie - suplementy na depresję, na sen, na libido. Mimo że nie jestem lekarzem, marketingowo pasuję komuś do reklamowania specyfików.

Te propozycje są dla mnie bulwersujące. Na szczęście ani ja ani żadne moje koleżanki psycholożki na Instagramie nie dajemy się uwieść takim propozycjom i stanowczo odmawiamy. Bo psycholog (nawet kliniczny) nie zna się fachowo na działaniu leków, nie przepisuje ich. Tym się różni od psychiatry.
Czytaj także: Nie jesteś sam! 7 kont na Instagramie, które pomogą ci dbać o swoje zdrowie psychiczne