Nie wierzcie malkontentom. Nowa "Teksańska masakra piłą mechaniczną" daje sporo krwawej frajdy

Maja Mikołajczyk
21 lutego 2022, 17:51 • 1 minuta czytania
"To, co obejrzałam, to jakiś cyrk", "najgorszy slasherowy powrót", "dno i sto metrów mułu" – takie komentarze na filmowych grupach na Facebooku o nowym horrorze Netflixa nie zapowiadały niczego dobrego. Ku mojemu zaskoczeniu "Teksańska masakra piłą mechaniczną" okazała się jednak całkiem przyzwoitym slasherem, choć zdecydowanie niespełniającym pokładanych w nim nadziei.
"Teksańska masakra piłą mechaniczną" [RECENZJA BEZ SPOILERÓW] Fot. kadr z horroru Netflixa "Teksańska masakra piłą mechaniczną"

Leatherface (znowu) powraca

Najnowsza "Teksańska masakra piłą mechaniczną" debiutującego w roli reżysera Davida Blue Garcii to już dziewiąty horror z serii o maniakalnych mordercach z południa USA, wśród których prym wiedzie upośledzony Leatherface z tytułowym urządzeniem dzierżonym w potężnych rękach.

Oryginalny film Tobe'go Hoopera (twórcy znanego w Polsce również za sprawą takich horrorów jak "Miasteczko Salem" czy "Duch") z 1974 roku uważany jest za proto-slasher, czyli film mający pewne cechy slashera i niejako zapowiadający nadejście tego szalenie popularnego swego czasu gatunku, który w ostatnim czasie przechodzi mały renesans.

Dzieło Hoopera zapisało się jednak gęściej na kartach historii kina. "Teksańska masakra" wylądowała (i ląduje) regularnie na listach najlepszych horrorów wszech czasów tworzonych przez prestiżowe czasopisma takie jak "Time" czy "The Guardian". Dzieło Hoopera zalicza się też do grona tzw. filmów kultowych i regularnie pojawia się też w tego typu zestawieniach ("Entertainment Weekly").

Siła oddziaływania niezależnego horroru nie kończy się jednak na specyficznej grupie fanów horrorów czy kina kultowego. "Teksańska masakra piłą mechaniczną" niejednokrotnie była włączana do grona najlepszych filmów w historii kina (wyróżniły ją m.in. miesięcznik "Empire" oraz prestiżowy magazyn wydawany przez Brytyjski Instytut Filmowy "Sight & Sound"). Horror Hoopera jest również częścią stałej kolekcji słynnego nowojorskiego muzeum sztuki nowoczesnej MoMA.

Artystyczny sukces "Teksańskiej masakry" nie jest dziełem przypadku. Na temat rozlewu krwi, do jakiego rzekomo miało dochodzić w filmie, krążyły legendy, jednak w rzeczywistości groza u Hoppera opierała się na obskurnej atmosferze, sugestywnej scenografii oraz sprytnej manipulacji wyobraźnią widzów, by dorysowywali we własnych głowach najgorsze scenariusze.

Reżyser nie straszy wyprutymi flakami również dlatego, że ważniejsze jest dla niego rozbebeszanie lęków amerykańskiego społeczeństwa. W makabryczny sposób ukazuje napięcia pomiędzy wzorcem tradycyjnej rodziny a wyznającą zupełnie inne wartości hipisowską młodzieżą oraz niekończący się konflikt pomiędzy "dzikim" Południem a "cywilizowaną" Północą.

Piły szum, jatki śpiew

Melody (Sarah Yarkin) wraz ze swoją siostrą Lilą (Elsie Fisher) oraz Dantem (Jacob Latimore) i jego narzeczoną Ruth (Nell Hudson) planują rozkręcić biznes w opuszczonym teksańskim miasteczku.

Od razu po przyjeździe do Harlow napotykają na pierwszy problem – w nieruchomości, która miała być na sprzedaż, znajduje się ekscentryczna staruszka. Młodzi ludzie doprowadzają do błyskawicznej eksmisji starszej kobiety, co jest nie w smak jej podopiecznemu o morderczych skłonnościach.

Po najnowszej "Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną" nikt chyba nie spodziewał się arcydzielności pierwowzoru, można jednak było mieć nadzieję, że odda ona ten surowy klimat i oblepiającą grozę, którą większości części udało się zachować pomimo różnej jakości samych filmów.

Niestety slasher został przepuszczony przez filtr Netflixa, co z jednej strony sprawia, że do sztuki operatorskiej nie można mieć zastrzeżeń (jest nawet parę zapamiętywalnych ujęć czy udanych kalek z poprzednich części), jednak cały film wygląda jak wszystkie inne produkcje serwisu: gładko i słodko jak cukierek. Włączony w wybranych momentach mógłby robić za kolejną komedię romantyczną platformy.

W tej formule dobrze jednak wypadają zabawy ze światłem, dzięki której twórcom udało się stworzyć bodaj jedyną scenę w filmie mającą szansę stać się w jakikolwiek sposób ikoniczną dla fanów gatunku.

Nie ma bowiem raczej szans, żeby taki status uzyskała któraś z postaci. Trwający zaledwie godzinę i piętnaście minut metraż to za mała przestrzeń na rozwinięcie fabuły czy lepsze przedstawienie głównych bohaterów, nie mówiąc już o tych pobocznych.

Wszyscy stanowią więc mięso armatnie dla popisów Leatherface'a i zaledwie jednej osobie poświęcono nieco więcej uwagi, co dla osób zaznajomionych ze slasherowymi zasadami gry będzie oczywistą wskazówką, jaką ta postać odegra dalej rolę.

Na wzór nowego cyklu "Halloween" Davida Gordona Greena, w którym Jamie Lee Curtis powróciła jako ikoniczna Laurie Strode, w "Teksańskiej masakrze" pojawia się postać Sally Hardesty, pełniąca w filmie (tak jak Laurie w cyklu o Michaelu Myersie) funkcję final girl.

Chociaż można dopatrzeć się pewnych podobieństw pomiędzy sposobem przedstawienia heroin w obu filmach, ilość poświęconego im czasu ekranowego jest dramatycznie różna. Podczas gdy bohaterka Curtis staje się główną bohaterką nowej trylogii, wcielająca się w Sally Olwen Fouéré pojawia się zaledwie na chwilę.

Niektórzy fani twierdzą, że to podły i niewnoszący za wiele do fabuły fanserwis, z czym polemizuję: potraktowanie postaci final girl po macoszemu, czyli opozycyjnie w stosunku do ostatnich slasherowych powrotów (wspomniane "Halloween" czy ostatni "Krzyk"), otwiera przed widzami ciekawe wątki interpretacyjne.

Poza przywróceniem Sally twórcy starali się nawiązać do ideologicznej spuścizny Hoopera, ale wyszło im to koślawo. Zamiast zawoalowanych sugestii uderzają w dzwon, a taka publicystyka w horrorze to zabieg wyjątkowo leniwy biorąc pod uwagę możliwości gatunku w zakresie manipulacji metaforą. Ostateczne jednak przesłanie horroru Garcii może zaskoczyć, bo nie przebiega po linii stereotypowych wyobrażeń.

Pomimo tych licznych wad najnowszą "Teksańską masakrę piłą mechaniczną" ogląda się zaskakująco dobrze, jeśli lubi się kino tego rodzaju. Powiedzmy sobie szczerze, że poza chlubnymi wyjątkami masowo powstające w latach 80. slashery nie koncentrowały się na niczym innym poza efektowną rzezią, a tego film dostarcza z nawiązką.

Na tle zalewających rynek filmowych prequeli, sequeli i remake'ów ("Teksańska..." jest requelem: rebootem i sequelem jednocześnie) najnowszy slasher plasuje się gdzieś w połowie drogi pomiędzy udanym powrotem a kompletnym gniotem.

Jednak pomimo tego, że "Teksańska masakra piłą mechaniczną" dzięki dynamicznej i nieźle nakręconej akcji nie pozwala się nudzić i sprawia sporo frajdy podczas seansu, film wydaje się kompletnie niepotrzebnym rozdziałem słynnej franczyzy. Żal pozostaje też po Leatherface'ie, który chociaż natańczył się z piłą i namachał młotem, jakoś już nie straszy.

Może Cię zainteresować również: