Jak Wołodia z Leningradu siadł na carskim tronie i zamarzył, by Rosjanie go kochali, a świat się bał
Ma górę swojego imienia w Kirgistanie, mimo niemal siedemdziesięciu lat na karku od lat jest najbardziej pożądanym mężczyzną w Rosji, uważa upadek ZSRR za największą katastrofę geopolityczną XX wieku, lubi przebierane imprezy za zamkniętymi drzwiami (styl: caryca Katarzyna), a jego posiadłość ma powierzchnię 39 Księstw Monako.
Marzenia ściętej głowy
Władimir Putin chciał, by świat kochał Rosję tak jak on, gdy był chłopcem marzącym o szpiegowaniu dla ZSRR.
Chciał być nowoczesnym liderem, który zamiast krzyczeć "wróg cię kusi Coca-Colą" popija Diet Coke - jak nie z Clintonem, to z Bushem, a jak nie z Bushem, to z Trumpem.
Tyle że Zachód nie chciał pokochać Rosji, ani nawet szanować jej tak, jak by tego chciała.
Trudno powiedzieć, kiedy Wołodia zlepił się z Rosją w jeden twór i postanowił, że skoro nie chcą ich szanować, będą się ich bali.
Szacunku i ropy mają przecież pod dostatkiem w ojczyźnie. A zwłaszcza, gdy Mateczka Rosja wyrusza na wojnę ze swoim neo-carem, którego poparcie rośnie wtedy jak na drożdżach.
Tym razem Wołodia się przeliczył. Dziś jest na wojnie z całym światem. Bezpowrotnie stracił resztki szacunku, a za moment straci ostatnie, co mu pozostało. Miłość poddanych.
Władimir Władimirowicz otwiera oko
Na talerzu omlet, kasza gryczana, świeżo wyciskany sok. Obok widelec wart tyle, co laptop. Putin to człek skromny, a przynajmniej, jeśli chodzi o śniadania.
Żeby zaspokoić podniebienie takiego Stalina, trzeba się było namęczyć. Weźmy jedno z jego ulubionych dań - kurczaka Satsivi - potrawkę na bulionie z kolendrą, orzechami, szafranem, chmielem, cebulą i dużą ilością czosnku. Dziadek Władimira gotował ją wielokrotnie, choć nie wnukowi, bo i skąd miałby wziąć składniki.
Spiridon Putin do pracy w kuchni trafił za dzieciaka. A że sprawdzał się jak mało kto, zaczęto przyuczać go na kucharza. Przed pierwszą wojną światową gotował w luksusowym hotelu Astoria, zaskarbiając sobie uznanie samego Rasputina, który podarował mu ponoć szczerozłotą monetę.
Potem Spiridon był kucharzem Lenina, a po jego śmierci - Stalina. I podobnie jak wielu kucharzy dyktatorów przeżył czystki. Jak poucza stare porzekadło: nie gryź ręki, która cię karmi. Władimir Władimirowicz kierował się nim całe życie, a przynajmniej póki była jeszcze nad nim jakaś ręka.
Hitler miał zgoła inne upodobania żywieniowe niż Stalin, choć niewykluczone, że łączy go w tej kwestii coś z Putinem. Pod koniec życia żądał, żeby każdej z serwowanych mu potraw próbowało trzydzieści osób. O ile żadna z nich nie umarła po upływie 45 minut, zasiadał do stołu.
Nietrudno wyobrazić sobie podobne procedury w przypadku Władimira Władimirowicza. Człowieka, który wie co nieco o truciznach, bo przecież uczył się w technikum o profilu chemicznym, bo i skąd by indziej?
Śniadania Putin jada raczej późne. Nie lubi wstawać przed 8, zaś pracę zaczyna dopiero około południa. Wcześniej ćwiczy - kiedyś na siłowni, żeby w ostatnich latach przerzucić się na pływanie.
I może dlatego zupełnie nie wygląda dziś na swoje 69 lat. Podobnie jak Silvio Berlusconi wraz z upływem czasu młodnieje w oczach. Złośliwi żartują zresztą, że podstarzali satyrowie mają wspólnego chirurga.
Ale w pływaniu i pełnowartościowych posiłkach nie o wygląd chodzi, ale o rekordy do pobicia. Rosją dłużej od niego rządził tylko towarzysz Stalin. Jeśli chodzi o długość prezydentury, Putina wyprzedza wciąż Alaksandr Łukaszenka.
Władimir Władimirowicz musi o siebie dbać, bo zgodnie z nowym prawem władzę może sprawować aż do 2036 roku. I trudno przypuszczać, żeby zrezygnował - nie po to zmieniał przecież konstytucję na "prośbę" Walentyny Tierieszkowej.
Oto pierwsza kobieta w kosmosie, namaściła go na pierwszego neo-cara, bo i nasz Wołodia kocha wielkie symbole.
Na przykład taki 7 października 2006 roku. Urodziny prezydenta i zamordowanie najbardziej znanej za granicą opozycyjnej dziennikarki Anny Politkowskiej. Trzy tygodnie poźniej do szpitala w Londynie trafia Aleksander Litwinienko - były oficer KGB, który prowadził śledztwo w sprawie jej śmierci. Sam umiera pod koniec listopada. Przyczyną jest otrucie.
Przed śmiercią Litwinienko opublikował książkę i nakręcił film dokumentalny, z których wynikało, że za eksplozje budynków mieszkalnych w Rosji końca lat 90., odpowiadały podlegające wówczas Putinowi służby.
To był jeden z pierwszych razów w życiu Wołodii, gdy zdecydował się zagrać wyłącznie na siebie, nie zaś na jednego z możnych i wpływowych znajomych. Putin nie był okrutny, on po prostu miał cel. Jaki? O tym zaraz.
Mińsk, listopad 2000 roku - prawdopodobnie jedno z pierwszych spotkań Putina i Łukaszenki•fot. ITAR-TASS / EastNews
Syn Leningradu
Władimir Władimirowicz przychodzi na świat jesienią 1952 roku. Jego rodzice, z których żadne nie doczeka prezydentury syna, są wówczas po czterdziestce. Wołodia pozostanie jedynakiem.
To znaczy o ile w ogóle Maria Ivanowna Putina i Władimir Spiridonowicz Putin są jego prawdziwymi rodzicami. W 2006 roku na scenie pojawia się jeszcze Wiera Putina. Mieszkająca w Gruzji 90-latka podaje się za biologiczną matkę prezydenta i opowiada zawiłe rodowe historie, a tych, którzy chcą jej słuchać, nie brakuje.
Wedle jej wersji Wowka - jak pieszczotliwie nazywa Putina - jest nieślubnym dzieckiem jej i mężczyzny, który nigdy nie zobaczył syna. Wiera odeszła, gdy dowiedziała się, że przyszły ojciec ma już żonę. Dwa lata później zostawiła Wowkę pod opieką dziadków i wyjechała na praktyki do Taszkientu, gdzie zakochała się po raz kolejny - tym razem w Gruzinie, do którego domu ściągnęła syna.
W tej opowieści, która ma jeszcze wiele zwrotów akcji, są bieda, pijący, zły ojczym i pół Rosji w tle. Taka tam lokalna wersja "Dziewczynki z zapałkami", gdzie biednym dzieciątkiem jest silny dziś i mężny prezydent.
Pobudza wyobraźnię, zwłaszcza w kraju, w którym jeszcze do niedawna odnajdywały się co i rusz cudem uratowane córki cara Mikołaja. No ale czasy się zmieniły, cara już nikt nie pamięta, co innego wielkie ZSRR.
Wróćmy jednak do oficjalnej wersji. Starsi bracia Władimira umierają we wczesnym dzieciństwie. Najpierw Albert, zaś podczas blokady Leningradu, najdłuższego oblężenia w historii współczesnej, i kilkuletni Wiktor.
Przez 2,5 roku w okrążonym przez nazistowskie wojska mieście zmarło niemal półtora miliona ludzi. Najpierw był ostrzał artyleryjski, potem nadszedł głód, a za nim choroby, na które wycieńczeni mieszkańcy byli szczególnie podatni.
Wiktor zapada na błonicę, która w tych warunkach oznacza wyrok. Przy łóżku umierającego syna czuwa prawdopodobnie tylko Maria Putina, której mąż walczy wówczas na froncie. Zostanie ciężko ranny, co ukróci karierę wojskową, którą zaczął dekadę wcześniej na pokładzie radzieckiego okrętu podwodnego.
Nie będą to bynajmniej jedyne traumy wojenne rodziny Putinów. W II wojnie światowej ginie też babcia Władimira Władimirowicza, zaś brat jego matki nigdy nie wróci z frontu. Jak poradzić sobie z bezsensowną śmiercią i cierpieniem? Można nadać im sens.
W 2005 roku Władimir Putin postanowi zrobić z przypadającego 8 maja Dnia Zwycięstwa najważniejsze rosyjskie święto narodowe. Nie ma tu miejsca na płacz za poległymi. To raczej dzień dumy z Rosji, która wybawiła świat od nazizmu. A przy okazji coroczna demonstracja siły - tak okazałych parad wojskowych w Moskwie nie widywano od upadku komunizmu.
Wychuchany, wydmuchany
Mimo że rodzice małego Wołodii pracują w fabrykach i nie stać ich na żadne ekstrawagancje, rozpieszczają jedynego syna, jaki im pozostał, jak tylko umieją. Co z tego, że Władimir senior jest surowy, a podobno ma i ciężką rękę. Mało który radziecki ojciec nie ma.
Będzie oczkiem w głowie rodziców nawet jako dorosły chłopak. Gdy wygrywają w loterii samochód wart wówczas fortunę, zamiast sprzedać go i zapewnić sobie kilka lat bez martwienia się o pieniądze, bez namysłu oddają auto jedynakowi.
Pochodzący z ubogiej klasy robotniczej Władimir Władimirowicz będzie jedynym studentem z własnym autem na całym uniwersytecie.
O małym Wołodii można dowiedzieć się nieco więcej od jego nauczycieli i byłego trenera. To znaczy: można było. Od dobrych kilku lat obowiązuje ich nakaz konsultowania z Kremlem wszystkich rozmów. I to mimo że nigdy nie powiedzieli o swoim wychowanku złego słowa, a przynajmniej nie celowo.
Choćby jego nauczycielka ze wzruszeniem i podziwem wspominająca, że młody Putin był niezwykle uzdolniony, jeśli chodzi o ściąganie. Cóż, takie już ustawienie fabryczne człowieka sowieckiego, dla którego cwaniactwo to nie tyle dążenie do nieuczciwości, co spryt, zamiłowanie do ryzyka i oznaka rozgarnięcia życiowego.
Oligarchowie w kontrze
Jak na ironię, bardzo podobne poglądy przebijają z wczesnych wypowiedzi Michaiła Chodorkowskiego i Borysa Bieriezowskiego, niekryjących się z tym, że są dobrzy w "ściąganiu".
Zdeklasowani oligarchowie, którzy byli oponentami Putina i jednymi z najważniejszych ludzi w kraju, gdy ten przejmował władzę, wkrótce mieli przekonać się, że zawsze znajdzie się większy cwaniak. Niekoniecznie sprytniejszy, za to z mniejszą ilością skrupułów.
Beriezowski, który ufundował i wypromował Jedną Rosję - partię Putina, charakteryzującą się do dziś głównie ślepym poparciem dla neo-cara, wkrótce zrezygnował z mandatu poselskiego i zaczął krytykować Władimira Władimirowicza. Nie było trudno o rozmach, jako że w rękach oligarchy znajdował się Pierwyj kanał - największa i najstarsza stacja telewizyjna w kraju. Nie trzeba było długo czekać na reakcję.
Gdy Beriezowskiego zastała za granicą informacja o tym, że Prokuratura Generalna wzywa go na przesłuchanie, postanowił nie wracać do kraju i wystąpić o azyl polityczny w Wielkiej Brytanii. Pierwyj kanał, docierający dziś niemal do 99 proc. mieszkańców Rosji, przejął Kreml.
Zabawne. Jeszcze nie tak dawno Borys opowiadał buńczucznie zachodniej dziennikarce, którą zaprosił do rezydencji przy słynnej Rublówce - podmoskiewskiej ulicy milionerów - że jeśli kontroluje się media, można zrobić prezydenta z każdego. Dla Władimira Władimirowicza była to jedna z cenniejszych lekcji o władzy.
Mimo wszystko Beriezowski był na tyle cwany, żeby nie wrócić już nigdy do kraju. Tymczasem dopadnięcie Michaiła Chodorkowskigo, najbogatszego człowieka Rosji lat 90., zajęło zaledwie o dwa lata dłużej.
Współwłaściciel Jukosu - nieistniejącego już przedsiębiorstwa naftowego - został aresztowany pod zarzutem nieprawidłowości prywatyzacyjnych. Podczas procesu zapowiedział, że woli więzienie niż życie emigranta politycznego. Nietykalny dotychczas Chodorkowski nie spodziewał się, jak daleko sięgają już wpływy Putina.
Emigrantem politycznym został dopiero w 2013 roku, gdy po 10 latach odsiadki w kolonii karnej, Putin zwolni go, by podreperować swoje stosunki z Zachodem przed igrzyskami zimowymi w Sochi.
Leningrad, 1964
Dla młodocianego mistrza ściągania ważniejszy niż szkoła staje się sport. W wieku 12 lat zaczyna trenować judo, by kilka lat później skupić się na sambo - patriotycznej wersji judo, do którego dokooptowano elementy z tradycyjnych sztuk walki ludów ZSRR.
Anatolij Rakhlin, pod którego okiem na treningach Władimir Władimirowicz spędzi 15 lat, początkowo nie pokładał w nim wielkich nadziei. Drobny chłopiec o włosach w kolorze pszenicy nie wyglądał - i nigdy nie zaczął wyglądać - jak typowy judoka.
Ale Rakhlin szybko zauważył, że niepozorny Wołodia może stać się jego czarnym koniem. Za długo był już trenerem, żeby wierzyć w naturalny talent - utalentowani mają to do siebie, że przestają pracować tak ciężko, jak reszta.
Nie wiadomo, czy młody Putin widzi, że jest co najwyżej średni, czy po prostu harówkę ma we krwi. Jedna z jego nauczycielek z liceum zachowała dokumenty, z których wynika, że Wołodia może i nie był najlepszym uczniem, ale doceniano go za pracowitość. Podobnie będzie w KGB, a przynajmniej na początku jego kariery, gdy pracuje więcej, niż się od niego wymaga, zostając w pracy do wieczora.
Władimir Putin podczas wizyty w Japonii w 2000 roku•fot. JIJI PRESS / EastNews
Oprócz pracowitości Wołodia ma coś jeszcze. Nieustępliwość, która towarzyszy mu od małego i sprawia, że nigdy nie odpuszcza.
Klub judo, w którym trenuje, kilkukrotnie zmienia lokalizację. Chłopcom, którzy dotychczas mieli do niego kilka minut, nie chce się dojeżdżać, tym bardziej że w większości są już nastolatkami. Co innego młody Putin. Nie zrażają go ani przenikliwe, leningradzkie mrozy, ani godzina drogi w jedną stronę.
W końcu nadchodzi upragniona chwila i Putin staje się najlepszym zawodnikiem w klubie. Na sparingi z nim przychodzą chłopaki z całego miasta - czasem o dwie głowy wyżsi i kilkanaście kilo ciężsi. Ale Wołodia się nie boi, jak każdy cwaniak lubi ryzyko. Wkrótce młody zostaje mistrzem Leningradu juniorów.
- Po prostu robił to, czego nie spodziewał się przeciwnik - mówi po latach Anatolij Rakhlin.
Władimir Władimirowicz zapytany kiedyś o ulubiony cios w judo nie wahał się ani minuty - de ashi harai - podcięcie nóg przeciwnika od tyłu. Choć bywa niespodziewane, upadający dobrze widzi twarz górującego nad nim przeciwnika.
Tuż po wygranej w swoich pierwszych wyborach prezydenckich w 2000 roku, Putin poleci posłać właśnie po dawnego trenera, chociaż nie widzieli się od wielu lat. Mimo to, Rakhlin wciąż był jedną z nielicznych osób, które znały go najdłużej i najlepiej.
Anatolij będzie potem wspominał, że było mu żal Wołodii, bo wyglądał na skonanego, ale i tak poświęcił trenerowi dużo uwagi, niechętnie opowiadając o sobie.
Zaufanie, a może i sentyment do osób, które znały go i lubiły zanim stał się wpływowy, są bardzo charakterystyczne dla Putina. Jedne z najważniejszych osób w Rosji to dziś jego znajomi i przyjaciele z czasów studiów, pracy w ratuszu miejskim w Petersburgu, ale przede wszystkim - służby w KGB.
Gdy niedługo po przejęciu władzy, Putin zabierze się za centralizację władzy w Rosji, scalając ją z kilkudziesięciu w zaledwie 7 okręgów federalnych (dziś, razem z Krymem, jest ich 9), władzę w większości z nich jako oficjalni pełnomocnicy nominowani przez prezydenta przejmą właśnie kumple z KGB.
Ze szpiega w szpicla
Putin wyrasta na chłopaka małomównego i zdyscyplinowanego, choć niepozbawionego poczucia humoru. Idzie do szkoły średniej i wciąż trenuje sporty walki, nie wiąże już jednak z nimi przyszłości. Teraz chce zostać szpiegiem - najlepiej międzynarodowym. Marzy mu się walka z wrogiem, choć już nie wręcz i bynajmniej nie sportowa.
Wciąż trwa zimna wojna, której propagandą Wołodia przesiąkł tak bardzo, że po dojściu do władzy będzie umiał wczuć się w jej klimat, by wykorzystać ją już na własne potrzeby. Im dłużej Putin będzie u władzy, tym silniej będzie powracał resentyment amerykański. Na przykład, gdy trzeba będzie wyjaśnić interwencje zbrojne, ale też, gdy ulice Moskwy będą zapełniać się protestującymi, czy wreszcie, gdy do mediów będą przebijały się informacje o jego kolejnych machlojkach.
W kraju o takiej historii nie trzeba nawet wskazywać palcem, wiadomo, komu zależy na osłabieniu Mateczki Rosji. Po jakimś czasie do listy wyimaginowanych wrogów dołączy kolejny "imperialista" pod postacią Unii Europejskiej.
W putinowskiej narracji Polska to od kilku dobrych lat kraj rusofobów, zaś na Ukrainie, jak to na Zachodzie, łeb ma podnosić wróg, którego zduszenie świętuje się w Dzień Zwycięstwa. I tak, chodzi o faszyzm.
I jakkolwiek kuriozalne wydawać się mogą te pomysły, Władimir Władimirowicz doskonale wie, jak uprawiać skuteczną propagandę - przynajmniej w Rosji.
Z jednego z wielu często zmieniających się polityków z otoczenia Borysa Jelcyna przebił się do szerszej świadomości jako twarz drugiej wojny w Czeczenii, którą zresztą sam zainicjował, a następnie zbił na niej olbrzymi kapitał polityczny. Wykorzystał go do startu w wyborach prezydenckich przypadających zaledwie pięć miesięcy później.
Wielu Rosjan wciąż śni o dawnej, utraconej potędze. To imaginarium mały Wołodia zna od podszewki, bo sam w nim żyje.
Rekordowe poparcie miał wcale nie w pierwszych latach, gdy Rosja notowała regularny wzrost gospodarczy na skutek sytuacji na rynku paliwowym, ani też nie po Olimpiadzie Zimowej w Sochi, gdy mogła pokazać się światu od najlepszej strony, ale w 2014 roku. Tuż po aneksji Krymu.
Władimira Władimirowicza popierało wtedy aż 88 proc. społeczeństwa. Po raz pierwszy od lat Rosja powiększyła swoje terytorium. Putin nie cieszył się tak dużym poparciem rodaków od czasu potępianego przez Zachód wprowadzenia sił zbrojnych do Gruzji w 2008, by wesprzeć rosyjskich separatystów (brzmi znajomo?).
Może i wielu chłopców marzy o karierze szpiegowskiej, ale mało który ma tak żelazną wolę, jak Wołodia. Do biura KGB miał zgłosić się jeszcze jako nastolatek, choć oczywiście odszedł z kwitkiem.
Mimo to przykłada się do nauki niemieckiego i postanawia zdawać na prawo - to dobry kierunek dla, bądź co bądź, funkcjonariusza państwowego. Przezornie zapisuje się na dodatkowe wykłady z ideologii komunizmu. Tuż po studiach jego marzenie wreszcie się spełnia - Wołodia zostaje przyjęty do KGB.
Trudno przypuszczać, by myślał wtedy o władzy, zaszczytach, czy choćby zdawał sobie sprawę z nie do końca moralnych aspektów tej pracy. Propaganda radziecka ma się znakomicie, a KGB nie kojarzy się jeszcze negatywnie. To takie wojsko, tyle że bardziej prestiżowe, bo i nie przyjmują wszystkich. Służba ojczyźnie, ale znacznie ciekawsza.
Młody Putin nigdy nie miał długiego języka, ale na szkoleniach dla agentów uczy się jeszcze baczniej filtrować informacje i ukrywać emocje. Może i skuteczniej kłamać? Wiadomo, że jedną z lektur jest międzynarodowy bestseller Dale’a Carnegie “How to win friends and influence people” (w oficjalnym tłumaczeniu “Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”, choć bardziej dosłownie byłoby “wpływać na ludzi”).
Jeden z najlepszych przyjaciół Putina - wiolonczelista Siergiej Roldugin, który jest ojcem chrzestnym obu jego (oficjalnych) córek - wspominał, że Władimir Władimirowicz o pracy w KGB nie chciał opowiadać nawet jemu. Po którymś z kolej pytaniu powiedział, że w zasadzie zajmuje się budowaniem relacji “ludzie - to moja profesja” - przytacza Roldugin.
Jak “budowanie relacji” wyglądało w praktyce? Mimo podsycania aury tajemniczości, które doprowadziło do tego, że część rodaków uważa dziś Putina nieomal za rosyjskiego Jamesa Bonda, który pomimo upadku ZSRR nadal nie może się zdekonspirować, kariera szpiegowska nie potoczyła się tak, jak ją sobie wyobrażał.
Władimir Putin buduje relacje•fot. Paul Hanna / East News
Wołodia zostaje urzędnikiem i pracuje głównie zza biurka. Żadnych ważnych spraw czy sekretów wagi państwowej. Mimo że wciąż jest sumienny i zaangażowany, awansuje tylko raz - ma sprawdzać, czy obcokrajowcy przybywający do Leningradu nie mają czasem innych interesów, niż deklarują.
Być może to wtedy, dobiegający już trzydziestki Putin uznaje, że ciężka praca, na którą stawiał od małego, nie jest najefektywniejszym sposobem na sukces. Tymczasem Wołodia się zakochuje.
Wybranką jest o sześć lat młodsza Ludmiła Aleksandrowna, która przyjechała do miasta z Kaliningradu, by podjąć studia na wydziale filologicznym - ukończy go z dyplomem iberystyki, w międzyczasie pracując jako stewardessa. Znajomi pamiętający Putinów z tamtych czasów wspominają ją jako wesołą i energiczną.
Świeżo upieczony mąż aplikuje o posadę w oddziale KGB w NRD - trudno powiedzieć, czy jest już zmęczony i znudzony pracą w swoim rodzinnym mieście, czy raczej chce skorzystać z możliwości, jakie niesie ze sobą praca tuż przy zachodniej granicy imperium. W każdym razie po dodatkowych szkoleniach w Moskwie w 1985 roku trafia na placówkę - tuż przed wyjazdem na świecie pojawi się Masha.
Rok później Putinowie świętują w narodziny kolejnej córki, której daję na imię Katja. Mimo że ich pobyt w Dreźnie potrwa z wiadomych powodów niespełna pięć lat, będą dbali, by ich córki nie straciły kontaktu z językiem, posyłając je do niemieckich szkół w Rosji.
Ludmiła i Władimir Putinowie w 2000 roku•fot. Roslan Rahman / East News
Zdolne carewiczówny
Dziś żadna z córek Putinów nie posługuje się już nazwiskiem rodowym. Młodsza zdecydowała się na zmianę jeszcze w liceum, przyjmując nazwisko panieńskie matki i dla niepoznaki zmieniając również człon “Władimirowna”. Z kolei Masha zmieniła nawet imię na bardziej zachodniobrzmiące “Maria”, a oprócz nazwiska męża - holenderskiego biznesmana Jorrita Faassena - posługuje się również nazwiskiem Woroncowa.
Naiwnością byłoby jednak zakładać, że chodziło tu o manifestację sprzeciwu wobec polityki ojca, której są beneficjentkami. Dzieci rosyjskich oligarchów nie muszą dziś już nawet przejmować rodzinnych biznesów - raczej wybierają sobie posady, które najbardziej im odpowiadają. Wicedyrektorski stołek w wielkim, państwowym przedsiębiorstwie dla osoby tuż po studiach? Dlaczego nie. Tak wygląda rosyjski neofeudalizm na najwyższym szczeblu.
Pod tym względem córki Putina są akurat nad wyraz skromne, a już na pewno skromniejsze od nieoficjalnej macochy, Aliny Kabajewej - byłej gimnastyczki i medalistki olimpijskiej, która mimo braku doświadczenia i wykształcenia kierunkowego, już w wieku 25 lat dostała stanowisko kierownicze w największej grupie medialnej w kraju, by kilka lat później zostać szefową zarządu.
Nie ma powodu przypuszczać, że Masha Putina nie jest znakomitą pediatrą i endokrynolożką, tym bardziej, że ma na koncie kilka publikacji naukowych i otwarcie przewodu doktorskiego. Nie zmienia to faktu, że jej badania były finansowane przez moskiewskich oligarchów. Uważa się też, że Masha jest dziś doradczynią ojca do spraw inżynierii genetycznej i możliwości jej zastosowania u dzieci (sic!). Jak na ironię, gdy Rosja wypuszczała Sputnika (szczepionkę na COVID-19, nie satelitę), media sugerowały, że to Masha ją wynalazła.
Kto by pomyślał, że jeszcze dekadę temu mieszkała w Holandii i mało kto wiedział, czyją jest córką. Została wydalona z tego kraju po tym, jak rosyjskie wojska oblegające wówczas Krym, zestrzeliły samolot lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur.
Tożsamość Katji wyszła na jaw nieco wcześniej i została ujawniona przez Reutersa. Przyjmowanie nazwiska panieńskiego matki, nie jest widać najlepszym pomysłem dla osób, które nie chcą być wiązane z rodziną. Zwłaszcza jeśli tańczysz akrobatycznego rock’n’rolla i wyjeżdżasz na międzynarodowe turnieje (co ciekawe - także do Polski). Katja doszła wraz z partnerem do piątego miejsca w rankingu światowym, po czym zakończyła karierę.
Choć akrobatyczny rock’n’roll nie należy do popularnych dyscyplin (w Rosji przeżył boom po ujawnieniu, że trenuje go córka podziwianego prezydenta), wkrótce w Moskwie wybudowano centrum treningowe za około 120 milionów złotych, dziwnym trafem przynależące do szkoły, w której ćwiczyła Katja. Jeśli chodzi o formalne wykształcenie, młodsza córka poszła poniekąd w ślady matki i studiowała japonistykę, by potem zacząć kolejny kierunek - tym razem wybrała matematykę.
W 2013 roku Katja wychodzi za Kirilla - syna Mikołaja Szamałowa - milionera, współwłaściciela Banku Rossija i wieloletniego przyjaciela ojca. Słowem wszystko w rodzinie. Młoda para zna się od dziecka, gdy Szamałowie i Putinowie spędzali wspólnie wakacje.
Niestety wieloletnia znajomość i rozsądek nie wystarczają. Wkrótce Kirill - nazywany wówczas najmłodszym rosyjskim miliarderem - zaczyna romans z mieszkającą w Londynie i obracającą się w środowisku elit Żanną Wołkową, która jest wizualnym przeciwieństwem Katji.
Wysoka, ciemnowłosa Żanna to typowa rosyjska piękność w typie Iriny Shayk. Do tego umie się ubrać. W przeciwieństwie do Katji, która gust najwyraźniej odziedziczyła po matce. Moskiewskie stylistki, które usiłowały ubierać Ludmiłę, uważały ją pod tym względem za “beznadziejny przypadek”. Co innego Władimir Władimirowicz, który szybko pokochał dobrze skrojone garnitury z najlepszych tkanin.
Na otarcie łez na Katję czekały dobre posady. Dziś zarządza budową nowoczesnego centrum naukowego Uniwersytetu Moskiewskiego i zasiada w państwowej radzie kultury fizycznej i rozwoju sportu. Do tego ma na głowie funkcję dyrektorki instytutu badań nad sztuczną inteligencją, na którą została powołana jako 33-latka, zaledwie rok po obronie magisterki z matematyki.
O najstarszych córkach prezydenta wiadomo tak wiele od niedawna. Putin bardzo długo chronił je przed zainteresowaniem mediów. Publicznie nie pokazywały się właściwie od dzieciństwa, a przed 2010 rokiem w sieci nie dało się znaleźć ich zdjęć. Pytany o Mashę i Katję, prezydent zawsze odpowiadał bardzo ogólnikowo. Mimo to, to właśnie z jego wypowiedzi wiadomo, że jest już dziadkiem, choć wiek, płeć ani liczba wnuków nie są znane.
Władimir Putin w marynarskiej czapce•fot. Laski Diffusion / EastNews
Gdy Moskwa milczy
Upada Mur Berliński, a Władimir Władimirowicz jest przerażony. Nie może jeszcze wiedzieć, co to oznacza dla Europy. Dla niego oznacza głównie zamach na jego ojczyznę. Jedzie do siedziby KGB w Dreźnie, a gdy wściekły tłum zbiera się pod budynkiem, dochodzi do bodajże najbardziej brawurowej chwili w jego karierze tajnego agenta.
W Rosji można dziś usłyszeć różne wersje tej historii. Na przykład, że Putin wybiegł z budynku i powstrzymał “wrogów” siłą woli. Bardziej prawdopodobna wydaje się jednak wersja, w której Wołodia zamknięty na cztery spusty pali akta. Wiadomo, że usiłował połączyć się z centralą KGB, żeby zapytać, co ma robić (lub bardziej patetycznie: prosić o dalsze rozkazy). Tyle że nikt nie odebrał.
Dramatyczne zdanie “Moskwa milczy” pada nawet w jego oficjalnej biografii. Trudno powiedzieć, który z wielkich ideałów młodości Putina upada jako pierwszy - ten o ciężkiej pracy, która wiedzie na szczyt, czy może o potędze ZSRR.
Władimir Putin z wizytą w Kazaniu•fot. LASKI DIFFUSION / EastNews
Z początkiem nowego roku Putinowie wracają do Leningradu, który wkrótce na powrót zostanie Sankt Petersburgiem. Władimir Władimirowicz ma dopiero 37 lat, ale już nigdy nie wróci do czynnej służby - wedle niektórych źródeł w KGB zarzucano mu niewystarczający stopień lojalność.
Putin zaczyna pracę na swojej dawnej uczelni w biurze współpracy z zagranicą, ale odznaką KGB ciśnie dopiero półtora roku później, a dokładnie drugiego z trzech dni Puczu moskiewskiego, kiedy wiadomo już było, jaki będzie wynik.
Jednak już wcześniej udaje mu się zakręcić wokół swojego niegdysiejszego wykładowcy Anatolija Sobczak, który jest wówczas burmistrzem Sankt Petersburga. To on będzie pierwszym ważnym protektorem, ale i promotorem Putina, który odpłaci mu się z nawiązką.
Żona Sobczaka będzie wspominała, że Anatolij, który chciał być widziany jako demokrata (wkrótce został jednym z autorów pierwszej konstytucji Federacji Rosyjskiej), nie był przekonany do Putina ze względu na jego przeszłość w KGB. Z drugiej zaś strony Wołodia był kuszącą opcją - agenci byli znani ze swojej umiejętności trzymania języka za zębami, co Anatolijowi było bardzo na rękę.
Tym sposobem w lipcu 1991 roku Putin zaczyna pracę jako szef biura współpracy z zagranicą. Można by powiedzieć, że to naturalny wybór - w końcu miał doświadczenie na podobnym stanowisku i świetnie znał niemiecki. Tyle że to nie do końca prawda.
Dział Putina jest tym, przez który wkrótce zaczną przechodzić największe pieniądze, a Sobczak doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Każda zagraniczna firma, która ma zamiar otworzyć swoją siedzibę w Sankt Petersburgu, musi najpierw mieć podpis wciąż jeszcze małego Wołodii.
Wedle ustaleń Aleksieja Nawalnego - uwięzionego opozycjonisty od lat badającego korupcję rosyjskich elit - uznanego przez Amnesty International za więźnia sumienia - Putin brał łapówki już wówczas.
Wołodia rozlewa olej
Putin przyjmował przedstawicieli zagranicznych przedsiębiorstw, wypisywał na kartce sumy, po czym obiecywał rozpatrzeć sprawę i prosił o zostawienie “wniosku” u asystenta. Nigdy nie przyjmował pieniędzy osobiście. Ale to i tak były grosze. Prawdziwe pieniądze zarabia się na eksporcie - głównie ropy, metali i drewna.
Na początku lat 90. sklepowe półki są puste. Władze Rosji są zmuszone wymieniać surowce na produkty spożywcze z Zachodu, co rodzi pole do różnego typu przekrętów.
I tu Władimir Władimirowicz wpada po raz pierwszy. W zamian za dużą partię surowców, do Sankt Petersburga trafia niewielka partia oleju.
Trudno powiedzieć, czy winna jest chciwość Sobczaka (bo trudno przypuszczać, żeby pracujący od niespełna roku urzędnik sam zdobył się na taką zuchwałość), czy kontrahentem Wołodii był jeszcze większy cwaniak, a może panowie mający już pewne doświadczenie w kantowaniu uznali, że i tym razem się nie wyda.
W każdym razie w ratuszu rusza śledztwo, w wyniku którego udaje się ustalić, że Putin przepuścił przez palce surowca warte ponad 90 milionów dolarów - zazwyczaj zaniżając ich wartość.
I tu na białym koniu wjeżdża Anatolij Sobczak, który nie zgadza się na usunięcie z pracy swojej prawej ręki i podjęcie kroków prawnych. Sprawa zostaje zamieciona pod dywan jako nienależyta staranność w pracy. A Putin stara się dalej - dla Sobczaka.
Władimir Putin rozmawia z Ludmiłą Sobczak. Obok Ksenia Sobczak - niegdyś moskiewska celebrytka, dziś opozycjonistka na emigracji•fot. EastNews
Gdy pewnego wieczora do żony szefa doskakuje w windzie mężczyzna i wygłasza kilka niedwuznacznych uwag, po czym gryzie ją w szyję, Putin nie reaguje. Mężczyzna okazuje się krewnym księcia Monako.
W 1996 roku kończy się kadencja Sobczaka w ratuszu. W kampanii wyborczej aktywny udział bierze Wołodia, awansowany już na stanowisko zastępcy burmistrza.
Nie wiadomo, który z nich bardziej nie może uwierzyć w wyborczą porażkę. Wiadomo jednak, że na kilka tygodni zamykają się w daczy, piją i pomstują. Niestety, przegrana ma też inne konsekwencje niż kac. Nad Sobczakiem wisi groźba tłumaczenia się z machlojek na rynku nieruchomości.
Ludmiła Sobczak sugeruje mężowi, żeby udawał, że ma problemy z sercem (cztery lata później Anatolij rzeczywiście umrze na zawał). Po kilku dniach Sobczak znika ze szpitala, a służbom udaje się ustalić, że uciekł z kraju na pokładzie prywatnego odrzutowca. Sobczakowie osiedlają się w Paryżu, a Wołodia telefonuje regularnie.
Sam zaś rusza do Moskwy, gdzie ma już trochę znajomości. Poza tym w Sankt Petersburgu politycznie jest już spalony - kto chciałby pracować z prawą ręką skorumpowanego Sobczaka?
Z ówczesnych listów Ludmiły Putiny do niemieckiej przyjaciółki wynika, że już wtedy para ma obsesję na punkcie nieruchomości. Ludmiła po wizycie w moskiewskim mieszkaniu znajomych zapisuje kilka kartek, by opisać je w najdrobniejszych szczegółach.
Boi się też, że gdy dostaną mieszkanie w Moskwie, nie będą mogli zatrzymać tego w Petersburgu - rzecz jasna tak się nie dzieje.
Co zabawne, wedle zeznań podatkowych Putina, jego wykaz nieruchomości nie powiększył się znacząco od tamtej pory. Ot, dokupił skromną działkę.
Z tego samego okresu pochodzi relacja kolegi z pracy, którego Władimir Władimirowicz miał zapytać o metraż jego nowego mieszkania. Gdy usłyszał, że jest nieco większe od apartamentu Putinów liczącego niemal 300 m2 (sic!), nie odzywał się przez kilka tygodni.
Boris Jelcyn zatrudnia Putina jako szefa administracji z polecenia Anatolija Czubajasa - jednej z najbardziej skorumpowanych postaci tamtych czasów. Czubajas wiedział, że Putin na wysokim stanowisku bardzo mu się przyda i nie można powiedzieć, żeby się pomylił - dziś jest jednym z najważniejszych rosyjskich oligarchów.
Borys Jelcyn z Władimirem Putinem, który niebawem zajmie jego miejsce•fot. EastNews
Potem są kolejne stanowiska, aż nadchodzi przełomowy rok: 1999. Czubajas, widocznie zadowolony ze współpracy z Putinem, wespół z wspomnianym już w tej historii Bieriezowski (właścicielem telewizji, który zaledwie dwa lata później będzie musiał uciekać z kraju, do którego już nigdy nie wróci), namawiają coraz bardziej rozpitego Jelcyna, by zrobił Władimira Władimirowicza premierem.
Prezydent się godzi, zwłaszcza, że i on ma u Wołodii dług wdzięczności. Jego poparcie spada z miesiąca na miesiąc i to głównie Putin stojący na czele Federalnej Służby Bezpieczeństwa - czyli nowego "demokratycznego" wcielenia KGB - ochraniał go przed impeachmentem.
Zabawny z dzisiejszej perspektywy jest artykuł BBC z tamtego okresu. W Wielkiej Brytanii nikt nie zna Władimira Władimirowicza - stacja wysyła więc swojego korespondenta w Moskwie, by zasięgnął języka. Putin zostaje opisany jako "poważny, pozbawiony uśmiechu, ale efektywny".
Z kolei rzecznik Białego Domu w rozmowie z BBC mówi, że "pan Putin jest im znany" - Amerykanie pracowali z nim przy okazji misji w Kosowie, a współpracę wspominają jako "konstruktywną". Dodaje tajemniczo, że "współpracowali z panem Putinem ze względu na swoje cele polityczne, nie zaś jego osobowość".
Nowa Rosja
Po objęciu przez "pana Putina" funkcji premiera rzeczy dzieją się bardzo szybko. Jeszcze w tym samym miesiącu Władimir Władimirowicz decyduje o rozpoczęciu kolejnej wojny w Czeczenii, która pozwoli mu zyskać rozpoznawalność w kraju - jedzie nawet na miejsce, gdzie w obcisłej koszulce rozdaje żołnierzom noże. Sukcesy z frontu zaskarbiają mu z kolei sympatię Rosjan.
No a potem nadchodzi 31 grudnia 1999 roku. W tradycyjnym przemówieniu sylwestrowym Borys Jelcyn mówi coś, czego nikt się nie spodziewa. Rezygnuje z urzędu i przeprasza naród, że zawiódł.
W pierwszy dzień 2000 jego obowiązki przejmuje Władimir Władimirowicz Putin. Wołodia kocha wielkie symbole. Rosja wchodzi w nowe millenium z nowym prezydentem, jakiego świat ani Rosjanie jeszcze nie widzieli.
Wygrana w marcowych wyborach jest już tylko formalnością. 26 marca Wołodia będzie obchodził 22. rocznicę tego triumfu. I oby jego miłość do dat i symboli tym razem zawiodła.
Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: Od dojścia do władzy aż po wojnę. 7 dokumentów, które pokazują prawdziwe oblicze Putina
Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut