Kto może być następny po Ukrainie? Rosja grozi kolejnym krajom, tu widzą największe zagrożenie
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google.
- Bośnia i Hercegowina chce do NATO? – Moskwa zastrzega sobie prawo do odpowiedzi na taką możliwość. Na przykładzie Ukrainy pokazaliśmy, czego oczekujemy – zareagował ambasador Rosji w tym kraju.
- Dlaczego Rosji zależy na BiH?
- Czy Rosja może zająć Naddniestrze i czy Mołdawia może być następna? To pytanie rozbrzmiewa od początku wojny w Ukrainie.
- Które kraje są jeszcze najbardziej zagrożone agresją ze strony Rosji?
Anders Fogh Rasmussen nie bawił się w dyplomację, powiedział wprost, że Zachód nie zrobił wystarczająco dużo, by powstrzymać Władimira Putina przed inwazją. Jego słowa sprzed kilku dni obiegły Europę, były szeroko komentowane.
– Powinniśmy uświadomić sobie, że to wybór pomiędzy konfrontacją z Putinem teraz albo starcie się z nim później, bo Putin nie zatrzyma się na Ukrainie – ostrzegł były szef NATO. Nie minęło kilka dni, a groźby ze strony Rosji usłyszał kolejny kraj Europy. To Bośnia i Hercegowina, która od 2010 roku pracuje na rzecz członkostwa w NATO.
Przypomnijmy, groźbę rzucił rosyjski ambasador w tym kraju, który był gościem bośniackiej telewizji. Pytamy o natowskie aspiracje Bośniaków, Igor Kałabuchow odpowiedział, że jeżeli BiH zdecyduje się być uczestnikiem "czegoś", to jest to sprawa wewnętrzna.
Ale zaraz dodał: – Moskwa zastrzega sobie prawo do odpowiedzi na taką możliwość. Na przykładzie Ukrainy pokazaliśmy, czego oczekujemy.
Ostro na te słowa zareagował przewodniczący Prezydium Bośni i Hercegowiny. Zeljko Komsić uznał je za nie do zaakceptowania. Jak powiedział, kwestia przystąpienia do NATO jest decyzją należącą do rządu Bośni i Hercegowiny i w żadnym razie nie może być tłumaczona jako "powód ataku Rosji".
Dlaczego Rosji miałoby na tym zależeć? Eksperci nie od dziś uczulają, że w cieniu wojny w Ukrainie, zaczyna wrzeć również na Bałkanach, gdzie Rosja ma swoje wpływy. A wsparcie dla jej działań w Ukrainie widać już w Serbii, gdzie część społeczeństwa manifestuje je nawet na ulicach, a także w Republice Serbskiej w Bośni i Hercegowinie, gdzie dzieje się podobnie.
Dlaczego Bośnia i Hercegowina
Bośnia i Hercegowina to państwo federacyjne, która składa się z Republiki Serbskiej, zamieszkałej w większości przez bośniackich Serbów, Federacji BiH, gdzie mieszkają głównie bośniaccy muzułmanie i Chorwaci oraz Dystryktu Brczko. "Mały kraj, który stał się polem bitwy między NATO a Rosją" – tak bywa określane w komentarzach.
Stolicą jest Sarajewo, które w kontekście wojny w Ukrainie i oblężenia Mariupola, często jest dziś przypominane – siły serbskie oblegały miasto przez przez 4 lata (1992-1996).
Obecny kształt i podział państwa obowiązuje po ustaleniach z Dayton w 1995 roku – porozumienia kończyły krwawą wojnę domową, w której zginęło 100 tys. ludzi. To istotne w całym kontekście, gdyż tendencje separatystyczne w Republice Serbskiej, które cały czas są silne, ostatnio jeszcze bardziej na sile przybrały.
"Czy nowa fala serbskiego separatyzmu doprowadzi do wznowienia konfliktu w regionie?" – analizował pod koniec ubiegłego roku Euractiv.pl. "Czy Bałkany zmierzają do kolejnej wojny?" – pytał nawet Vanity Fair.
Tu ważny jest Milorad Dodik, były prezydent Republiki Serbskiej i przedstawiciel Serbów w trzyosobowym Prezydium Bośni i Hercegowiny. To on stwierdził niedawno, że "koncepcja BiH się wyczerpuje", a jego region powinien być przyłączony do Serbii, która – przypomnijmy – do dziś jest wdzięczna Rosji za poparcie Belgradu przeciwko interwencji NATO w 1999 roku.
To Dodik zapowiedział też, że nie poprze sankcji przeciwko Rosji – a bez jego głosu trzyosobowe Prezydium BiH nic nie zrobi – rozmawiał też ostatnio z Siergiejem Ławrowem. Na ulice Banja Luki w Republice Serbskiej wyszły niedawno setki ludzi popierających Rosję.
Zagrożenie dla BiH ze strony Rosji zasugerował sekretarz generalny NATO, który stwierdził po inwazji na Ukrainę, że więcej wsparcia potrzeba w takich krajach jak Gruzja, Mołdawia i Bośnia.
W ostatnich dniach siły pokojowe UE, EUFOR, wzmocniły w Bośni swoje oddziały – o 500 żołnierzy. A 16 marca Josep Borrell, wysoki przedstawiciel UE ds. zagranicznych zwrócił się do Rosji, by przestała mieszać w Bośni.
Zagrożenie w Mołdawii
Kolejny gorący punkt to Naddniestrze, separatystyczny region w Mołdawii, w którym mieszka ok. 500 tys. ludzi, kontrolowany od upadku ZSRR przez rosyjskich seperatystów. Casus podobny do Krymu czy Ługańskiej i Donieckiej Republiki Ludowej na wschodzie Ukrainy.
Obecność rosyjskich sił w tym regionie – oceniana na ok. 1500 żołnierzy – Rada Europy właśnie pierwszy raz uznała za okupację.
W rezolucji RE napisano:
Poprzez swoje podejście i działania, władze Federacji Rosyjskiej stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa w Europie, podążając drogą, którą wyznaczył także akt agresji militarnej przeciwko Republice Mołdawii i w następstwie - okupacja należącego do niej regionu Naddniestrza.
Spotkało się to z uznaniem mołdawskich władz. – Zawsze domagaliśmy się wycofania wojsk Rosji z Naddniestrza. Domagamy się utylizacji amunicji. Nadal apelujemy o pokojowe rozwiązanie tego konfliktu – zareagowała proeuropejska prezydent Maia Sandu.
Pytanie, że Rosja może zająć Naddniestrze i czy Mołdawia może być następna rozbrzmiewa od początku wojny w Ukrainie. – Następny krok, wszyscy eksperci to mówią, będzie dotyczył południa. Prawdopodobnie będziemy mówili o zajęciu części Mołdawii lub całej Mołdawii. Na to trzeba być na to przygotowanym – mówił w RMF FM Andrzej Rozenek, poseł PPS, członek sejmowej Komisji Obrony Narodowej,
Na początku marca do Mołdawii przyjechał sekretarz stanu USA Antony Blinken, co uznano za ważny gest.
Mały kraj, liczący ok. 2,6 mln ludzi, razem ze swoim separatystycznym regionem również jest rozdarty między Zachodem a Rosją. Kiszyniów przyjął uchodźców, potępił rosyjską agresję, ale nie przyłączył się do sankcji.
Na fladze Naddniestrza jest sierp i młot. A Mołdawia chce do UE. Prezydent Sandu podpisała już formalny wniosek o przystąpienie jej kraju do Unii Europejskiej.
To samo zrobiła Gruzja, która również w różnych analizach i spekulacjach wymieniana jest jako potencjalny cel Putina.
Państwa bałtyckie i inne kraje
Alert z powodu zagrożenia ze strony Rosji oczywiście jest w wielu państwach, wśród nich również należących do NATO. "Jeżeli Ukraina zostanie opanowana, następne będą Łotwa, Litwa, Estonia, Mołdawia a później Gruzja, następna będzie Polska. Tak oni dojdą do muru berlińskiego – ostrzegał na początku marca prezydent Wołodymyr Zełenski.
Dziś można też przypominać ostrzeżenia, które płynęły dawno, ze słowami Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi na czele.
Ale także były premier Wielkiej Brytanii David Cameron ostrzegał w 2015 roku: – Brak stabilizacji, który będzie skutkiem braku sprzeciwu wobec Rosji, w dłuższej perspektywie zaszkodzi nam wszystkim, bo wówczas zobaczymy prawdziwą, głęboką destabilizację. Następna w planach mocarstwowych Rosji będzie Mołdawia albo jedno z państw bałtyckich.
W ostatnich dniach sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksij Daniłow powiedział, że następnym celem Putina może być Litwa, po niej kolejne państwa bałtyckie i Polska – czyli kraje NATO. Jego słowa cytowała agencja Interfax-Ukraina.
– To, czego mamy świadomość i to, o czym informuje nasz wywiad: dzisiaj mowa jest o Litwie. Federacja Rosyjska nie zamierza się zatrzymywać. Ma następny cel. Jeśli - nie daj Boże – odniosą zwycięstwo na naszym terytorium, to następnym krajem, który będzie chciał podbić Putin, stanie się bezpośrednio Litwa – powiedział.
Litwa już 2016 roku przygotowała dla obywateli 75-stronicowe broszury o tym, jak zachowywać się na wypadek rosyjskiej inwazji. Litwini dostali w niej szczegółowe instrukcje
Co ze Szwecją i Finlandią
Niepokój jest także w Skandynawii. "Kraje nordyckie zastanawiają się, czy są następne na liście Putina" – analizował w ostatnich dniach CNN. Finlandia i Szwecja nie są w NATO. Pod ich adresem padały już groźby ze strony Rosji.
– Finlandia i Szwecja nie powinny opierać swojego bezpieczeństwa na szkodzeniu bezpieczeństwu innych krajów, a ich przystąpienie do NATO może mieć szkodliwe skutki i wiązać się z pewnymi konsekwencjami wojskowymi i politycznymi – stwierdziła na początku marca rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa.
Czy je przestraszyła? "To naturalne, że w obecnej sytuacji członkostwo w NATO jest czymś, o czym dyskutuje się zarówno w Szwecji, jak inni w Finlandii" – powiedziała właśnie fińska minister ds. europejskich Tytti Tuppurainen, którą cytuje Euractiv.