Jak caryca została burmistrzem Soczi. Putin, pieniądze, skok o tyczce i upadek na dno

Krzysztof Gaweł
Jelena Isinbajewa mogła być legendą, ale wybrała Władimira Putina i jego drużynę. To on powiedział jej, że trzeba przeczytać konstytucję. On zapewnił zaszczyty, sławę i wielkie pieniądze. On sprawił, że z "Carycy tyczki" została burmistrzem, on nauczył wielbić dźwięk rosyjskich samolotów, które do dziś są dla 39-latki "najpiękniejszą kołysanką". On też pociągnie ją na dno, choć tyczkarka o tym jeszcze nie wie. Tak upadła jedna z największych lekkoatletek w historii.
Major Jelena Isinbajewa i Władimir Putin od lat są w świetnej komitywie. To nie przypadek Fot. AP/Associated Press/East News
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google

Jelena Isinbajewa to w świecie lekkiej atletyki i sportu w ogóle ikona. Dwukrotna mistrzyni olimpijska, rekordzistka świata, gwiazda i znakomita ambasadorka rosyjskiego sportu. Na nieszczęście dla niej, kariera szybko się kończy, a na sportowej emeryturze coś robić trzeba. "Caryca tyczki" przez lata wspierała Władimira Putina i jego stronników na Kremlu. Po inwazji na Ukrainę zapadła się pod ziemię i to chyba najlepsza decyzja. Bo mogłaby coś chlapnąć, a potem trzeba by się gęsto tłumaczyć. Choć jej milczenie to też symbol.

Krótką historię Jeleny Isinbajewej, która dwie dekady temu miała u swoich stóp sportowy świat, a dziś jest jego zakałą, piszę dla Państwa w pociągu. Skład pełen jest uchodźców z Ukrainy, którzy uciekają przed wojną, bombami i śmiercią z rąk bezwzględnych Rosjan. Inwazja na naszych sąsiadów trwa od trzech tygodni, Rosjanie żyją w rzeczywistości równoległej i albo nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć o koszmarze wojny, którą wywołali idąc za chorymi pomysłami Władimira Putina.


Ciekawe, czy Jelena Isinbajewa jest w pierwszej grupie, milcząc z powodu niewiedzy, czy też postanowiła być wierna kremlowskiej prawdzie, jak to miała w zwyczaju przez ostatnie lata. Ciekawe, czy wie o "operacji specjalnej" w Ukranie, koszmarze wojny i ofiarach, które ponosi Ukraina w walce z najeźdźcą. I czy wie, co dzieje się w Doniecku, gdzie siedem razy biła rekord świata. Jeżeli nie wie, może zawsze zapytać Siergieja Bubkę, legendę skoku o tyczce, tak przez nią przed laty wychwalanego. Ale czy starczy jej odwagi?

Jelena przez lata była symbolem sukcesów Rosji i ciężko mieć do niej pretensje. Urodzona w Wołgogradzie tyczkarka robiła postępy w szybkim tempie i z młodej, zdolnej stała się gwiazdą numer jeden. Dwa razy wygrała igrzyska olimpijskie (Ateny i Pekin), medal przywiozła także z Londynu. Uwagę przyciągały nie tylko jej wyniki, ale też nieprzeciętna uroda. Wielu wróżyło jej karierę modelki po przejściu na sportową emeryturę. Ale "Caryca Tyczki" wybrała inaczej i po latach samodzielnych startów wstąpiła do drużyny. Do drużyny Władimira Putina.

Prezydent, dyktator czy władca Rosji – jak by go człowiek nie nazywał – lubi się otaczać bohaterami zwykłych ludzi, uwielbia grzać się przy ich sławie, a jeszcze bardziej gustuje w pięknych sportsmenkach. Jelena Isinbajewa spełnia każdy z tych warunków, więc kwestią czasu było, gdy lekkoatletka rzuci tyczki w kąt i zacznie pracę dla Federacji Rosyjskiej. A w zasadzie dla Władimira Putina, choć oba pojęcia od pewnego czasu były w Rosji tożsame. Prawda?

Pięknym zwieńczeniem kariery dla tyczkarki były MŚ w Moskwie, gdzie sięgnęła po swój ostatni w karierze złoty medal. Skoczyła 4,89 metra, tłum wiwatował, a na trybunach brawo bił Władimir Putin. Ależ ona była dumna, ależ szczęśliwa! A wszystko działo się na Łużnikach, gdzie pięć lat później Francuzi odebrali puchar dla najlepszej drużyny mistrzostw świata. I gdzie tydzień temu władca Rosji przemawiał do tysięcy swoich zwolenników, wygrażał światu wojną atomową i zapowiadał zagładę Ukrainy (oraz wszystkich, którzy sprzeciwią się Rosji). Tłum wiwatował, a każdy uczestnik swoistej ceremonii miał na sobie haniebną literkę "Z".

Jeleny Isinbajewej na Łużnikach wtedy nie było, już dawno zapadła się bowiem pod ziemię. Ukryła się przed kibicami, nie mają do niej dostępu sportowcy, którym powinna pomagać. Nie wrzuca zdjęć na swojego Instagrama (w Rosji i tak by nie mogła), a profil ma ustawienia prywatne. Może przestraszyła się tego, co stało się w Ukrainie? Może wstydzi się poparcia, jakiego udzieliła Putinowi? A może płacze w poduszkę, wzorem wielu znanych Rosjanek, bo nie ma już świata, który pamiętaliśmy jeszcze niedawno?

Może właśnie wspomina, jak w 2014 roku została burmistrzem wioski olimpijskiej w Soczi. Od triumfu na Łużnikach minęło kilka miesięcy, Władimir Putin chciał ją jakoś wyjątkowo uhonorować i chciał, żeby była blisko. Została więc w rodzinie olimpijskiej, opiekując się sportowcami i dbając o dobre imię Rosji. Brała też udział w zapaleniu znicza olimpijskiego. Może dziś wspomina, jak w 2015 roku została majorem rosyjskiej armii i prowadziła pokazowe (propagandowe) zajęcia dla żołnierzy. Nie skakali o tyczce, ale krzepę pokazać musieli.

Albo wraca pamięcią do 2016 roku i wyborów do Komisji Zawodniczej MKOl-u. Wyborów, które przyniosły sporo emocji, bo postać Jeleny Isinbajewej coraz bardziej kojarzyła się nie ze sportem i uczciwą rywalizacją, ale z Władimirem Putinem, Rosją i metodami wygrywania za wszelką cenę, które wkrótce zostały odrzucone przez świat sportu. A Rosja rzecz jasna surowo ukarana. A może Jelena Isinbajewa wspomina słodki rok 2017, gdy najwybitniejsi sportowcy z Rosji utworzyli "drużynę Władimira Putina"?

Tak, powstał taki projekt, by pokazać – wzorem ZSRR i dawnych bohaterów – jak wybitni sportowcy wspierają władcę. Nie było co prawda Pawlika Morozowa (nie te czasy), ale pojawiła się "Caryca", pojawił się Aleksander Owieczkin, Jewgienij Małkin, Siergiej Karjakin, Szamil Tarpiszczew, Walerij Gazzajew i wielu innych. Ale myli się ten, kto myśli, że pełni i pełniła tylko funkcje reprezentacyjne by nie powiedzieć ozdobne. Oj nie. Gdy przed igrzyskami w Rio de Janeiro w 2016 roku Rosjanie pierwszy raz zostali ukarani za dopingową machinę, tupnęła nogą.

– Spotkaliśmy się z bezprawiem i niesprawiedliwością ludzi, którzy robią, co chcą. Zostaliśmy potraktowani w skandaliczny sposób – atakowała wzburzona MKOl, którego była i do dziś jest członkinią. A później roniła łzy przed Władimirem Putinem i zapewniała go o swojej lojalności. W nagrodę władca pozwolił jej szefować RUSADA, czyli skompromitowanej agencji antydopingowej z siedzibą w Moskwie. Pozwolił błyszczeć podczas piłkarskich mistrzostw świata w 2018 roku, gdzie była ambasadorką Rosji i rosyjskiego sportu w ogóle.

To jedno z jej wystąpień, które przeszły do historii. W 2013 roku chlapnęła, ponoć mimochodem, kilka słów na temat mniejszości seksualnych i ich praw. Zgodnie z propagandą Kremla rzecz jasna. Później gęsto się tłumaczyła, musiała przepraszać i zapewniała, że wspiera różnorodność, a została źle zrozumiana. Bo nie mówi na co dzień po angielsku.

Dwa lata temu też zaliczyła wpadkę, gdy przyznała się, że nie czytała rosyjskiej konstytucji i że dziękuje Władimirowi Putinowi za okazję, by nadrobić braki. "Bo to bardzo ważna książka" – stwierdziła z rozbrajającą szczerością. A mówiła o tym, bo władca uczynił ją szefową komisji, której zadaniem było znowelizowanie ustawy zasadniczej. I napisanie rosyjskiej historii od nowa, jak oceniły zachodnie media.

Jej najgorsza, do tej pory rzecz jasna, wpadka dotyczyła wojny w Syrii. "Jelena Isinbajewa jest zagorzałą zwolenniczką Putina, pracowała nad nową konstytucją Rosji i nazywała dźwięk rosyjskich myśliwców nad Syrią kołysanką" – przypomniała dziennikarka Grit Hartmann jej skandaliczne słowa. Tak, to prawda. Rosjanie bombardowali Aleppo i Damaszek, a dumna 39-letnia mistrzyni z radością czekała na swoją ulubioną kołysankę. Dziwicie się jeszcze, że dziś milczy?

Czytaj także: Wściekły Putin zaatakował sport. Mówił o zasadach oraz o tych, którzy "dają nadzieję milionom"