Ten proces to ewenement w skali Europy. Justynie grożą 3 lata więzienia za pomoc w aborcji

Anna Dryjańska
29 marca 2022, 19:57 • 1 minuta czytania
8 kwietnia o godzinie 9:30 w Warszawie przy ulicy Poligonowej rusza proces, który w innych krajach Unii Europejskiej może wzbudzić zdumienie, a nawet szok. Przed sądem w błyskawicznym trybie stanie 47-letnia Justyna Wydrzyńska z Aborcyjnego Dream Teamu. Jest oskarżona o to, że odstąpiła swoje tabletki poronne Ani, kobiecie w niechcianej ciąży. Na policję doniósł mąż kobiety.
Justyna Wydrzyńska, jedna z członkiń Aborcyjnego Dream Teamu, który pomaga osobom w niechcianej ciąży. fot. Aborcyjny Dream Team

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google


– To, co zrobiłam, było słuszne i sprawiedliwe. Nie tylko nie żałuję, że odstąpiłam Ani swoje tabletki poronne, ale gdybym znalazła się w tej sytuacji po raz drugi, zrobiłabym to samo – mówi naTemat.pl Justyna Wydrzyńska, która w ramach Aborcji Bez Granic razem z koleżankami informuje kobiety w Polsce, skąd można zamówić leki na przerwanie niechcianej ciąży lub jak uzyskać pomoc za granicą.

Wtóruje jej Natalia Broniarczyk z ADT.

– Czekamy na to, aż ta sprawa się skończy i przestanie nas obowiązywać zakaz kontaktowania się z Anią. Mam nadzieję, że po procesie będziemy mogły się przytulić, uściskać. Nie mamy do niej cienia żalu. Chcemy, by kobiety się nawzajem wspierały i nadal będziemy to robić – mówi Broniarczyk.

Kobieta w niechcianej ciąży i kontrolujący mąż

Sprawa Ani jest o tyle wyjątkowa, że Justyna, która tego dnia obsługiwała infolinię ADT pod numerem +48 22 29 22 597, tym razem nie poprzestała na samym wskazaniu gdzie można – za opłatą lub bez niej – zamówić pigułki.

To był luty 2020 roku. Świat ogarniała pandemia koronawirusa, wszystko po kolei się zamykało, a do rozpoczęcia szczepień ochronnych było jeszcze daleko.

– Ania była bardzo zdesperowana. Korzystając ze strony Aborcja Bez Granic kilka dni wcześniej zamówiła za granicą tabletki poronne, ale przesyłka do niej nie dotarła. Poczta działała bardzo wolno, bo różne kraje wprowadzały lockdowny. Nie było pewności, czy pigułki dotrą do Ani na czas – wspomina Justyna.

Aktywistka Aborcyjnego Dream Teamu zaznacza, że dramat Ani nie kończył się na niechcianej ciąży.

– Z rozmowy szybko wyszło, że przeciwko kobiecie działa jej mąż, który jest bardzo zdeterminowany, by zmusić ją do porodu. Z opowieści Ani wynikało, że to był najbardziej jaskrawy, ale nie jedyny przykład przemocowych działań, jakie wobec niej stosował. Chciał ją kontrolować – opisuje Justyna.

Jak mówi działaczka ADT, z tego powodu odpadał wyjazd na zabieg do Niemiec. – Mąż Ani odmówił opieki nad ich kilkuletnim dzieckiem podczas jej nieobecności, więc Ania musiałaby zabrać je ze sobą. Mężczyzna zaszantażował ją, że jeśli to zrobi, to doniesie na policję, że dopuściła się porwania – relacjonuje aktywistka.

Dodaje, że Ania chciała uchronić dziecko przed traumą związaną z ewentualną akcją policji.

Donos męża i zasadzka z policjantami

Jak mówi Justyna, Ania znalazła się w potrzasku. Dni mijały, pigułki z zagranicy nie dochodziły, a wyjazd na zabieg nie wchodził w grę.

– Wtedy postanowiłam, że oddam jej swoje tabletki poronne, czyli mizoprostol. To lek, który zawsze mam w domu, by w sytuacji awaryjnej mieć go od razu pod ręką. Nazywam go polskim niezbędnikiem aktywnej seksualnie kobiety – mówi Justyna.

Tabletki wysłała pocztą, a przesyłka tym razem dotarła do adresatki. Jednak mąż dowiedział się, że Ania znalazła inny sposób na przerwanie ciąży i znowu postanowił pokrzyżować jej plany. Zrobił na nią zasadzkę z udziałem funkcjonariuszy policji.

Mąż zaczaił się na kobietę z policjantami, gdy wracała do domu. Mundurowi zabrali jej torebkę, a razem z nią tabletki od Justyny – obecnie dowód w nadchodzącym procesie o pomocnictwo w aborcji.

Natalia Broniarczyk, koleżanka Justyny z Aborcyjnego Dream Teamu, wspomina kolejny telefon od Ani, która chciała ostrzec kobiety o donosie męża i możliwych konsekwencjach prawnych.

– Była roztrzęsiona, zapłakana, przerażona. Cały czas powtarzała, jak bardzo nas przeprasza, że nie chciała zrobić nam kłopotu. Zapewniłyśmy ją, że nie mamy do niej żadnych pretensji – mówi Natalia.

Broniarczyk podkreśla, że podczas rozmowy kobieta przekazała kluczową informację.

– Okazało się, że mąż osiągnął cel przeciwny do zamierzonego. Jego akcja z policją tak zestresowała żonę, że poroniła bez pomocy tabletek – mówi aktywistka ADT.

Cisza przed burzą

Potem, relacjonuje Natalia, długo nie działo się nic, a działaczki ADT prawie zapomniały o sprawie.

– Po drodze był tak zwany wyrok Trybunału Przyłębskiej, po którym nasze konto zalały datki od oburzonego społeczeństwa. Dzięki zwykłym ludziom i mediom telefon Aborcji Bez Granic stał się powszechnie znany i zaczął się urywać się jak nigdy wcześniej – mówi Broniarczyk.

Kobieta wylicza, że od czasu, gdy zgodnie z życzeniem Jarosława Kaczyńskiego władza ogłosiła zakaz aborcji embriopatologicznej, Aborcyjny Dream Team pomógł ponad 34 tysiącom osób w niechcianej ciąży, przeznaczając na to łącznie 1,5 mln zł (pigułki, wyjazdy, zabiegi, nocleg, wyżywienie).

– Średnio "robimy" 4 aborcje na godzinę. Nie miałyśmy czasu na rozpamiętywanie tego incydentu – mówi Broniarczyk.

Policjanci żądają wydania tabletek poronnych

Ale organa ścigania nie zapomniały o donosie męża Ani, o czym w końcu przekonała się Justyna.

– W czerwcu 2021 roku, a więc czternaście miesięcy po pierwszym telefonie Ani, policjanci pojawili się i u mnie w domu. Mieli nakaz przeszukania. Zażądali wydania wszystkich tabletek poronnych. Chyba myśleli, że mam w domu jakieś hurtowe ilości leków. Jeśli tak, to musiałam ich rozczarować, bo miałam pigułki tylko na własny użytek. Oprócz nich zabrali mi komputer oraz telefony moje i dzieci – opisuje Justyna.

O sprawie od razu poinformowała przyjaciółki z zespołu.

W listopadzie 2021 roku, na godziny przed wielką demonstracją ADT pod hasłem Ani Jednej Więcej, pamięci Izabeli z Pszczyny (kobieta niedługo przed śmiercią pisała bliskim, że lekarze nie chcą przerwać uszkodzonej ciąży ze strachu przed oskarżeniem o przeprowadzenie nielegalnego zabiegu – red.), prokuratura miała zrobić przeciek do rządowej TVP, że Justyna W. z Aborcyjnego Dream Teamu ma zarzuty za pomocnictwo w aborcji.

– Prawnicy, z którymi się konsultowałyśmy, przewidywali, że Justyna będzie musiała jeszcze długo poczekać na zarzuty, a na sam proces przynajmniej rok – opowiada Natalia (przypomnijmy: zmiany wprowadzane w wymiarze sprawiedliwości przez rząd PiS zatkały sądy wydłużając okres oczekiwania na rozprawy).

Sprawa priorytetowa

Wkrótce okazało się jednak, że w sprawie Aborcyjnego Dream Teamu śledczy zadziałali z niezwykłą prędkością. Pierwsza rozprawa ma się odbyć już 8 kwietnia.

– Już samo ekspresowe tempo działań organów ścigania każe nam przypuszczać, że szykuje się pokazowy proces na polityczne zlecenie – ocenia Natalia Broniarczyk.

Działaczka przypomina, że praca Aborcyjnego Dream Teamu jest solą w oku organizacji antykobiecych. – Może wyrok na Justynę ma być prezentem władzy dla tych środowisk? – zastanawia się.

Justyna Wydrzyńska podkreśla, że pomoc kobietom w potrzebie jest czymś dobrym, więc życzy sobie, by media piszące o sprawie podawały jej pełne nazwisko i pokazywały twarz.

– Aborcja Bez Granic będzie nadal działać, nic się nie zmienia - zapewnia Natalia Broniarczyk. Jak mówi, celem ustawy z 1993 roku, która skryminalizowała pomoc w jednej z najczęściej wykonywanych na świecie procedur medycznych, było wepchnięcie kobiet w niechcianej ciąży w samotność, strach i rozpacz.

– My się na to nigdy nie zgodzimy i nadal będziemy wspierać osoby potrzebujące pomocy. Teraz jest chyba pierwszy raz, gdy to my jej potrzebujemy. Dlatego prosimy wszystkich o nagłaśnianie sprawy, podpisywanie petycji Amnesty International i obecność przed sądem lub organizowanie własnych wydarzeń solidarnościowych – wylicza Natalia.

Justyna bierze pod uwagę, że sąd pierwszej instancji skaże ją na 3 lata więzienia, choć, jak podkreśla, uważa, że nie popełniła przestępstwa, bo ustawa z 1993 roku powstawała w warunkach, gdy aborcja farmakologiczna nie była powszechnie dostępna, a więc pomocnictwo według ówczesnych przepisów nie mogło polegać na oddaniu tabletek.

– Jestem przygotowana na apelację – mówi.

Natalia podkreśla, że ważne jest także, by kobiety nadal i coraz bardziej były dla siebie oparciem – zwłaszcza w sytuacji niechcianej ciąży.

– Jeszcze żadnej z nas nie wsadzili na to, że towarzyszyła koleżance w domu, gdy ta zażyła swoje tabletki poronne. Nie ma też więzienia za wysłuchanie drugiej kobiety bez oceniania. Dlatego warto byśmy powiedziały bliskim sobie kobietom, że jakby co mogą na nas liczyć. Pamiętajmy: przerywanie własnej ciąży jest legalne – mówi Broniarczyk.

Podkreśla, że w dziesiątkach tysięcy spraw związanych z domową aborcją nie było żadnego problemu. – Prokuratura uczepiła się tej sytuacji, bo doszło do odstąpienia tabletek. Póki ich nie oddajemy, albo ich komuś nie kupujemy, jesteśmy bezpieczne – zapewnia.

Ale nawet wtedy, gdy dochodzi do takiej pomocy, policjanci i prokuratorzy nie będą mieli kobiet na celowniku, o ile nie pojawi się donosiciel. – To zazwyczaj mąż, partner albo chłopak, który chce mieć pełną kontrolę nad kobietą, z jej ciałem włącznie – mówi Natalia Broniarczyk.

Aktywistka zaznacza, że w mediach społecznościowych Aborcyjnego Dream Teamu regularnie pojawia się komunikat: Rzuć go, jeśli jest przeciw aborcji.

– Zawsze robi się wtedy burza, pojawiają się faceci, którzy w komentarzach zarzucają nam dyskryminowanie ich za poglądy. Ale zmuszanie kogoś do ciąży i porodu to nie jest pogląd i jak widać są sytuacje, w których patriarchalne nastawienie faceta jest po prostu niebezpieczne dla kobiety i jej otoczenia – mówi Natalia.

Justyna dalej odbiera telefony w Aborcji Bez Granic. – Pomagamy i nadal będziemy pomagać osobom w niechcianej ciąży – zapewnia Justyna.

Kobieta szacuje, że od 1 marca ze wsparcia Aborcyjnego Dream Teamu skorzystało 40 Ukrainek, które uciekły przed rosyjskimi wojskami. Są wśród nich ofiary gwałtów wojennych.

- Ale to nie jest tak, że dopiero teraz zaczęłyśmy pomagać cudzoziemkom w Polsce. Od dawna wspieramy zagraniczne studentki i Ukrainki, które mieszkają w naszym kraju. U nich aborcja jest legalna, w Polsce uderzają do nas - mówi Justyna.

Natalia dodaje, że po wybuchu wojny pojawiły się telefony od osób, które przyjęły pod swój dach uchodźczynie.

– To bardzo wzruszające. Dzwonią do nas osoby, czasami także panowie, które mówią, że nie wiedzą co robić, bo kobieta z Ukrainy, która u nich mieszka, zwierzyła im się, że potrzebuje aborcji. Więc robimy to, co zwykle: pomagamy. Tym razem, w związku z nadchodzącym procesem Justyny, prosimy, by ludzie pomogli nam – konkluduje Natalia.

Czytaj także: https://natemat.pl/401513,ziobro-chce-zmienic-kodeks-karny-platek-fundament-pod-dyktature-wywiad