Zbigniew Ziobro chce zaostrzyć Kodeks karny. Prof. Monika Płatek, szefowa Zakładu Kryminologii Uniwersytetu Warszawskiego, w rozmowie z naTemat.pl podkreśla, że zamiast podwyższać kary minister–prokurator Ziobro powinien zacząć łapać przestępców. Prawniczka tłumaczy, że proponowane zmiany są niejednoznaczne, niebezpieczne i obrócą się przeciwko społeczeństwu. – To putinizacja prawa – ocenia prof. Płatek.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Anna Dryjańska: Zbigniew Ziobro chce znacząco podwyższyć kary za różne przestępstwa – to dobry pomysł?
Prof. Monika Płatek: Te zmiany nikogo nie ochronią. Sprawcę trzeba najpierw złapać, a tego Ziobro już nie potrafi. Potrafi za to malwersować pieniądze ofiar i wydawać je na nielegalne szpiegowanie opozycji Pegasusem.
Jego projekt ustawy to putinizacja prawa, bombardowanie Kodeksu karnego. Minister–prokurator gra na ludzkich emocjach, by obrócić system prawny w gruzy, a na zgliszczach postawić dyktaturę.
Wiele osób przyklaśnie temu, że gwałciciel może dostać dożywocie.
To właśnie są emocje. Ale gdy zaczniemy myśleć, to przestaniemy klaskać. Bo jeśli gwałciciel może dostać taką samą karę za gwałt lub zabójstwo, to może stwierdzić, że bezpieczniej dla niego będzie jeśli po gwałcie zabije swoją ofiarę.
Wiele propozycji w tym projekcie jest absurdalnych, ale ta jest szczególnie niebezpieczna dla kobiet i innych osób, które doświadczyły zgwałcenia.
Które są bardziej absurdalne niż niebezpieczne?
Na przykład to, że pijany kierowca, który ma poniżej 1,5 promila alkoholu we krwi, nie traci samochodu, a ten, który wziął choćby jeden buch marihuany, już tak. Jaka motywacja może stać za takim rozróżnieniem?
Projekt zmiany Kodeksu karnego zakłada również możliwość odebrania skazanemu na dożywocie szansy na warunkowe zwolnienie.
I znowu: wiele osób odruchowo stwierdzi, że tak powinno być. Ale jak się nad tym zastanowić, to zobaczymy, że taka zmiana jest bardzo niebezpieczna.
Bo jeśli więzień odsiaduje bezwarunkowe dożywocie, to znaczy, że odebraliśmy mu nadzieję, że kiedyś może wrócić na łono społeczeństwa. A gdy odbieramy jakiemuś człowiekowi wszelką nadzieję, to sprawiamy, że staje się groźny, bo nie ma już nic do stracenia.
To splunięcie w twarz zarówno więźniom, jak i funkcjonariuszom więziennym. Tych drugich władza wystawia na niebezpieczeństwo, a jednocześnie daje im zielone światło, by traktowali osadzonych jak śmieci. Bo skoro nigdy nic z nich nie będzie, to po co się starać? Po co traktować skazanych jak ludzi?
Teraz już i tak surowy Kodeks karny z 1997 roku przewiduje, że kara ma motywować skazanego do wykształcenia społecznie pożądanej postawy.
Bezwarunkowe dożywocie to bezwarunkowa zemsta. A kara ma zaspokajać interesy osoby pokrzywdzonej, a nie być maczetą z paragrafów.
Tyle że osoby skazane na dożywocie to zwykle takie, które same nie potraktowały swoich ofiar jak ludzi. Do tego stopnia, że czasem nie ma już osoby bezpośrednio pokrzywdzonej, są tylko jej bliscy. Mogę sobie wyobrazić, że zatwardziały przestępca nawet po kilkudziesięciu latach odsiadki nie będzie się nadawał do przedterminowego zwolnienia.
Od tego, by to ocenić, jest sąd. I tu chciałabym wyjaśnić kolejne nieporozumienie. Instytucja przedterminowego zwolnienia nie polega na tym, że otwieramy celę i mówimy "idź sobie". Skazani mogą być na różne sposoby monitorowani przez policję i inne instytucje państwowe.
Oczywiście można to robić w sposób sensowny, efektywny, z poszanowaniem godności osoby zwolnionej, albo zmienić w festiwal nękania lub zostawić skazanego samemu sobie.
Sensowny nadzór pozwala nam trzymać rękę na pulsie i jeszcze bardziej zminimalizować już i tak małe ryzyko recydywy. Małe, bo inaczej sąd nie zgodziłby się na przedterminowe zwolnienie.
Co więcej w podobny sposób mogą być monitorowane osoby, które w całości odbyły swój wyrok i wyszły na wolność. Policja może mieć na nie oko, by ponownie nie popełniły poważnego przestępstwa.
Przypomnę, że to nie jest wynalazek PiS, tylko Jarosława Gowina, byłego ministra sprawiedliwości w rządzie PO–PSL. Nielegalne nadwięzienie w Gostyninie zostało stworzone w 2013 roku.
To jest ten moment, gdy pani oponenci zakrzykną, że Płatek chce, by Mariusze T. mogli chodzić po ulicach i nadal gwałcić dzieci.
Bzdura. Każdy, kto odbędzie karę, ma prawo chodzić po ulicy. Nikt nie ma prawa gwałcić dzieci, a my możemy temu zapobiec inaczej niż wsadzając ludzi bez wyroku.
A w Gostyninie państwo nielegalnie więzi m.in. mężczyznę, który odsiedział 2 lata za napyskowanie policjantowi. Każdy może tam trafić.
Sprawcy nadal bezkarnie gwałcą dzieci, bo władza robi wszystko, by nie umiały stawiać dorosłym granic, by nie mogły się nauczyć jak rozpoznać i bronić się przed wykorzystaniem seksualnym.
Sprawcy nadal bezkarnie gwałcą dzieci, bo Zbigniew Ziobro nie ściga księży, którzy biorą je na celownik, ani ich mocodawców – wręcz przeciwnie, pomaga im.
Ziobrze nie chodzi ani o skrzywdzone dzieci, ani o ofiary gwałtów, ani o ofiary wypadków drogowych.
Powtórzę: wymiar sprawiedliwości może i powinien monitorować byłego skazanego, jeśli ma podejrzenia, że może znowu popełnić poważne przestępstwo. Nie ma jednak prawa więzić go bez wyroku.
Jeśli jako społeczeństwo stwierdzimy, że można odbierać ludziom wolność bez żadnego trybu, to możemy od razu sobie dać spokój z państwem prawa, przestać bawić się w trójpodział władzy, wyrzucić kodeksy. Bo w ten sposób sami się zgadzamy, by zastąpić wymiar sprawiedliwości dwoma słowami: bo tak.
Zmiany, które teraz forsuje Ziobro, to test, tak jak testem były nadwięzienia Gowina. Na co się zgodzimy? Jak daleko mogą się posunąć rządzący?
Jeśli odpowiednio to sprzedadzą, to będziemy im radośnie kibicować nawet nie zdając sobie sprawy, że właśnie odbierają nam wolność.
Może warto zrzec się trochę wolności, by było bezpieczniej?
Ale już jest bezpieczniej! Gdy spojrzymy na statystyki to widzimy, że w Polsce przestępczość ma tendencje spadkowe. Ten pęd Ziobry do zaostrzania kar nie ma więc żadnego oparcia w rzeczywistości. Widać to zresztą w pustym uzasadnieniu projektu, które liczy aż 106 pozbawionych konkretów stron.
Już Monteskiusz w XVIII wieku twierdził, że człowieka przed łamaniem prawa powstrzymuje nie surowość kary, ale jej nieuchronność. W XX i XXI wieku potwierdziły to badania naukowe.
Podam przykład: co nam po tym, że 1 na 1 000 gwałcicieli pójdzie do więzienia na 15 lat, jak chce Ziobro, a nie jak dotychczas na 12 lat, skoro 999 z nich nigdy nie zostanie skazanych, z czego 990 w ogóle nie usłyszy zarzutów od prokuratury?
Kobiety i ogólnie ofiary przemocy seksualnej rzadko zgłaszają przestępstwo zgwałcenia. Boją się, wstydzą, wiedzą jakie konsekwencje spadły na inne osoby, które złożyły zawiadomienie o gwałcie. Ofiary mają świadomość, że na policji i prokuraturze mogą być przeczołgane, a ostatecznie okaże się, że i tak nic z tego nie będzie.
No więc właśnie. I tu jest ogromne pole do poprawy – i to nie za pomocą paragrafów, ale edukacji.
Ale przecież problem zaczyna się jeszcze wcześniej, już na etapie wzorców, jakie wpajamy chłopcom i młodym mężczyznom. Społeczeństwo może ich wychowywać tak jak dotąd, pokazywać, że przemoc seksualna to coś normalnego, wręcz świadczącego o ich męskości, a zdanie kobiety nie ma znaczenia.
Możemy jednak podjąć decyzję, by nie normalizować gwałtu, by wzmocnić poszanowanie autonomii kobiet, by nasza tożsamość – niezależnie od płci – nie żywiła się krzywdą zadawaną innym.
To trochę brzmi tak, jakby chciała pani wyrzucić Kodeks karny do kosza.
Nie, mądrze napisany Kodeks karny jest potrzebny. Ale musimy sobie coś uświadomić: prawo karne ma funkcję pomocniczą. Zwykle nie służy temu, by rozwiązywać problemy społeczne, ale jest ostatnią deską ratunku, gdy nie zdołaliśmy tego zrobić innymi sposobami.
Ludzie nie powinni bić, gwałcić i zabijać nie dlatego, że wyczytali coś w Kodeksie karnym, ale dlatego, że zostali wychowani tak, by tego nie robić.
Oczywiście nie da się całkowicie wyeliminować tych przestępstw, ale jako społeczeństwo dla własnego dobra powinniśmy dążyć różnymi mechanizmami do tego, by były popełniane jak najrzadziej. Wtedy – gdy wszystkie nasze linie obrony zawiodły – przydaje się Kodeks karny.
Ale projekt Ziobry stawia sprawę na głowie, podobnie zresztą jak polityka jego resortu. Nie ma zapobiegania przestępstwom, jest za to arbitralna zemsta obleczona w paragrafy. Kierowco, odurzysz się alkoholem? Możesz się wywinąć. Odurzysz się pigułką? Nie ma zmiłuj.
Gdyby Ziobrze naprawdę chodziło o zmniejszenie liczby przestępstw, to postawiłby na edukację, a nie podkręcanie wyroków. Gdyby naprawdę chodziło mu o dobro ofiar, to nie okradałby ich z pieniędzy w Funduszu Sprawiedliwości.
Gdyby naprawdę chciał odstraszyć sprawców od dalszego łamania prawa, to by ich łapał, zamiast pompować paragrafy dla tej garstki, która wpadnie.
A co z ofiarami?
Gdyby Ziobro naprawdę chciał nas chronić przed przemocą, wykonywałby swój obowiązek i stosował Konwencję antyprzemocową, która od 1 sierpnia 2015 roku jest częścią polskiego prawa. Ale on tego nie robi – bo nie.
Zmieniłby też definicję gwałtu zgodnie ze wskazaniami z Unii Europejskiej – z siłowego przełamania oporu ofiary na brak jej zgody. Nie robi tego. A przecież w sejmowej zamrażarce leży gotowy projekt Lewicy.
Gdyby prokurator generalny chciał chronić ofiary przemocy seksualnej, to zamiast śrubowaniem wyroków za gwałt zająłby się przepisami o wykorzystaniu bezradności.
Za przykładowe zgwałcenie osoby niepełnosprawnej intelektualnie, która nie może wyrazić świadomej zgody, grożą najwyżej 3 lata. Podobnie w przypadku nadużycia zależności służbowej, np. wtedy gdy minister zgwałci swoją sekretarkę korzystając z tego, że jest ona zbyt zastraszona perspektywą utraty pracy, by się bronić. Tu zmian jakoś nie ma.
Nieuchronność kary, nie jej surowość – to jej klucz do zwalczania przestępczości. Ale przecież wiadomo, że w tym wszystkim chodzi o coś zupełnie innego.
To nie jest niegroźna zabawa w szeryfa, choć taki wizerunek jest marzeniem wielu małych chłopców. To wylewanie fundamentów pod dyktaturę.
Bo jeśli prawo nie ma sensu, jeśli jest bronią, a nie tarczą, a interpretacja nieprecyzyjnie sformułowanych przepisów zależy od kaprysu ministra, to wymiar sprawiedliwości staje się młotem zarówno na przypadkowych ludzi, jak i politycznych rywali.
Ten szeryf, za którego pragnie uchodzić Ziobro, nie pilnuje porządku, tylko przywilejów. Ostatnie o co tu chodzi to sprawiedliwość.
Czyta pani komentarze pod dowolnym tekstem o przestępstwie z użyciem przemocy? Część internautów żąda, by podejrzanego pobić, torturować, zabić – najlepiej jeszcze przed procesem. Czasami pojawiają się bardzo wymyślne opisy technik zadawania cierpienia. Tłum chce krwi. Będzie klaskał Ziobrze, a panią wygwiżdże.
Tłum chciał krwi także w przypadku Tomasza Komendy. Chyba dobrze, że nie zaspokoiliśmy tych fantazji? A takich więźniów jest więcej.
Kara ma być sprawiedliwa, realizować interesy ofiary i wtedy, gdy to możliwe, przywrócić skazanego do społeczeństwa.
Z tego i wielu innych wymienionych już powodów okiełznajmy swoje emocje i popatrzmy na chłodno na to, co nam proponują politycy. Nie dajmy się ponieść w miejsce bez powrotu.
Przecież to jest takie oczywiste. Na końcu procesu rozwałki prawa zawsze jest sadysta z nieograniczoną władzą i sterroryzowane społeczeństwo.