To nie film, to baśń. "Mała mama" pokazuje, jak najmłodsi radzą sobie z żałobą [RECENZJA]

Maja Mikołajczyk
19 maja 2022, 15:37 • 1 minuta czytania
Jak wyglądałoby spotkanie z własną mamą, która tak jak ty miałaby 8 lat? Na to pytanie odpowiada Céline Sciamma – reżyserka "Portretu kobiety w ogniu" w swoim najnowszym filmie "Mała mama", będącym pokrzepiającą opowieścią o żałobie i rodzinnych relacjach.
"Mała mama" [RECENZJA]. Film reżyserki dramatu "Portret kobiety w ogniu". Fot. kadr z filmu "Mała mama"

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google.


Céline Sciamma przedstawia

Nelly właśnie straciła swoją ukochaną babcię i wraz z rodzicami przybywa do rodzinnego domu swojej mamy Marion, by uporządkować rzeczy należące do zmarłej krewnej. Dziewczynka czuje się opuszczona przez zajętych swoimi sprawami rodziców, co jeszcze potęguje nagły wyjazd bez pożegnania jej matki.

Eksplorując pobliski las Nelly poznaje łudząco podobną do siebie dziewczynkę. Kiedy nieznajoma przedstawia się jako Marion, dziewczynka domyśla się, że właśnie poznała swoją mamę z przeszłości. Pomiędzy nimi zadzierzgnie się wyjątkowa więź.

"Mała mama" to czarujące stadium dziecięcej żałoby ukryte w oryginalnym koncepcie w konwencji dramatu fantasy. Nietypowa tematyka zostaje przez Céline Sciammę potraktowana z wyjątkową czułością i wyczuciem na drobne przejawy dziecięcej emocjonalności.

Film francuskiej reżyserki opowiada również o relacjach córki z matką i odzwierciedla fantazję dziecka tęskniącego za nieobecnym rodzicem. To właśnie w tym imaginarium Nelly i Marion stają się sobie bliższe niż kiedykolwiek wcześniej.

Poprzedni film Sciammy, czyli nagrodzony dwoma Złotymi Palmami "Portret kobiety w ogniu", zachwycał wizualną maestrią i malowniczymi kadrami. W porównaniu do niego "Mała mama" to dzieło dużo skromniejsze i bardziej kameralne formalnie.

Sciamma panuje jednak nad obrazem w inny sposób. Skąpane ciepłym światłem kadry nadają opowieści jeszcze bardziej baśniowego charakteru, a jesienne pejzaże oddają melancholijny nastrój umierania i odchodzenia.

"Mała mama" – film dwóch dziecięcych aktorek

Nie ma jednak wątpliwości, że ten film należy do Joséphine Sanz i Gabrielle Sanz, czyli dziecięcych aktorek wcielających się w filmową córkę i matkę. Dziewczynki są siostrami-bliźniaczkami i chemię występującą pomiędzy rodzeństwem o takim stopniu pokrewieństwa widać pomiędzy nimi na ekranie doskonale.

Można by się zastanowić, czy Sciamma nie włożyła w usta swoich małoletnich bohaterek nieco zbyt poważnych kwestii, które brzmią, jakby wypowiadały je co najmniej dorastające dziewczyny, a nie dzieci.

Podczas seansu zastanawiałam się, czy w tej nostalgicznej historii pokazującej uroki wieku dziecięcego nie brakuje jakiejś iskry – większych emocji i głośniejszych fajerwerków, jakie można odnaleźć w kinie nowej przygody, którego głównymi bohaterami często bywały dzieci lub nastolatkowie.

Takie kino wprawdzie dostarcza natychmiastowych wzruszeń, ale pamięć o nich szybko potrafi prysnąć. Pozbawiony tej eksperyjności film Sciammy zakorzenia się na dłużej właśnie dzięki swojej niejednoznaczności, która skłania do powracania do pojedynczych scen myślami.

"Mała mama" nie jest filmem wielkim (co sugeruje już sam jego 72-minutowy metraż) czy niezapomnianym kinematograficznym doświadczeniem. Ta urocza baśń o odchodzeniu i tęsknocie za bliskimi rodzinnymi relacjami nie wyparowuje jednak szybko z głowy i każe powracać do niej myślami i odnajdywać sensy w prostych-nieprostych scenach.

Fantastyczny dramat Sciammy to także odtrutka na bombardujące nas niesamowitą ilością bodźców blockbustery. W filmie francuskiej reżyserki odnajdziemy kojące wyciszenie i niewymuszoną refleksję – a teraz sporo z nas właśnie tego potrzebuje.

Może Cię zainteresować również: