Stępień ledwo wiąże koniec z końcem. "Czy mogłabym kłamać w tak medialnej sprawie?"
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
- Kosztowne leczenie syna Jakuba Rzeźniczaka i Magdaleny Stępień budzi wielkie emocje w sieci. Ponadto rodzicie Oliwiera nie są w stanie dojść do porozumienia bez medialnego wywlekania spraw
- Pojawiła się nowa nadzieja dla chłopca. – Oliwier nie ma śmiertelnego genu SMARTCB1, który został znaleziony w Polsce – przekazała ostatnio była partnerka piłkarza
- Teraz Stępień udzieliła wywiadu portalowi kobieta.pl. "To mój pierwszy wywiad, w którym tak dużo o tym mówię. Chcę, żeby ludzie wiedzieli, jak się czuję i co przeżywam" – podkreśliła
Nowe perspektywy dla Oliwiera. "Zostanie usunięte pół wątroby"
Magdalena Stępień i Jakub Rzeźniczak pierwotnie konsultowali się z krajowymi specjalistami ws. rzadkiego przypadku choroby syna, Oliwiera. Piłkarz nie był za transportowaniem dziecka do zagranicznej kliniki, która oferuje kosztowne leczenie. Sportowiec wydał obszerne oświadczenie, w którym odpowiedział na zarzuty Stępień.
Mama chłopca ostatnio podzieliła się z fanami zaskakującą informacją o stanie zdrowia syna. Okazuje się, że lekarze w Izraelu postawili inną diagnozę, którą teraz potwierdziły badania. Oliwier jednak nie ma śmiertelnego genu, jaki mieli wykryć lekarze w Polsce.
– Jeśli okaże się, że Oliwier tego genu nie ma, Oliwier ma większe szanse i większe rokowania są na to, że wyjdzie z tego. Zostanie usunięte pół wątroby razem z guzem i będzie mógł wrócić do normalnego dzieciństwa i normalnego życia – tłumaczyła przed tygodniem w relacji na Instagramie.
Wciąż potrzebne są pieniądze na leczenie. Stępień szczerze o kulisach zbiórki
W środę (18 maja) na łamach portalu Kobieta.pl ukazała się długa rozmowa ze Stępień. Mama Oliwiera przyznała, że odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że wykryty nowotwór nie jest genetyczny. Zdradziła, że w trudnych chwilach bardzo pomaga jej wiara.
"Odmówiłam już trzy Nowenny Pompejańskie. Dostałam święte oleje z Libanu, to wszystko bardzo mi pomaga. Gdy okazało się, że przypadek Oliwiera jest bardzo dziwny, bo nie ma czegoś takiego, żeby guz nie posiadał genu, zaczęłam myśleć o tym w kategoriach cudu" – podkreśliła. "Pojechałam nawet do Jerozolimy, by zostawić tam swoją karteczkę na Ścianie Płaczu, bo czułam, że muszę łapać się wszystkiego, a skoro jestem w tak świętym miejscu, to nie mogłam tego przeoczyć" – dodała.
Choć Stępień zaznacza, że nadal pozostaje wiele niewiadomych odnośnie przypadku Oliwiera, to cieszy się, iż "po usunięciu guza będzie można podjąć kroki, by dowiedzieć się, czym on właściwie jest". "Dla mnie najważniejsze jest to, że markery nowotworowe Oliwiera spadły prawie do zera. Niedługo Oli będzie operowany, czekamy tylko na wyniki badania tomograficznego i sprawdzamy, skąd wzięły się zmiany w płucach" – oznajmiła.
Nie zabrakło tematu finansowania leczenia. Stępień nie ukrywa, że boli ją ocenianie przez pryzmat tego, że Rzeźniczak jest medialną postacią i powinni poradzić sobie na własną rękę. Koszty są bowiem kosmiczne.
"Najbardziej bolało mnie to, kiedy ludzie mówili, że wydam te pieniądze ze zbiórki na auto czy mieszkanie. Ludzie, przecież istnieje coś takiego jak Urząd Skarbowy. W życiu nie zrobiłabym takiej rzeczy! Na wszystko mam faktury i paragony, z 3 tys. zł alimentów, które dostaję, nie byłabym w stanie utrzymać się tu z Oliwierem. 450 tys. zł, które uzbierałam, poszły na szpital. Ludzie nie wiedzą o tym, że za sam przelew zapłaciłam 16 tys. zł, bo nie miałam konta walutowego" - podsumowała gorzko modelka.
"Liczyłam na pomoc ojca mojego syna, ale jej nie otrzymałam, więc te 30 tys. zł, które zostały ze zrzutki, poszły na hotel tutaj i na życie, na pampersy, na jedzenie. Ludzie myślą, że wydałam tu więcej - na wszystko mam podkładkę. Wyobraź sobie: Czy mogłabym kłamać w tak medialnej sprawie?" – zastanawia się Stępień.
Kobieta jest wdzięczna za każdą wpłatę na zbiórkę dla syna. Przyznała, że udało uzbierać się pieniądze na operację. "Niestety leczenie po operacji to radioterapia, kilka cykli chemii. Ciągle sprzedaję to co mam, ale to kropla w morzu. Nie mam nic ponadto i te trzy tysiące alimentów. Gdyby nie wsparcie rodziny jadłabym tu suchy chleb, a uwierz mi - i tak to robię. Trudno jest być ciągle na świeczniku, łatwo jest wydawać o mnie osąd, ale spokój to to, czego mi teraz najbardziej potrzeba" – spuentowała mama Oliwiera.