Dla nich dbanie o trawnik to jak sąsiedzki challenge. Zapytałem "trawoholików" o ich obsesję
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
Zacznę może od tego, że sam przez lata miałem przed domem trawnik. I to nie taki, że człowiek postawił dwa kroki i kończyła się zabawa. Koszenie go, to było wyzwanie na pół dnia, nie mówiąc już o podlewaniu czy polowaniu na krety.
Wtedy myślałem, że to dbanie o trawkę całkiem nieźle nam wychodzi. Może posesja nie wyglądała jak z katalogu o urządzaniu ogrodów, ale uznajmy, że wstydu nie było. Dziś myślę sobie, że o trawnikach w zasadzie nie wiedziałem nic, a parę osób dosłownie sprowadziło mnie na ziemię.
Kim są "trawoholicy"?
"Trawoholicy" żyją wśród nas, a ujawniają się często dopiero w momencie, kiedy muszą ogarnąć teren wokół własnego domu. – Jezu, trawa to temat rzeka – mówi mi Michał, który jest na etapie dopieszczania trawnika. Pomyślałem, że to nie może być aż tak skomplikowane, ale u niego dbanie o trawnik to już rodzinna tradycja.
– Ja osobiście jestem dopiero na początku drogi, ale temat był u nas w domu obecny od zawsze. Tata jest znany z tego, że robi "najlepszą trawę w mieście", nawet znajomi podpytują go, jak zrobić taki zielony "dywan" – opowiada.
Z tym "dywanem" to wcale nie żart. Kiedy pokazał mi zdjęcia zadbanego trawnika, można by pomyśleć, że to kadr z jakiejś broszurki dla fanatyków ogrodnictwa.
Jak zrobić perfekcyjny zielony trawnik równy jak stół? Oczywiście koszenie czy podlewanie to tylko wstęp. Michał pokazał mi sprzęt, który bardziej skojarzyłem z raczkami zapinanymi na górskie buty. A to patent na aerację, albo prościej – napowietrzanie trawnika.
– To masa roboty, ale warta wszystkiego. No i jest satysfakcja, że samemu doprowadziło się do takiego stanu. Do tej pory z braćmi żartujemy sobie, że samochodem na trawę wjeżdżać nie można, a nie ma większej zbrodni niż wjechanie i kręcenie kołami w miejscu – przekonuje Michał.
"Wstyd mieć gołe placki"
O modę na "trawoholizm" zaptałem też Annę, która mieszka z rodziną w okolicy z malutkimi ogródkami przy segmentach lub czworakach. – Największe szaleństwo z hodowaniem trawy obserwowałam, jak się tylko wprowadziliśmy – wspomina. Nie da się ukryć, że jest to też element sąsiedzkiej "bitwy" na najlepszy zielony "dywan".
Sąsiedzi wymieniali się nazwami odmian najlepszych traw i nawozów do trawy, ale tak naprawdę rywalizowali, kto ma najładniejszy trawnik, a już w sobotę od rana zamiast śpiewu ptaków było słychać tylko wycie kosiarek.
Moja rozmówczyni wyjaśnia, że dla niektórych fanatyków, trawa wygrywa z kwiatami czy krzewami. – Ci najbardziej wkręceni mieli co najwyżej tuje w ogródku oprócz trawnika. Nic nie mogło zakłócić piękna zielonego dywanu – dodaje.
Anna przyznaje, że jej mąż na początku dał się ponieść temu szaleństwu, ale w końcu dali sobie spokój. – Sąsiedzi też powoli dawali za wygraną. Dzisiaj moja trawa jest normalna, czasem brakuje jakiejś kępki, regularnie ją kosimy i tyle – nie ukrywa.
Trawa w rolce to "grzech"
"Trawoholicy" mają listę rzeczy zakazanych, o czym dowiedziałem się w zasadzie przez przypadek. Zajrzałem na grupę "Piękny trawnik" na Facebooku, gdzie ponad 14 tysięcy(!) osób pisze, albo przynajmniej podgląda dyskusje o... trawie. Ktoś w jednym z postów wspomniał o trawie z rolki i bardzo szybko dostał wyjaśnienia, że to nie jest dobry pomysł.
– Oczywiście nie można oszukiwać, czyli kupować trawy w rolkach. To pójście na łatwiznę – tłumaczy Michał, ten od butów z kolcami. Z kolei Anna dorzuca historię ze swojej okolicy. – Jeden kupił trawę w rolce, co spotkało się z ostracyzmem sąsiadów, a już całkiem niedawno inny sąsiad wyłożył ogródek sztuczną trawą – podkreśla. Jeśli trawa w rolce wywołuje takie emocje, sztuczny kawałek zieleni trzeba by nazwać... "zbrodnią".
Dźwięk kosiarki jak sąsiedzki alarm
To jeszcze historia o tym, jak po przekopaniu obejścia domownicy ogarnęli, że chcieliby mieć zielony "dywan". Karolina i Sebastian mieszkają na osiedlu trochę jak z serialu "Rodzinka.pl". Domki obok siebie, małe, ale urokliwe podwórka, jedna ulica.
Kiedy pytam, czy już wpadli w obsesję na punkcie trawnika, Karolina trochę się broni. – Chyba nie jesteśmy trawoholikami, bo na razie kupiliśmy tylko nawóz i trawę samozagęszczającą za jakieś 300 zł i na razie koniec – mówi, ale po chwili się poprawia. – Wczoraj Sebastian kupił nowy sprzęt, podkaszarkę. To za kolejne 300 zł – szybko precyzuje. "Zwykłą" kosiarkę mieli już wcześniej.
Karolina uświadamia mnie jeszcze, że trawnik trzeba regularnie nawozić humusem, żeby rozluźnić glebę. Jak widać, wiedza w małym palcu, a pewnie za parę tygodni będzie można zobaczyć efekty.
U nich rywalizację na trawniki widać wyjątkowo dobrze, ze względu na bardzo bliskie sąsiedztwo. Można sobie zaglądać przez płot, czy ktoś nie przyciął o milimetr za bardzo, albo czy słońce nie wypaliło jakiejś plamy na środku ogródka. – Jak jeden sąsiad zacznie kosić, to reszcie się przypomina i jest co chwilę przy kolejnym domu uruchamiana kosiarka – mówią Karolina i Sebastian.
Duma z trawnika
No i najważniejsze pytanie: po co to wszystko i czy w ogóle warto? Żeby przejść się boso po trawie, nie trzeba się chyba aż tak spinać.
– Nie ma nic lepszego niż gęsta, równo ścięta w szachownicę trawa, po której można sobie pobiegać czy na niej poleżeć. A takie zarządzanie ogródkiem jest po prostu relaksujące – zapewnia mnie Michał. Kiedy podpytuję go, czy rywalizuje z sąsiadami, kwituje to śmiechem i zaprzecza. – Ale na pewno jest to rodzaj dumy – rzuca na koniec.