Prof. Dudek o argumentach PiS ws. terminu wyborów: To ściemnianie. Próbują ukryć prawdziwe cele

Mateusz Przyborowski
03 czerwca 2022, 15:52 • 1 minuta czytania
PiS zakłada, że jeśli termin wyborów samorządowych trochę się opóźni, to ewentualne zwycięstwo opozycji w wyborach parlamentarnych zostanie zniwelowane przez kłopoty, w które być może po drodze popadnie – mówi naTemat prof. Antonii Dudek, politolog UKSW w Warszawie. Jego zdaniem przesunięcie terminu wyborów samorządowych byłoby kolejnym złamaniem prawa w Polsce.
Będzie nowy termin wyborów samorządowych? Prof. Antonii Dudek komentuje plany PiS Fot. Piotr Molecki / East News

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google

Mateusz Przyborowski: Panie profesorze, naprawdę nie da się w jednym roku przeprowadzić wyborów parlamentarnych i samorządowych?


Prof. Antoni Dudek: Na pewno nie byłoby dobrze, gdyby odbyły się one tego samego dnia, byłyby wtedy poważne wątpliwości. Wybory samorządowe są najtrudniejsze z punktu widzenia logistyki – są tysiące kandydatów, a wyniki są długo liczone. Jednak, jeśli jedne wybory od drugich dzielą już dwa miesiące, to ich przeprowadzenie w jednym roku jest jak najbardziej wykonalne. Z punktu widzenia konstytucyjnego jedne i drugie wybory powinny odbyć się jesienią przyszłego roku, na przykład we wrześniu i listopadzie.

Ale...

To jest politycznie niewygodne, dlatego rozpoczęły się korowody, żeby przesunąć termin. Moim zdaniem byłoby to kolejne złamanie prawa w Polsce. A pretekst, że to takie strasznie trudne w organizacji, jest po prostu sztuczny.

Tym bardziej że kadencja w samorządach została wydłużona do 5 lat – ja to popierałem, ale nie ma powodu, żeby jeszcze ją wydłużać.

Wytłumaczmy więc zwykłemu Kowalskiemu: po co PiS chce przesunąć termin wyborów samorządowych?

Zakładam, że jest kilka powodów. Jak wiadomo, wielu posłów i senatorów ma przeszłość samorządową. Najkrócej wyobrażam to sobie tak: jest grupa polityków, która w pierwszej kolejności ma nadzieję na mandat parlamentarny, ale gdyby go nie zdobyła, to będą próbować zaistnieć w samorządach.

I dla nich jest korzystne, aby ta przerwa była dłuższa, bo gdyby polegli w wyborach do Sejmu we wrześniu, szanse, że w listopadzie wejdą do samorządu, byłyby dużo mniejsze. To jest powód, powiedziałbym, indywidualny.

A ten drugi?

Drugi powód jest ogólnopolityczny. Jest coś takiego jak miodowy miesiąc, czyli trend w nastrojach, który objawia się wzrostem poparcia zwycięskich ugrupowań i koalicji jeszcze przez jakiś czas po wyborach.

PiS zakłada, że gdyby wynik wyborów do parlamentu był niepomyślny, to przy takim miesiącu miodowym, który może potrwać nawet trzy miesiące, mogłoby być ciężko na dobry wynik w kolejnych wyborach.

Założenie jest więc takie: jeśli termin wyborów samorządowych trochę się opóźni, to ewentualne zwycięstwo opozycji w wyborach parlamentarnych i utrzymujące się poparcie zostaną zniwelowane przez kłopoty, w które być może po drodze popadnie. To są dla mnie najbardziej oczywiste powody, chociaż na pewno są inne, bardziej zakamuflowane interesy.

"Im szybciej, tym lepiej" – tak jeden z polityków PiS mówił o decyzji ws. przesunięcia terminu wyborów. A tłumaczył to tym, że chodzi o troskę i plany inwestycyjne samorządów, że może "po drodze" zostanie ogłoszony kolejny nabór do Programu Inwestycji Strategicznych.

Z tych wszystkich argumentów przekonuje mnie tylko jeden, ale on nie dotyczy wyborów samorządowych, tylko parlamentarnych. Od pierwszych w pełni demokratycznych wyborów w 1991 roku tak się ukształtował kalendarz wyborczy, że praktycznie wszystkie wybory w Polsce – nawet te przedterminowe w 2007 – odbywały się jesienią.

I teraz: dlaczego lepiej by było, gdyby odbywały się one wiosną? Otóż jeżeli dochodzi do zmiany rządu, to ten nowy rząd powstający jesienią nie jest w stanie zbudować budżetu na kolejny rok według swoich pomysłów, tylko dziedziczy projekt po poprzednikach. Gdyby do rotacji dochodziło wiosną, byłoby pół roku na jego opracowanie. I to jest jedyny racjonalny argument, który do mnie przemawia, że lepiej by było, gdyby każde wybory odbywały się wiosną, a nie jesienią.

A opowieści o funduszach to jest ściemnianie. Gdyby tak było, wybory lokalne we wszystkich krajach UE odbywałyby się wiosną, a – dziwnie się składa – tak się nie dzieje. To parawany, za którymi próbuje się ukryć prawdziwe cele.

Adam Bielan stwierdził, że ws. terminu wyborów samorządowych trwają m.in. konsultacje z samorządowcami. Ale jakoś nie słychać, by prezydenci czy burmistrzowie miast protestowali.

Samorządowcy mają teraz inny problem. PiS, przez Polski Ład, zabrał im mnóstwo pieniędzy. Mają krótką kołdrę i to ich w tym momencie najbardziej absorbuje. Kwestia daty wyborów nadal jest odległa. Przede wszystkim jednak mam wątpliwości, jak byłoby to konstytucyjnie uzasadnione.

Wydłużenie kadencji samorządów trzeba byłoby w jakiś sposób uzasadnić i nie wątpię, że Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej pewnie je przyjął, ale dla mnie – jak już wspomniałem – jest to bardzo wątpliwa kwestia od strony formalnej i gdyby do takiej zmiany doszło, ta sprawa dołączyłaby do innych wątpliwych działań PiS. Dla mnie to wciąż spekulacje medialne, bo projektu ustawy nie ma.

Ale Adam Bielan powiedział wprost, że może dojść "do pewnej korekty", a inni politycy PiS twierdzą, że projekt ustawy ma być gotowy już w te wakacje.

Będziemy o tym dyskutować, kiedy się pojawi. Ja jestem przeciwny takim zabiegom, ponieważ byłby to kolejny krok w rozregulowaniu reguł demokracji. Skoro umówiliśmy się, że kadencja potrwa 5 lat, to ma trwać 5 lat. Opowieści, że coś z czymś się kłóci, są niepoważne. Pierwsze telefony w sprawie tych plotek miałem już jednak rok temu, więc PiS myśli o tym od dłuższego czasu.

Swoją drogą, ciekaw jestem, jak zachowałby się prezydent Andrzej Duda, który ostatnimi czasy zaczął się nieco odklejać od partii Jarosława Kaczyńskiego.

Pan prezydent kiedyś już raz zrobił bardzo dobrą rzecz dla demokracji, mianowicie zawetował ustawę, która zmieniała ordynację wyborczą do Parlamentu Europejskiego (w sierpniu 2018 – red.). W praktyce ta ustawa doprowadziłaby do tego, że w europarlamencie zasiadaliby tylko posłowie PiS i PO.

Ufam więc, że Andrzej Duda – jako obrońca konstytucji, którym jest formalnie – również i tym razem stanąłby na wysokości zadania i zawetowałby ustawę zmieniającą termin wyborów samorządowych. Pan prezydent nie musi już tak bardzo ostentacyjnie wspierać partii rządzącej.

Czytaj także: https://natemat.pl/416530,pis-rozdzielil-polski-lad-ustrzyki-dolne-dostaly-najmniej-na-podkarpaciu