Ten serial rozwali wam głowy bardziej niż "Lost". "Yellowjackets" to murowany hit tego lata

Maja Mikołajczyk
28 czerwca 2022, 14:54 • 1 minuta czytania
Niemal dwadzieścia lat temu widzowie z zapartym tchem zaczęli śledzić losy rozbitków z feralnego lotu 815 – "Lost" stał się ogólnoświatowym fenomenem i zawładnął wyobraźnią milionów widzów. Czy "Yellowjackets" ma szansę powtórzyć ten sukces? Młodszej i mroczniejszej siostrze "Zagubionych" z pewnością nie można odmówić takiego potencjału.
"Yellowjackets" – recenzja serialu z Juliette Lewis i Christiną Ricci. [RECENZJA] Fot. kadr z serialu "Yellowjackets"

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google


"Yellowjackets – mroczniejsza siostra "Lost"

Tytułowe "Yellowjackets" to żeńska drużyna piłki nożnej z liceum. Dziewczyny wymiatają i lecą na mistrzostwa do Kanady. Na miejsce jednak nigdy nie docierają – prywatny samolot rozbija się w samym środku leśnej głuszy w Ontario.

Już sam motyw katastrofy lotniczej na odludziu budzi skojarzenia z "Zagubionymi", ale to jednak nie ostatnia rzecz, jaka łączy oba seriale. Twórcy "Yellowjackets" (Bart Nickerson i Ashley Lyle, znani z takich produkcji jak "Narcos" czy "The Originals") postawili na podobną narrację i również snują swoją niepokojącą opowieść przy pomocy kilku linii czasowych.

Pierwsza z nich rozgrywa się w przeszłości, czyli feralnym 1996 roku, kiedy piłkarki ledwo uchodzą z życiem i muszą przystosować się do nowych okoliczności. Obserwujemy, jak nabywają nowych umiejętności przetrwania, ale też tracą nadzieję na ratunek i stają się w swoich działaniach coraz bardziej zdesperowane. Czasami cofamy się jeszcze dalej i poznajemy losy wybranych bohaterek sprzed wypadku, które uzasadniają ich zachowanie w obliczu kryzysu dodatkowej i nadają mu dodatkowej głębii psychologicznej.

Spora część akcji dzieje się również współcześnie, czyli dwadzieścia pięć lat po katastrofie. Dorosłe kobiety wciąż nie mogą zapomnieć o traumatycznej przeszłości, która w pewnym momencie dobija się do nich dosłownie – ktoś twierdzi, że wie, co zrobiły ćwierć wieku temu, i oczekuje zapłaty za milczenie.

Wokół tej prostej wydawałoby się historii tajemnice kłębią się niczym ikoniczny już czarny dym z "Zagubionych". Napięcie wzrasta z każdym odcinkiem, a choć akcja nie mknie na łeb na szyję, to coraz mocniej oplata umysł i nie pozwala oderwać się od mrocznego świata (zewnętrznego i wewnętrznego) głównych bohaterek.

Nie dajcie się zwieść temu, że w serialu występują nastolatki – w "Yellowjackets" sceny przemocy są bardziej naturalistyczne niż w "Lost", a wynaturzenia ludzkiej psychiki przedstawione są niezwykle obrazowo.

Serialowi Showtime również wizualnie daleko do sielskich krajobrazów z hawajskiej wyspy, na której kręcono "Zagubionych". Chociaż w tle często rozbrzmiewają drażniące nostalgiczne struny millenialsów przeboje z lat 90., nasz zmysł wzroku z reguły atakują niepokojąco oświetlone czy przyciemnone kadry oraz elementy przywodzące na myśl kino spod znaku folk horroru i horroru okultystycznego.

Powrót ikon lat 90. – Juliette Lewis i Christina Ricci są bezbłędne

"Yellowjackets" to jedna z tych produkcji, której świeży posmak uzyskano dzięki kreatywnemu połączeniu wielu gatunków. Poza wspomnianymi horrorowymi wstawkami, znajdziemy w nim akcję, thriller, kryminał, film o dojrzewaniu, a momentami zaśmiejemy się przy czarnokomediowych gagach. Czas ekranowy zdominował jednak dramat w dwóch wymiarach: zbiorowym i osobistym.

Ten pierwszy możemy podglądać przede wszystkim podczas zmagań młodych kobiet z bezlitosnymi siłami natury. Piłkarki walczą nie tylko o przeżycie i zaspokojenie potrzeb ciała, ale również o zachowanie ducha i skrawków człowieczeństwa, których z czasem pozostaje w nich coraz mniej.

Szczególnie mocno wybrzmiewa to w odcinku "Doomcoming" skupiającym się na dziewczynach organizujących w lesie szkolną potańcówkę. Chociaż próbują choć na chwilę powrócić do normalności poprzez odniesienie się do kultury i znanych rytuałów, impreza boleśnie uświadamia im, że od cywilizacji oddaliły się nie tylko na mapie.

Serial Showtime nie zawodzi również, gdy eksploruje dramaty osobiste bohaterek i zgłębia znakomicie zarówno obszar ich nastoletnich problemów, jak i tych dotyczących dorosłych już kobiet. Te drugie zresztą wiarygodnie wynikają często z tych pierwszych.

W "Yellowjackets" w ogóle dość skrupulatnie oddano zawiłości psychiki postaci i większość z nich obdarzono uwiarygadniającym ich zachowania tłem – na resztę serial najprawdopodobniej skieruje lupę w zapowiedzianym już na grudzień drugim sezonie.

Cały misterny plan wziąłby jednak w łeb, gdyby nie doskonały i utalnetowany casting. Młode aktorki jak Ella Purnell ("Osobliwy dom Pani Peregrine") czy Sophie Nélisse ("Złodziejka książek") wypadają świetnie w swoich rolach, ale wzrok starszej widowni z pewnością bardziej przyciągną nazwiska nieco zapomnianych ikon lat 90., czyli Juliette Lewis i Chrisitiny Ricci.

Grane przez nie bohaterki charakterologicznie nie mogłyby się bardziej różnić, jednak zarówno Lewis, jak i Ricci dają z siebie wszystko, by uczynić je jak najbardziej irytującymi. I dobrze – takie właśnie miały być. Na ich tle mniej spektakularnie może wypadać wcielająca się w Shaunę Melanie Lynskey ("Niebiańskie istoty", "Castle Rock"), przy której właściwie przebywamy najczęściej. Bohaterka grana przez Lynskey reprezentuje jednak jeszcze jedną umiejętność scenarzystów serialu – zdolność do pisania niezwykle niejednoznacznych postaci.

Nowi "Zagubieni"?

Po zakończeniu pierwszej odsłony serialu przed widzami wciąż pozostanie mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Co jeszcze wydarzyło się w lasach Ontario? Czy piłkarki zjadły swoją koleżankę (to nie spoiler)? Co oznacza przewijający się przez większość odcinków tajemniczy symbol?

O "Yellowjackets" będziecie myśleć po seansie jednak nie tylko za sprawą spiętrzonych jak domek z kart tajemnic. Twórcy stworzyli bowiem wielopoziomą historię z całą siecią różnych powiązań i subtelności, których odkrywanie jest prawdziwą przyjemnością – choć trzeba przyznać, że serial bywa na tyle brutalny, że wrażliwych widzów nie raz skłoni do skierowania wzroku w bok.

Chociaż niektóre zwroty akcji łatwo przewidzieć, produkcja "Showtime" nie jest jako całość serialem prostym czy w oczywisty sposób rozrywkowym. Żeby w nim zasmakować, trzeba się w niego wgryźć, ale kiedy już to nastąpi, przepadamy na dobre.

Nie chcę bawić się w Nostradamusa i wróżyć "Yellowjackets" podobnego sukcesu do "Zagubionych", ale im więcej myślę o historii młodych piłkarek, tym bardziej mam przeczucie, że dołączy ona do grona uwielbianych produkcji telewizyjnych spod znaku wspomnianego serialu, a także takich tytułów jak "Miasteczko Twin Peaks" czy "Z Archiwum X".

Skłania mnie ku niemu słuszna dawka dziwności i tajemnic, których w "Yellowjackets" nie brakuje, a z pewnością będzie ich jeszcze więcej – coś czuję, że na drugim sezonie się to nie zakończy.