Kupuję papierowe słomki, żeby uratować planetę, a Jenner leci na zakupy... odrzutowcem. Ręce opadają
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że żyję stuprocentowo ekologicznie. Owszem, próbuję, ale nie potrafię zrezygnować z cotygodniowych kąpieli w wannie i ciągle zapominam o wyjęciu ładowarki z kontaktu. Nie, idealnie nie jest, ale nie wyobrażam sobie nie segregować śmieci i nie pić kranówki, używać plastikowych słomek i wrócić do jedzenia mięsa. Ot, małe sukcesy. Plus nie mam samochodu, bo na co mi on, skoro nie mam nawet prawa jazdy. Lenistwo w końcu mi się opłaciło.
Ale po co właściwie się staram, skoro sławni i bogaci mają prywatne odrzutowce i pokonują nimi odległości, które spokojnie można by pokonać samochodem (albo rowerem czy lokalną komunikacją, ale do tego 1 procent populacji raczej by się nie zniżył)? Na co ta cała segregacja, skoro samoloty milionerów generują do atmosfery tony dwutlenku węgla? Czy moje ekologiczne nawyki mają w ogóle sens? A może rzucić to w cholerę?
"Lecimy moim czy twoim?"
Za bezsensowne, prywatne loty dostało się ostatnio Kylie Jenner, chociaż 24-letnia bizneswoman i celebrytka z klanu Kardashianów wcale nie jest jedyna. Biedna Kylie dostała po głowie w imieniu innych amerykańskich bogaczy, ale sama się doigrała. Czym? Absolutnie nieprzemyślanym (i dość bezczelnym w czasach kryzysu) zdjęciem na Instagramie, na którym całuje się ze swoim partnerem, raperem Travisem Scottem na tle dwóch prywatnych odrzutowców. "Bierzemy mój czy twój?" – brzmi podpis. Auć.
Jenner raczej nie chciała nikogo urazić, za to popisała się kompletnym brakiem wyczucia. Być może dla niej i Scotta wybór samolotu jest sporym problemem, ale większość z nas raczej ma dzisiaj inne dylematy. Na przykład, czy lepiej zrezygnować z gazu, czy jedzenia (żart, ale niestety nie do końca).
Zdjęcie Kylie oburzyło jednak większość z innego powodu – kryzysu klimatycznego. Samoloty generują bowiem olbrzymi ślad węglowy, czyli mówiąc dosadnie: trują atmosferę i nas. To dwutlenek węgla w największym stopniu przyczynia się do globalnego ocieplenia, którego skutki widzimy już na własne oczy. A będzie tylko gorzej.
Z lotnictwa oczywiście zrezygnować już się dzisiaj nie da i wcale nie o to chodzi. W oczekiwaniu na biopaliwa i bezemisyjne latanie (które, mam nadzieję, są tylko kwestią czasu) warto jednak podróżować z głową, czytaj: nie latać, gdy nie musimy i wybierać inne metody transportu na małe dystanse. Tymczasem Ania Wendzikowska lata w kolejną podróż życia praktycznie co tydzień, a milionerzy latają w te i wewte swoimi prywatnymi odrzutowcami, które spędzają sen z powiek ekologom i tym wszystkim, którzy chcieliby, aby ich dzieci nie musiały za kilkadziesiąt lat walczyć o przetrwanie na umierającej planecie Ziemia.
Mogę zrozumieć prywatne loty na długie dystanse (szybko, wygodnie i bez wrzeszczących dzieci, marzenie), ale w głowie mi się nie mieści uruchamianie samolotu, aby... spędzić w nim 12 minut. Tak, dobrze przeczytaliście.
118-minutowy lot Drake'a i 5 ton dwutlenku węgla
Otóż 13 lipca na koncie na Twitterze @CelebrityJets, które śledzi loty prywatnych samolotów celebrytów, pojawił się wpis, z którego wynika, że samolot Kylie Jenner odbył 17-minutowy lot. Jej Bombardier BD 700 za 72 miliony dolarów wystartował z Van Nyus w Los Angeles i wylądował w Camarillo w Kalifornii (wcześniej leciał 27 minut do Van Nyus z kalifornijskiego Thermal). To trasa, którą samochodem można pokonać w 38 minut. Z kolei trzy dni później Bombardier Jenner pokonał tę samą trasę w 12 minut. Przeglądając konto @Celebrity Jets rzuciły mi się w oczy również inne znane nazwiska. Steven Spielberg, Blake Shelton, Oprah Winfrey, Tiger Woods. Niektóre loty są długie i wydają się mieć jakiś sens, ale inne są absurdalnie krótkie, co zauważył również "The Guardian". Tylko w lipcu Drake leciał przez 18 minut z Hamilton w stanie Ontario do Toronto (49 minut samochodem), muzyk country Kenny Chesney odbył 20-minutowy lot z Akron w Ohio do Pittsburgha w Pensylwanii, a Mark Wahlberg wystartował w Dublinie, aby po 23 minutach wylądować w irlandzkim hrabstwie Clare. Jest jeszcze Elon Musk, który, chociażby w maju leciał 28 minut z Houston do Austin w Teksasie.
Oczywiście nie zawsze gwiazda znajduje się na pokładzie. "Wiele krótkich lotów ma na celu 'zaparkowanie' samolotu w dogodnym lub tańszym miejscu albo jest etapem dłuższej, dwuczęściowej podróży, ale równie wiele wydaje się mieć niejasne uzasadnienie, takie jak decyzja boksera Floyda Mayweathera, aby polecieć 14 minut z Las Vegas do pobliskiego Henderson, a następnie lecieć z powrotem w niedzielę przez 10 minut" – czytam na "Guardianie" i oczom nie wierzę. Z zestawienia "Guardiana" wynika, że wspomniane loty Jenner (13 lipca), Chesneya i Mayweathera wyprodukowały po jednej tonie dwutlenku węgla. Niby nie jest to dużo na tle całego przemysłu lotniczego, ale to około jedna czwarta śladu węglowego, który przeciętny mieszkaniec Ziemi wytwarza przez rok. Taka liczba na jedną osobę jest po prostu gigantyczna. A to tylko jeden lot. A teraz się trzymajcie. 18-minutowy lot Drake'a wypluł w atmosferę 5 (słownie: pięć) ton CO2! W czerwcu i lipcu była jeszcze 30-minutowa podróż Kim Kardashian, siostry Kylie, z San Diego do Camarillo (3 tony dwutlenku węgla) i 40-minutowy lot Wahlberga z Las Vegans w Nevadzie do Van Nyus w Los Angeles (4 tony).
Gwiazdy traktują więc swoje samoloty jak Ubera, a, jak wynika z badania z 2016 roku, prywatne odrzutowce odpowiadają za około 4 procent emisji, które łącznie generuje przemysł lotniczy (dziś ta cyfra jest pewnie większa). "Prywatne samoloty emitują ponad 33 mln ton gazów cieplarnianych, czyli więcej niż Dania. Ponieważ przewożą one tak niewiele osób, generują one od 5 do 14 razy więcej zanieczyszczeń na pasażera niż samoloty komercyjne oraz 50 razy więcej niż pociągi" – pisze "Guardian".
Z kolei jazda samochodem generuje tylko ułamek dwutlenku węgla w porównaniu z samolotami, co pokazuje, że albo celebryci mają klimat w głębokim poważaniu, albo... bardzo się śpieszą. Cóż, jak widać globalne ocieplenie jest dla biednych. Może bogacze myślą, że śladem miliarderów z "Nie patrz w górę", w najczarniejszą godzinę uciekną z planety prywatnymi statkami kosmicznymi – swoimi albo swoich znajomych?
To, co robię, ma sens, ale...
Dlaczego to piszę? Bo jestem wkurzona. Zresztą nie tylko ja, bo lot Kylie Jenner wywołał olbrzymią burzę (komentarze pod niesławnym zdjęciem na Instagramie to prawdziwe złoto), a przy okazji zwrócił uwagę na absurdalne loty bogatych, którzy nie chcą zniżyć się do poziomu nas, maluczkich i stać w korkach albo wsiąść do pociągu. Z jednej strony, trudno im się dziwić – to wygodne. Z drugiej to popis ignorancji i głupoty. Nikt nie lubi papierowych słomek, ale wielu z nas zależy na naszej planecie i następnych pokoleniach, prawda? To po prostu zwyczajna przyzwoitość.
Gdy przeglądałam krótkie loty celebrytów, zastanawiałam się, jaki właściwie sens mają moje ekologiczne starania. Po co mam pić kranówkę, skoro Kylie Jenner i Drake latają swoimi niebotycznie drogimi odrzutowcami, aby zrobić zakupy? Po co mam recyklingować śmieci? Czy robię to na darmo? Po co to wszystko? Jaki to ma sens?
Z jednej strony ma. Jak przypomina nam język polski, grosz do grosza, a będzie kokosza. Wszystkie nasze codzienne kroki przyczyniają się do ratowania planety. Może to małe krople w oceanie, ale są istotne i nie rezygnujmy z nich (ja nie zamierzam, chociaż miałam kryzys).
Ale z drugiej strony to wszystko jest na nic, jeśli ktoś się w końcu nie ogarnie. Rządzący, miliarderzy, międzynarodowe organizacje. Bez systemowych zmian (które, chociażby uregulują prywatne loty bogatych) nic nie wskóramy. Zginiemy.