"Syn myślał, że cały blok, w którym mieszka kolega, to jego dom". Świat dzieci z przedmieść

Dorota Kuźnik
20 września 2022, 10:40 • 1 minuta czytania
Myśl, że decyzja o wyprowadzce pod miasto do pięknego, wielkiego domu, może zniszczyć komuś życie, brzmi jak abstrakcja. Podobnie to, że mieszkanie na przedmieściach może doprowadzić do depresji czy poczucia dozgonnego żalu, a nawet choroby fizycznej. Oto jakie koszty społeczne może nieść dla dzieci wyprowadzka na przedmieścia.
Czy życie na przedmieściach jest lepsze dla dzieci? Fot. Piotr Kamionka/REPORTER

To wszystko dla was, drogie dzieci

Badania demograficzne jasno pokazują, że liczba mieszkańców wielkich aglomeracji miejskich w Polsce (poza wyjątkami) rośnie lawinowo (klik).

W latach 2000-2016 we Wrocławiu przybyło 85 tysięcy mieszkań, a eksperci szacują, że liczba mieszkańców przedmieść w ciągu najbliższych kilku lat zwiększy się pięciokrotnie. Nowe osiedla regularnie powstają także w pozostałych polskich metropoliach i najbliższych okolicach. Konsekwencją dużego zainteresowania nieruchomościami są rosnące ceny, a kupno przestronnego mieszkania jest luksusem dla nielicznych. W takiej sytuacji naturalną koleją rzeczy, zwłaszcza w przypadku osób, które mają lub planują założyć rodzinę, jest więc szukanie nieruchomości pod miastem.

Naturalny wybór

Choć wyprowadzki na przedmieścia to dziś normalność, a osiedla wokół metropolii puchną z taką prędkością, że nadążają za tym tempem wyłącznie Żabki i Biedronki (bynajmniej nie samorządy), przedmieścia nie są wcale nowym tworem.

Czytaj także: Nie płot da ci bezpieczeństwo, a sąsiad. Polskie miasta w końcu odżegnują się od grodzonych osiedli

Nie od dziś także zajmują socjologów, którzy bacznie przyglądają się temu, co dzieje się w tych miejscach. W końcu zarówno duże miasto, jak i mała wieś z tradycjami, są zróżnicowaną społecznością. Oprócz podziału na bogatych i biednych, są też starzy i młodzi, niepełnosprawni, osoby w kryzysie bezdomności, a także bardziej i mniej zaradni życiowo.

Nowe osiedla to natomiast swego rodzaju bańki, w których zwykle mieszka dość homogeniczna społeczność. Sąsiadów łączy głównie to, że było ich stać na kupno działki i budowę domu, lub mają na tyle wysokie dochody, że mieli możliwość wzięcia dużego kredytu.

Wokół jest sporo podobnych rodzin, o podobnym statusie finansowym. Wszyscy w okolicy mieszkają w podobnych, czy nawet niemal identycznych domach, jak w przypadku Martyny z podwrocławskich Siechnic.

Podmiejska idylla

Martyna z mężem i trójką dzieci mieszka na nowym, pięknym osiedlu. Widok przypomina kadry rodem z amerykańskiego serialu Desperate Housewives. Tylko domy, zamiast pełnych przepychu, są nowoczesne, zbudowane w modnym, skandynawskim, minimalistycznym stylu.

Przed każdym domem jest równo przystrzyżony trawnik, dzieci całymi dniami bawią się razem na alejce prowadzącej do domów, a mieszkanki osiedla prowadzą wnętrzarskie konta na Instagramie. Martyna również (klik).

Obraz tego, jak duży wpływ na to, co widzą dzieci, ma najbliższe otoczenie, wyklarował jej się, gdy jej syn wrócił z urodzin kolegi z przedszkola.

– Kiedy zapytałam go, jak było, odpowiedział, że fajnie, ale kolega w ogóle "nie zabrał ich na górę". Po chwili zgłębiania, o co chodzi dziecku, bo przecież kolega mieszkał w bloku bez piętra, zrozumiałam, że mój syn myślał, że cały blok należy do tego jednego dziecka. Jak to skwitował, "on to dopiero ma duży dom" – śmieje się Martyna.

Na pytanie, czy nie widzi w takiej sytuacji zagrożenia, Martyna opowiada, że jej zdaniem każdy żyje w pewnego rodzaju bańce, a to rolą rodziców jest tak wychowywać dzieci, by te miały szansę poznać różne oblicza świata i by chciały się z nim integrować.

Zdaniem Dominika Owczarka z Instytutu Spraw Publicznych to jednak nie do końca tak, że wychowywanie się w sztucznym tworze, którego przykładem są przedmieścia, pozostaje bez konsekwencji. Suburbanizacja jest bowiem jednym z przejawów segregacji społecznej.

Czytaj także:

— Jak pokazują badania, cześć zjawisk społecznych w tej grupie, jak ubóstwo, są często wyłącznie bytem hipotetycznym. Osoby w tej grupie mają nierzadko tendencje do przejawiania cech zamknięcia społecznego, czyli pomagają chętnie, ale wyłącznie w swojej, zaznajomionej społeczności. Gdy jednak przychodzi poświęcić się dla osób spoza społeczności, czyli innych, których rozumie się jako obcych, pojawia się bariera — tłumaczy Dominik Owczarek.

Socjolog dodaje, że wychowanie dzieci w takim odosobnieniu może wpływać na ich wybory społeczne i polityczne. Na przykład trudniej jest podejmować im wybory o charakterze solidarnościowym, wymagające poświęcenia dla innych grup społecznych, a solidarność w takich przypadkach kończy się w momencie, w którym stoi ona w konflikcie z interesem indywidualnym (np. świadczenia dla grup społecznych innych niż własna).

Innym problemem są kwestie dbania o dobro publiczne czy wspólne, kiedy przez większość życia dbało się wyłącznie o potrzeby własne i swojego najbliższego otoczenia.

Kiedy problemem staje się lekcja religii

Przeprowadzka na przedmieścia dla dzieci często oznacza zmianę szkoły i otoczenia. Rodzice siłą rzeczy, jeśli nie chcą mierzyć się z dojazdami, muszą zapisać dziecko do lokalnej szkoły. A lokalna szkoła to często lokalna społeczność, utarte schematy i podobne poglądy.

Agnieszka przeprowadziła się na wieś w powicie wrocławskim, gdy dzieci były jeszcze małe. Jak mówi, chciała dla nich kontaktu z naturą, świeżego powietrza i większego spokoju, którego nie dawała miejska codzienność.

Jak tłumaczy, lubi żyć własnym życiem, dlatego postawili z mężem na dużą posiadłość, z dala od zabudowy i choć nie ma nic do lokalnej społeczności, zupełnie nie zależało jej na integracji. Nie spodziewała się jednak, że jej rodzina zostanie społecznie wykluczona.

— Moje dziecko zaczęło być wytykane palcami, bo było jedynym dzieckiem w klasie, które nie zostało zapisane na religię. Była to w tej społeczności w zasadzie normalność, że przecież wszyscy są wierzący i to w nurcie rzymskokatolickim — wyjaśnia.

Agnieszka wspomina, że wielokrotnie musiała się tłumaczyć, dlaczego jej dzieci nie chodzą na religię czy uzasadniać, dlaczego jest niewierząca. Ostatecznie postawiła na edukację domową, a o społeczności lokalnej, mimo otwartych, lewicowych poglądów, wypowiada się z niekrytym poczuciem wyższości.

Dzieci nowych mieszkańców przedmieść zapisywane są często do publicznych, lokalnych szkół, w których jest pełen przekrój środowiska, ale gdy okazuje się, że poziom nauczania w klasie kuleje w porównaniu z miejską szkołą, rodzice przenoszą dzieci do "lepszych" placówek.

Bywa też, że poziom jest wyłącznie pretekstem, a realnym powodem jest to, że to dorośli nie są w stanie znieść wywiadówek, konieczności uczestniczenia w życiu społeczności i pozostałego lokalnego kolorytu, który ewidentnie nie pasuje do ich obrazka podmiejskiego życia.

Lepsze, większe, fajniejsze

O braku chęci i potrzeby integracji z lokalną społecznością, mówi również Paweł, który przeniósł się z rodzicami na wrocławskie przedmieścia, gdy był już pełnoletni.

Dla niego barierą przed nawiązywaniem kontaktów była nie tylko architektura wioski, ale też światopogląd mieszkańców jej starej części.

— Pamiętam zebranie w sprawie zwiększenia liczby sołectw, bo wieś liczy już tyle ludzi, co małe miasto. To miało pomóc w zdobyciu pieniędzy na budowę chodnika, którego nie było. Ludzie, zamiast rozmawiać o chodniku, rozmawiali o nazwie. Nie mogłem zrozumieć, że dla kogoś większym problemem niż codzienne zagrożenie życia, może być to, że jego sołectwo będzie się nazywało "Zatorze", bo on jest przecież z "centrum" wsi, a nie jakiegoś "Zatorza".

Paweł został przy swojej grupie znajomych z miasta. Gdyby nie oni, to w Smolcu zupełnie nie miałby przestrzeni, żeby znaleźć sobie nowych kolegów. W przeciwieństwie do młodszej o 15 lat siostry był jednak na tyle duży, że mógł dojeżdżać do miejskich atrakcji sam.

— O ile oczywiście się dało, bo nie miałem prawa jazdy, a rozklekotany bus jeździł, jak chciał, nie częściej niż raz na trzy godziny — tłumaczy, płynnie przechodząc do tematu dojazdów.

Więcej za mniej, czyli prosta matematyka

O przewadze domu nad mieszkaniem słuchałam niejednokrotnie na grillach u znajomych (a jakże) z domów pod miastem. Zawsze podnoszono, że dom oznacza komfort w postaci pokoi dla każdego dziecka, dostępu do natury w wypielęgnowanym ogrodzie czy pobliskim lesie.

Drugą kwestią było poczucie bezpieczeństwa, które mamy zyskiwać dzięki izolacji od "patologii" czy społecznej anonimowości i znieczulicy, którą tak chętnie wrzuca się do jednego worka ze smogiem, przestępczością i pozostałymi przywarami wielkich miast.

Tymczasem przedmieścia, idąc tym szlakiem komunałów, to cisza, spokój, dostęp do natury i oczywiście niższe ceny. Bo skoro można sobie kupić więcej metrów za mniej pieniędzy, to podstawowe prawa matematyczne każą nam wnioskować, że przecież jest taniej.

Łyżką dziegciu w tej beczce miodu było kończące wywód zdanie: "Jedyne czego można się czepić, to te dojazdy".

"Jakoś to będzie"

Na to, że transport w przypadku mieszkańców przedmieść to nie tylko pragmatyczna kwestia poruszania się między domem a miastem, ale problem społeczny, który potrafi urosnąć do rangi przyczyny zaburzeń kontaktów rówieśniczych czy zamknięcia społecznego, a nawet traum czy chorób, zwraca uwagę prof. Katarzyna Kajdanek z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Sojcjolożka od lat bada społeczne skutki rozwoju przedmieść. W swojej najnowszek książce, "Powrotnicy" (premiera w listopadzie 2022), przytacza wywiady z dorosłymi dziś ludźmi, którzy na przedmieścia przeprowadzili się jako dzieci. To ich rodzice byli tymi, którzy zbudowali lub kupili domy, chcąc zmienić w ten sposób życie rodziny na lepsze, zapominając przy tym, że lepsze jest wrogiem dobrego.

Pociąg w polu i spóźnienie na maturę

Emilia poczuła prawdziwe wykluczenie transportowe, gdy spóźniła się na próbną maturę. Choć wyjechała wcześniej, niż powinna, pociąg stanął w szczerym polu i stał tak przez prawie godzinę. Dostała jedynkę, co doprowadziło do obniżenia oceny na koniec roku.

Spóźniający się pociąg był jeszcze później wielokrotnie przyczyną poczucia zażenowania. Kiedy Emilia spóźniała się na zajęcia i musiała wytłumaczyć, że to nie jej wina, że jest zależna od PKP, czuła, że jest odbierana jak oszustka. Mimo potwierdzeń z pieczątką, które łaskawie wystawiała jej kolej, nie mogła pozbyć się uczucia, że nikt na uczelni nie traktuje jej poważnie. Przez lęki dotyczące spóźnień, nabawiła się zespołu jelita drażliwego.

Traumatyczne wspomnienia dotyczące transportu ma również wielu innych bohaterów "Powrotników". Chyba najbardziej przejmujące, zwłaszcza w dobie wiecznego pośpiechu, są historie o zabijaniu czasu.

Taką historię opowiada Joanna. Kiedy rodzice powiedzieli jej i jej rodzeństwu, że planują przeprowadzkę, od razu zaznaczyli, że dzieci mają nie przejmować się dojazdami, bo wszędzie będą wożone. I faktycznie, jak mówi Joanna, rodzice dotrzymali słowa, ale realia okazały się trochę inne, niż zamiary.

Koło 7:00 wsiadaliśmy do auta wszyscy razem, ale zdarzało się, że dwójka z nas miała na ósmą, a jedna miała na 8:50 czy nawet na 9:30 i trzeba było jechać ze wszystkimi. Z powrotami było trudniej, bo każde z nas kończyło o innej godzinie, a rodzice swoją pracę jeszcze o innej godzinie. Czasem dzwoniłam i pytałam: "Czy mnie weźmiesz?", ale raczej trzeba było próbować jeździć autobusami. JoannaFragment książki "Powrotnicy", Katarzyny Kajdanek

Joanna dodaje, że nadal pamięta, jak przesiadywała w Starbucksie całe poranki, czekając na zajęcia, bo była za wcześnie, i całe popołudnia czekając na autobus, żeby wrócić do domu.

Taksówka do szkoły

Jagoda do szkoły jeździła taksówką. Rodzice podjęli decyzję, że dzieci pójdą do prestiżowych szkół na północy miasta, mimo że wyprowadzili się na obrzeża na południu.

Były trzy osoby, które jeździły do tego samego gimnazjum, a moja siostra do podstawówki. Rodzice uznali, że wynajmą taksówkę, umówią się z taksówkarzem, żeby każdego dnia woził naszą czwórkę do szkoły. Wszyscy rodzice się złożą i po prostu to będzie najrozsądniejsze. A przez to, że taksówka jedzie przez całe miasto, to moją siostrę wysadzi w podstawówce, a nas zawiezie dalej. Było mi wstyd, że taksówka woziła mnie do szkoły. Pamiętam, że ta trasa była bardzo długa. Przejechanie przez całe miasto między 7 a 8 rano... Pamiętam, że ten taksówkarz słuchał Trójki, rozmów z politykami, nie było muzyki i my pamiętamy tę trasę tak, że jest (...) taka krępująca cisza przez godzinę, ze słuchaniem polityków. (...) To był dla mnie pierwszy moment, kiedy przestałam lubić mieszkać pod miastem.JagodaFragment książki "Powrotnicy", Katarzyny Kajdanek

Między wsią a miastem

Bohaterowie "Powrotników" zwracają także uwagę na problem bycia ni to z miasta, ni to z przedmieść, na które wyprowadzili się z rodzicami. Wielokrotnie przytaczane są przykłady osób, które były wykluczane przez rówieśników ze względu na miejsce zamieszkania. I zupełnie nie chodziło o kwestie niechęci czy antypatii.

Po prostu organizując spontaniczne wyjście w miasto o godzinie 17:00, nie brało się w ogóle pod uwagę osób, które na dojazd potrzebowały dwóch godzin, a które i tak musiałyby wracać po godzinie, bo wtedy jechał im ostatni bus czy pociąg. To ciągnęło za sobą wykluczenie kolegów z przedmieść, którzy na przykład nie mogli wziąć udziału w dyskusji na szkolnym korytarzu o zdarzeniach z poprzedniego dnia.

Tracili więc relacje, doznania, doświadczenia i przygody, na które nie mieli szans również w domowej okolicy, bo tam z kolei nie mieli okoliczności do budowania zażyłych relacji.

Dzieci z przedmieść, o których czytamy w "Powrotnikach" marzyły, by na osiemnastkę dostać nocny autobus. Inne były wielokrotnie okradane podczas nocnych powrotów do domów, co pokazuje, jak złudne jest podmiejskie poczucie bezpieczeństwa.

Musiały rozwinąć w sobie umiejętność dostosowywania się, zdolności logistyczne i kreatywność, które pozwalały im zorganizować sobie czas, dojazd czy miejsce pobytu na przeczekiwanie długich godzin, poświęcając tym samym spontaniczność, młodość i czas na rozrywki.

Jak pokazują amerykańskie badania Donny Gaines, dzieci wychowane w przedmiejskiej, grzebieniowej, jednostronnie domkniętej zabudowie, szukały ucieczki w różnego rodzaju grupach młodzieżowych i ekstremalnych rozrywkach z wykorzystaniem dostępnych atrakcji i używek.

Wielu młodych bohaterów "Powrotników" zaznaczyło, że ma żal do swoich rodziców.

Książka Katarzyny Kajdanek "Powrotnicy", Zakładu Wydawniczego Nomos, ukaże się 8 listopada 2022 roku.