Jestem feministką i lubię, gdy faceci otwierają przede mną drzwi. Mylicie się, to nie hipokryzja

Agnieszka Miastowska
12 listopada 2022, 16:27 • 1 minuta czytania
Kliknąłeś, bo się wkurzyłeś. Może pomyślałeś, że "baba powinna się zdecydować". Albo równouprawnienie, albo "przywileje" wynikające z bycia kobietą. A jednak – lodówki na trzecie piętro nie wniosę, praw się domagam, a otworzenia drzwi oczekuję. Albo przynajmniej będę za nie wdzięczna. Jeśli wydaje ci się, że to hipokryzja, to zastanówmy się, gdzie tu właściwie sprzeczność?
Jestem feministką, ale możecie otwierać mi drzwi, panowie. Fot. archiwum prywatne

Jestem feministką i doceniam gesty dżentelmenów

Ostatnio w rozmowie z kolegą weszłam (jak się później okazało) na niezwykle grząski grunt. Zaczęłam od tego, że to miłe, że obcy mężczyźni puszczają mnie przodem czy proponują miejsce siedzące w komunikacji miejskiej. Albo otwierają przede mną drzwi. Wielkie było jego zdziwienie, po którym padł nieśmiertelny komentarz: "TY, JAKO FEMINISTKA?!".

Tak, ja jako feministka. Skoro jednak on sam, wiedząc, na czym polega feminizm, popadł w konsternację po mojej odpowiedzi, przypomnijmy, na czym feminizm faktycznie polega.

Gdyby w podstawówce wyjaśniano dzieciom w najprostszy sposób, kim jest feministka (załóżmy na chwilę, że Czarnek nie jest ministrem edukacji), powiedziano by, że jest to kobieta, która walczy o to, by mieć równe prawa, co mężczyzna, ale która wbrew pozorom nie zaprzecza różnicom między płciami.

I nie dąży wbrew ostrzeżeniom czołowych polskich polityków do udawania, że kobiety i mężczyźni są tacy sami. Co właściwie wspólnego z łamaniem praw kobiet ma otwieranie im drzwi przez mężczyzn – zapyta ktoś naiwnie. Jednak muszę przyznać z bolącym sercem: historycznie całkiem sporo.

Seksizm to tradycja?

Seksizm zaczyna się tam, gdzie jedna płeć traktowana jest gorzej/inaczej niż druga. Nie mogę więc udawać, że nie wiem skąd wzięły się zasady savoir-vivre-u, o których dziś mówię, że stosują je dżentelmeni. Bo swój początek miały w patriarchacie.

Po pierwsze dlatego, że skupiały się na przestrzeganiu zupełnie innych zasad w zależności od płci. Po drugie, jak możemy się domyślać, formowały się w czasach, w których kobietami w najlepszym razie należało się opiekować i czcić, w najgorszym sprawować kontrolę i dyscyplinować.

Dlatego zgodnie z zasadami savoir-vivre'u kobiety stały w hierarchii wyżej od mężczyzn, bo to im szacunek okazywano, z drugiej strony były płcią słabszą, która nie mogła przejmować inicjatywy.

Przyznajmy, że sposób podania ręki, który wybierała kobieta, decydując czy chce być w nią pocałowana czy nie, był małą przestrzenią do decyzyjności w porównaniu do tego, że na tym samym spotkaniu to inni mężczyźni podejmowali np. decyzję o jej zamążpójściu.

A sam zwyczaj płacenia za kobiety swój początek miał po prostu w fakcie, że te nie miały prawa do posiadania majątku i żadnych finansów. Pytanie tylko, czy to, że wiemy, skąd wzięły się te zasady, ma sprawiać, że dziś w zupełnie innej rzeczywistości wyzbędziemy się ich tylko z powodu "niechlubnej" tradycji.

Niechlubnej, bo to, co dziś brzmi seksistowsko, kiedyś miało po prostu ułatwiać codzienne życie, ustalając reguły, których przestrzeganie zapewni ład. Co to jednak oznacza dzisiaj?

To nie otwieranie nam drzwi daje mężczyznom realną kontrolę

Magdalena Środa w bardzo ciekawym wywiadzie podkreśliła, że mężczyźni, którzy otwierają kobietom drzwi, mogą im też je zamknąć przed nosem.

Czy do metaforycznego zamykania kobietom drzwi przed nosem – do ich kariery, decydowania o ciele, wszelkich prawach idzie się małymi patriarchalnymi kroczkami? Tak. Ale nie sądzę, żeby w Polsce zaczynały się one od otwierania kobietom drzwi.

Zaczynają się od podważania ich kompetencji w pracy dlatego, że są matkami, od żartów na temat łapania koleżanek za pupę, kończą na tym, że czołowy polski polityk mówi, że leniwe Polki nie rodzą dzieci (co jest ich obowiązkiem!), bo piją.

Bagatelizowanie, żartowanie, umniejszanie i tłumaczenie nierównego traktowania kobiet i mężczyzn "naturalnymi różnicami" buduje fundament pod odbieranie kobietom decyzyjności zdecydowanie bardziej niż kurtuazyjne gesty.

Jeśli dzisiejszy mężczyzna będzie chciał kobietę upokorzyć czy choćby zasugerować jej swoją wyższość, zrobi to w zdecydowanie bardziej wyrafinowany sposób, niż "otwierając jej drzwi na znak jej nieporadności".

A przyjęcie i podziękowanie za miły gest w żaden sposób nie sprawia, żebym popierała seksistowskie wzorce. Spokojnie, nie wymieniłam prawa do decydowania o własnym ciele za zapłacenie rachunku na randce, a podziękowanie za otworzenie mi drzwi nie jest symbolem, że chcę zarabiać mniej niż mój kolega z pracy.

Jeśli przestrzeganie tych zasad musiało być czymś okupione, to cenę mogły zapłacić nasze prababcie, przed którymi mężczyźni kłaniali się, zdejmując czapki z głów, by potem w domu powiedzieć z przekonaniem, że miejsce kobiety jest w kuchni czy co, gorsza wyjaśnić jej to "ręcznie".

Dzisiaj nie ma "zamiast", a tradycja nie ma znaczenia. Gesty, które uprzyjemniają nam życie, zawsze są warte docenienia. A dzisiejsi mężczyźni naprawdę mogą być trochę pogubieni w świecie, w którym ktoś czuje się traktowany opresyjnie z powodu codziennego gestu. Dlatego mówię za siebie.

Mówię za siebie

Tak, lubię, gdy mężczyźni otwierają mi drzwi, to nie sprawi, że zamkną mi drzwi do moich praw. (Spróbowaliby!)

Tak, lubię, gdy czekają na mnie z windą. Czemu miałabym sama nie odwdzięczyć się tym samym.

Tak, lubię, gdy proponują mi wniesienie zakupów. W końcu biologicznych różnic nie przeskoczymy, to, że poradzę sobie sama, nie oznacza, że nie umiem przyjąć pomocy (jasne, w razie potrzeby wniesienia lodówki ASAP na szóste piętro zadzwonię po fachowców).

I tak, lubię nawet, gdy zapraszający mnie na randkę mężczyzna proponuje, że za mnie zapłaci. Nie dlatego, że jestem sknerą, nie mam akurat pieniędzy na obiad albo w ten sposób manifestuję fakt, że panowie statystycznie zarabiają więcej, a więc mój obiad jest jakąś rekompensatą.

Zwyczajnie dlatego, że to uprzejmy gest, od osoby, która gdzieś mnie zaprosiła. I której następnym razem odwdzięczę się w ten sam sposób.

Jestem feministką i lubię, gdy mężczyźni zachowują się jak gentlemani, bo w zasadach savoir-vivre'u widzę empatię, uprzejmość, wdzięczność i wzajemne umilanie sobie życia. A że wywodzą się z patriarchatu? Dbajmy o jego upadek nowoczesnymi narzędziami i doceńmy trochę reliktów przeszłości.