Cavill nie odszedł z "Wiedźmina" tylko dlatego, że serial był słaby. Dostał inną "super" propozycję

Bartosz Godziński
31 października 2022, 17:21 • 1 minuta czytania
"Wiedźmin" bez Henry'ego Cavilla trochę traci sens. To on był sercem serialu i strażnikiem adaptacji. Dlaczego aktor, który jest jednym z największych fanów postaci stworzonej przez Andrzeja Sapkowskiego, zrezygnował z roli Geralta? Widzowie obwiniają jakość produkcji, ale prawda może być jeszcze bardziej złożona. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to... wiadomo, o co chodzi, ale to też nie do końca prawda.
Henry Cavill już nie będzie grać Geralta w "Wiedźminie" dlaczego? Fot. Netflix

"Moja podróż jako Geralt z Rivii była wypełniona zarówno potworami, jak i przygodami, ale niestety odłożę mój medalion i miecze od czwartego sezonu. Zamiast mnie fantastyczny Liam Hemsworth przywdzieje płaszcz Białego Wilka. Podobnie jak w przypadku największych postaci literackich przekazuję pochodnię z szacunkiem dla czasu spędzonego na odgrywaniu Geralta i z entuzjazmem, by zobaczyć, jak Liam przejmie tego najbardziej fascynującego i zniuansowanego człowieka" – napisał w oświadczeniu Henry Cavill.

Za wiele z tego nie wynika i może kiedyś poznamy prawdę. Tymczasem rozpoczęły się spekulacje na temat powodu odejścia z serialu Netfliksa. Wiele osób wcale się nie dziwi aktorowi, bo uważają "Wiedźmina" za fatalną adaptację sagi Andrzeja Sapkowskiego. I po prostu nie mógł już wytrzymać zmian w kontekście do materiału źródłowego. To jest prawdopodobne, ale czy jeden z największych fanów Geralta rezygnowałby tylko z tego powodu ze swojej roli? Nie sądzę.

Henry Cavill to jeden z największych fanów gier i książek z wiedźminem Geraltem. Ta rola była dla niego spełnieniem marzeń.

Wszyscy słyszeliśmy historie o tym, jak Henry Cavill zabiegał o rolę w serialu. Na początku był wielkim fanem gier od polskiego studia CD Projekt RED, które przeszedł wielokrotnie. Uwielbiał postać Geralta i gdy tylko usłyszał, że powstaje serial, wiedział, że musi w nim zagrać. Nie traktował tego tylko jako pracę, ale spełnienie marzeń.

– Nie musiałem nawet przygotowywać się do roli, bo żyję w tym świecie, oddycham nim każdego dnia. Rozmyślałem wiele razy o postaci Geralta, gdy grałem w gry. Przygotowałem się do roli zanim jeszcze zaczął się casting – przyznał w wywiadzie dla francuskiego magazynu "Premiere".

Miłość do gier przerodziła się potem w miłość do książek Andrzeja Sapkowskiego. Stał się wręcz specem od tego uniwersum. Od początku pilnował, by serial trzymał się pierwowzoru, doradzał scenarzystom w kwestii kreacji swojej postaci, a nawet poprawiał i przemycał dialogi z powieści do serialu. Nawet nie wspominając o tym, że nauczył się też się perfekcyjnie władać mieczem, by jego postać była jeszcze bardziej kompletna.

I nawet jeśli początkowo byliśmy sceptyczni, bo aktor był np. za ładny i za bardzo przypakowany do roli, to już oglądając sam serial większość widzów przekonała się do kreacji Geralta w wykonaniu Henry'ego Cavilla. I nie wyobraża sobie teraz nikogo innego. Liam Hemsworth może i jest dobrym aktorem, ale słynne "hmm" już nigdy nie będzie brzmiało tak samo.

Praca w serialu, który po macoszemu traktuje twórczość Andrzeja Sapkowskiego, musiała być dla Henry'ego Cavilla koszmarem.

W zeszłym roku Henry Cavill wyznał, że jest gotowy grać Geralta przez 7 sezonów i jest "absolutnie" oddany wizji showrunnerki Lauren S. Hissrich. – Tak długo, jak będziemy mogli opowiadać wspaniałe historie z szacunkiem dla twórczości Sapkowskiego – podkreślił. Czyżby w końcu miarka się przebrała?

W zeszłym tygodniu wiedźminomaniacy dowiedzieli się, że niektórzy twórcy hitu Netfliksa "nie lubili" ani gier CD Projekt Red, ani książek Sapkowskiego. Co więcej, kpili z oryginału. Tak przynajmniej twierdził były producent serialowego "Wiedźmina" Beau DeMayo (także scenarzysta "Wiedźmina: Zmory Wilka" i paru odcinków "Wiedźmina").

– To przepis na katastrofę. (...) Musisz szanować swoją pracę, zanim będziesz mógł dodać coś do jej spuścizny – dodał w wywiadzie z The Direct. To rzecz jasna tylko zdanie byłego producenta serialu, ale to by też tłumaczyło, dlaczego netfliksowy "Wiedźmin" tak często oddalał się od sagi polskiego pisarza.

Odejście od oryginału zwykle nie wychodzi, o czym świadczą ostatnie sezony "Gry o tron". W serialu Netfliksa też jest pełno wymyślonych głupotek, które np. psują postacie. W 2. sezonie wiedźmini zrobili sobie imprezę z prostytutkami w Kaer Mohren, a przecież swoją warownię powinni utrzymywać w tajemnicy. Z kolei Vesemir, niby mądry i rozsądny mentor Geralta, niczym doktor Mengele przeprowadza szalenie niebezpieczną Próbę Traw na Ciri. Nie trzeba być Andrzejem Sapkowskim, by wiedzieć, że takie rzeczy nie powinny mieć miejsca.

Dlatego też wiele osób sądzi, że Henry Cavill po prostu miał dość tego, w jakim kierunku zmierza ta ekranizacja, jak bardzo krzywdzi ukochany oryginał i pomimo obietnicy bycia Geraltem do samego końca powołał się na klauzulę sumienia. Za dużo jednak zrobił dla tej roli, by ot tak odejść. Zwłaszcza że bez niego na straży serial powędruje w zupełnie nieznane rejony. Tego też z pewnością nie chciał. Musiało przemawiać za tym coś jeszcze.

Henry Cavill wraca do roli Supermana, a także zagra w serii filmów Guya Ritchiego. Dostał propozycje nie do odrzucenia.

Również w zeszłym tygodniu Henry Cavill potwierdził, że powraca do roli Supermana. Wcielał się w tę postać jeszcze przed "Wiedźminem" w takich filmach Zacka Snydera jak "Człowiek ze stali" (2013), "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" (2016), a także "Liga Sprawiedliwości" (2017). Wszystkim się wydawało, że tzw. Snyderverse to już przeszłość, ale niedawno Henry Cavill znów przywdział czerwoną pelerynę i pojawił się w scenie po napisach końcowych po filmie "Black Adam" z Dwaynem "The Rockiem" Johnsonem.

To zresztą The Rock od lat zabiegał o powrót Cavilla do roli Supermana, bo "nie możemy zbudować naszego DCEU (DC Extented Universe, czyli odpowiedź na filmowe uniwersum Marvela - red.) bez największego superbohatera". To więc nie będzie jednorazowe cameo, ale w przygotowaniu są kolejne filmy z udziałem popularnego superbohatera. Cavill przyznał, że epizod w "Black Adam" to tylko "mały przedsmak tego, co nadejdzie".

Henry Cavill w pierwszym sezonie "Wiedźmina" zarabiał 400 tys. dolarów za odcinek. Przy drugim dostał podwyżkę i za jeden epizod zgarniał milion (czyli łącznie zainkasował 8 minilionów). To jedno z najwyższych wynagrodzeń w świecie seriali, ale jeśli chodzi o filmy, to wcale nie jest astronomiczna kwota. Tom Cruise za rolę w "Top Gun. Maverick" przytulił 100 baniek.

Wcielając się w Supermana w trzech filmachm Cavill zarobił łącznie 14 milionów dolarów, za rolę w "Mission Impossible: Fallout" (2018 r.) 20 milionów. Od tamtego czasu stał się jeszcze większą gwiazdą i z pewnością pomógł mu w tym Geralt. Możemy przypuszczać, że będzie zarabiać jeszcze więcej - jego szacunkowa wartość netto w 2022 roku to nawet 40 milionów. Netflix nie mógłby wyłożyć aż takiej góry pieniędzy na stół, by go zatrzymać.

Henry Cavill nigdy nie powiedział otwarcie, że wkurza się na to, co showrunnerka i scenarzyści robią z "Wiedźminem", ale między słowami mogliśmy wyczytać, że z perspektywy fana to było dla niego frustrujące. Jeśli miał do wyboru męczenie się jeszcze kilka lat z osobami, które mają swoją wizję i mało obchodzą ich książki Andrzeja Sapkowskiego, a dobrze płatne role w blockbusterach DC, to decyzja mogła być tylko jedna.

Główna rola w wysokobudżetowym serialu to też spore zobowiązanie. Zdjęcia do jednego filmu powstają krócej niż do całego sezonu, który jest w zasadzie kilkoma mini-filmami. Możliwe, że Cavill nie chciał być też uwiązany do jednej franczyzy na kolejne lata, tylko realizować się w różnych produkcjach, rozwijać swoją karierę i warsztat aktorski. I przy okazji więcej zarabiać. Myślę, że każdy jest w stanie to zrozumieć. Można kochać Geralta, ale na nim świat się nie kończy.

W kolejce ma też jeszcze nowy film Guya Ritchiego "The Ministry Of Ungentlemanly Warfare", w którym zagra jedną z głównych ról. Zdjęcia ruszają na początku przyszłego i ma to być początek nowej serii. Cavill nadal też jest typowany do roli nowego Jamesa Bonda (i kto wie, może już ją dostał i to jest właśnie główny powód?) Grając w "Wiedźminie" miałby związane ręce i te wszystkie produkcje przeszłyby mu koło nosa. Kiepska jakość ekranizacji z pewnością ułatwiła mu tę decyzję.