"Kot w butach" to super film, ale nie dla małych dzieci. Jest tam i krew, i znęcanie się nad psem
- "Kot w butach: Ostatnie życzenie" to druga część przygód Kota w butach, któremu w oryginalnym dubbingu głosu użycza Antonio Banderas, a w polskim Wojciech Malajkat.
- Główny bohater ma 9 żyć, ale właśnie zmarnował swoje przedostatnie. Legendarny szermierz staje się śmiertelnikiem. Poluje na niego biały wilk.
- W filmie animowanym dla dzieci pojawiły się motywy, które dla najmłodszych widzów mogą być niezrozumiałe i zbyt mroczne. Na ekranie widzimy krople krwi. Słyszymy też smutną historię psa Perrito, nad którym znęcali się jego dawni właściciele.
- Twórcy czerpią wizualną inspirację z anime i animacji "Spider-Man Uniwersum".
- "Shrek" był zabawniejszy i mniej poważny od "Kota w butach".
"Kot w butach: Ostatnie życzenie" to bajka dla dzieci? (RECENZJA)
"Legenda" – tak myśli o sobie Kot w butach, gdy po raz pierwszy widzimy go w "Ostatnim życzeniu". Jak można się domyślić, puchaty bohater ma wybujałe ego i uważa siebie za niepokonanego, mylnie zakładając, że nikt i nic nie jest w stanie go przechytrzyć. Kot zderza się z okrutną rzeczywistość, kiedy ginie po walce z gigantem, ale nie w wyniku obrażeń zadanych mu przez stwora, a przez dzwon spadający mu na łeb. I oczywiście przez zbytnią pewność siebie i potrzebę atencji.
Zwierzak budzi się później na kozetce lekarskiej i słyszy od doktora, że - jak to w grach - wyczerpuje mu się pasek zdrowia. W kulturze anglosaskiej utarło się przekonanie, że koty mają 9 żyć. Kot w butach (w oryginalnym dubbingu Antonio Banderas, w polskim - Wojciech Malajkat) zginął już 8 razy (m.in. po wystrzeleniu z armaty, czy po opuszczeniu sztangi). Los dał mu zatem jeszcze jedną szansę.
"Kot w butach: Ostatnie życzenie" odbiera tytułowemu bohaterowi miano nieśmiertelnego i stawia go niejako w sytuacji bez wyjścia. Koniec z balowaniem, popisywaniem się i pijackimi bójkami. Rudzielec załamuje się na samą myśl o śmierci, za co nie możemy go winić. Ot, ludzka obawa, która każdemu zdarzyła się przemknąć przez głowę.
Sequel nominowanego do Oscara dzieła Dreamworks Animation porusza więc temat sensu naszej egzystencji oraz czasu, który nieubłaganie przecieka nam przez palce. Można rzec, że zakładana przez twórców koncepcja miała w moralizatorski i przestępny sposób pokazać dzieciom, jak działa życie i z czym się je je. Zacne intencje, lecz twórcy sami sobie ustawili poprzeczkę zbyt wysoko.
W "Kocie w butach" owszem wątki poświęcone śmierci lub innym trudnym sprawom, które zaprzątają nam myśli w dorosłości, ukazano w szczerym świetle, aczkolwiek za bardzo bezpośrednim z punktu widzenia najmłodszej publiki. Na dużym ekranie dwa razy pojawia się krew, co w przypadku podobnych animacji z klasyfikacją wiekową "powyżej 8 lat", wydaje się po prostu ryzykownym zagraniem. Tym bardziej że okoliczności, w jakich na czole Kota pojawia się czerwona strużka, scenarzyści nie przeobrażają w żart. Spowijają je atmosferą grozy.
Boris Johnson, wilk i anime
Kot w butach ma kilku wrogów (jedni są dla niego śmiertelnym zagrożeniem, inni zaś jedynie przeciwnikami w wyścigu o zdobycie gwiazdy umożliwiającej spełnienie jednego życzenia), w tym Jack Horner, który z wyglądu przypomina Borisa Johnsona z różową fryzurą na pazia. Ten zaopatrzony w unikatowe magiczne przedmioty drań chce rządzić całym światem. Nic odkrywczego.
Horner to drugoplanowy złoczyńca w historii o Kocie w butach. Ważniejszy dla fabuły jest tajemniczy biały wilk z dwoma sierpami, który nawiedza głównego bohatera i swoją obecnością doprowadza go do ataków paniki. Nie chcę spoilerować i zdradzać, kim jest ów nieznajomy, dlatego dodam tylko, że gdy pojawia się w kadrze, ciarki przechodzą człowiekowi po ciele. Swoje przyjście zapowiada ponurym gwizdem.
Animację wypełniają dynamiczne sceny walk, które oprócz zwykłego CGI serwują nam technikę podobną do "Spider-Man Uniwersum" (m.in. zmniejsza się liczba klatek na sekundę, a obraz w niektórych sekwencjach jest stylizowany na anime). Takie połączenie ułatwia widzom rejestrowanie tego, co dzieje się na ekranie. Potyczki są przyprawione zwrotami akcji i brutalnością. Jak w "Attack on Titan".
Historia psa Perrito to najsmutniejszy wątek w animacji
Okrucieństwo i poczucie beznadziei da się najbardziej odczuć w momentach, w których bohaterowie dzielą się z towarzyszami historiami własnego życia. W najmocniejszej scenie wcale nie leje się krew, a wręcz przeciwnie. Perrito, pies terapeuta i niestrudzony optymista, wspomina przy Kocie w butach i jego dawnej ukochanej, Kitty Kociłapce, "śmieszną" (jak to sam nazwał) sytuację ze swojego dzieciństwa.
Ze wspomnień Perrito dowiadujemy się, że jego byli właściciele znęcali się nad nim, kiedy był jeszcze szczeniaczkiem. Ostatecznie pieska wsadzono do skarpety wypełnionej kamieniami i wrzucono do jeziora. Zszokowana Kitty aż łapie się za głowę, gdy słyszy, jak ludzie traktowali jej nowego przyjaciela. Traumatyczną opowieść ubrano w szaty słodko-gorzkiego żartu.
Dzieło w reżyserii Joela Crawforda ("Kung Fu Panda 2") i Januela Mercado ("Lego: Przygoda 2") przemyca do scenariusza znacznie więcej "dorosłych tematów" niż wszystkie części "Shreka" razem wzięte. Częściej od poprzedniej serii nadaje wątkom poważny ton, robiąc to kosztem dziecinnych gagów. Jeśli dobrze się przyjrzymy, znajdziemy w "Kocie w butach" masę aluzji do norm współczesnego świata (np. konsumpcjonizmu czy depresji).
Dzieci więcej rozumieją, niż nam się zdaje, lecz - sądząc po opiniach innych widzów - bajka o Kocie w butach powinna celować w grupę wiekową 12+. Myślę, że produkcja wytwórni Dreamworks nie działa na kilkulatków tak, jak działała "Koralina", za to może wprowadzić ich w pewien dyskomfort i zagubienie. Animacja kolorowa, fabuła szara jak prawdziwe życie.