Jakie "Miasto gniewu", jaka "CODA"? 6 filmów, które dostały Oscara, ale dziś nikt o nich nie pamięta
Od 1927, czyli pierwszej w historii oscarowej gali, Oscara dla najlepszego filmu otrzymały aż 94 filmy. Pierwszy był niemy romans wojenny "Skrzydła" Williama A. Wellmana (w którym w małej roli pojawił się raczkujący jeszcze w Hollywood Gary Cooper, dziś gwiazda kina), a ostatni komediodramat o dorastaniu "CODA" Sian Heder.
W tym roku do prestiżowej grupy najlepszych filmów dołączy kolejny. O tym, czy będzie to "Wszystko wszędzie naraz", "Duchy Inisherin", "Na Zachodzie bez zmian", "Elvis", "Fabelmanowie", "Top Gun: Maverick", "Tár", "Women Talking", "W trójkącie" czy "Avatar: Istota wody", dowiemy się już 13 marca nad ranem.
Przez te 95 lat kategoria najlepszy film urosła do najbardziej prestiżowej i to ona zazwyczaj wieńczy oscarową noc. Ale Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej (statuetkę w tej kategorii przyznają wyjątkowo wszyscy jej członkowie) nie zawsze podejmuje dobrą decyzję. Nie każdy oscarowy film faktycznie jest najlepszy.
Czasami ludzie kina jeszcze w czasie ceremonii wiedzą, że wygrał nie ten film, co powinien. Czasem okazuje się to dopiero po latach, gdy mało kto pamięta o zwycięskim tytule. Wciąż toczą się długie dyskusje kinomanów, czy "Zakochany Szekspir" albo "Rydwany ognia" na pewno zasługiwały na tę najważniejszą kinową nagrodę. Mimo że nie mają one większego sensu, to pokazują, że kino wciąż budzi ogromne emocje.
Dzisiaj my też podyskutujemy. Przypominamy... sześć zapomnianych oscarowych filmów (ograniczamy się tylko do tych współczesnych). To wcale nie znaczy, że słabych, bo, patrząc obiektywnie, są to dobre filmy. Nie są jednak ani kultowe, ani kulturowo znaczące i po prostu nie zostały zapamiętane. Nie narobiły w historii kina "szumu". Niestety, sztuka potrafi być nieubłagana, podobnie jak czas.
Czytaj także: https://natemat.pl/464513,oscary-2023-5-najwiekszych-zaskoczen-wsrod-nominacji-m-in-riseboroughWspółczesne filmy, które dostały Oscara, ale zostały zapomniane
Kolejność przypadkowa.
1. CODA (2022)
W 2022 roku "CODA" Sian Heder zdobyła aż trzy Oscary, w tym ten najważniejszy: za najlepszy film. Kameralna produkcja serwisu streamingowego Apple TV+ (w Polsce wciąż niedocenianego, a szkoda!) pokonała aż dziewięć filmów: "Belfast", "Nie patrz w górę", "Drive My Car", "Diunę", "King Richard: Zwycięską rodzinę", "Licorice Pizza", "Zaułek koszmarów", "Psie pazury" i "West Side Story".
Zwycięstwo tego filmu o śpiewającej nastolatce wychowanej w głuchej rodzinie zaskoczyło wszystkich, chociaż bukmacherzy dawali jej największe szanse na zwycięstwo wraz z "Psimi Pazurami" i "Belfastem". Prędzej można było się jednak spodziewać, że to Kenneth Branagh zgarnie statuetkę.
Czy "CODA" to słaby film? Nie! Czy wybitny i zasługujący na Oscara? Też nie. To ważny, inkluzywny, piękny tytuł, który obejrzy się raz i szybko się o nim zapomni. W sam raz na wieczór albo leniwą niedzielę. Nic kultowego, dzisiaj mało kto już o "CODZIE" pamięta, mimo że wszystkim nam się ten film podobał. A czy filmy, który dostały Oscara, nie powinny być kultowe? No właśnie.
2. Miasto gniewu (2004)
Chyba żadna wygrana w kategorii najlepszy film nie zadziwiła tak bardzo, jak triumf "Miasta gniewu" ("Crash") w 2006 roku. Pomijając fakt, że o dramacie w reżyserii Paula Haggisa raczej nikt dziś nie pamięta, to krytycy są niema jednogłośni: jest to bardzo przeciętny tytuł, który o tak ważnym temacie, jak rasizm, opowiada topornie i bez finezji.
Dodajmy, że na gali oscarowej w 2006 roku "Miasto gniewu" pokonało (wówczas kontrowersją i głośną) "Tajemnicę Brokeback Mountain" Anga Lee, która – jak dziś możemy stwierdzić – na stałe zapisała się historii kina. "Crash" wręcz przeciwnie. Zresztą na tamtej gali bliżej do Oscara było już "Monachium" Stevena Spielberga niż "Miastu gniewu".
3. Artysta (2011)
"Artysta", francuski, niezależny film stylowany na czarno-białe kino, wziął Oscary 2012 szturmem. Zdobyły ich aż pięć, w tym te najważniejsze: za najlepszego aktora pierwszoplanowego (Jean Dujardin), najlepszego reżysera (Michel Hazanavicius) i oczywiście najlepszy film.
To naprawdę niezły, rozrywkowy film, chociaż po latach możemy stwierdzić, że przehajpowany. Niemy obraz w 2012 roku?! To zrobiło na Akademii aż takie wrażenie, że obsypała go statuetkami, nie patrząc, czy "Artysta" ma do zaoferowania coś więcej. Dzisiaj nikt go nie ogląda i nikt o nim nie pamięta (podobnie zresztą jak w Hollywood o Dujardinie).
Z drugiej strony, który inny film w 2012 miałby dostać Oscara? "Drzewo życia", "Czas wojny", "Służące", "Spadkobiercy", "Hugo i jego wynalazek", "Moneyball", "O północy w Paryżu", "Strasznie głośno, niesamowicie blisko"? Jedenaście lat temu Akademia chyba naprawdę nie miała wyboru i musiała nagrodzić "Artystę".
4. Zwyczajni ludzie (1980)
"Zwyczajni ludzie" Roberta Redforda to kameralny i poruszający dramat o młodym chłopaku, który nie potrafi poradzić sobie ze śmiercią brata. To naprawdę świetny film, ale nie przeszedł próby czasu. Tymczasem oscarowa produkcja powinna zostać zapamiętana. Jak "Wściekły byk" Martina Scorsesego, czyli jeden z najlepszych filmów sportowych w historii kina, który w 1981 roku przegrał z obrazem Redforda.
5. Angielski pacjent (1996)
"Angielski pacjent", epicki romans wojenny Anthony'ego Minghelli, to kawał dobrego kina i popis aktorskiej śmietanki (Ralph Fiennes, Juliette Binoche, Willem Dafoe, Kristin Scott Thomas, Colin Firth). W momencie premiery narobił sporo szumu i mówili o nim wszyscy. Nie było wątpliwości, że dostanie Oscara (a raczej Oscary, bo "Angielski pacjent" wygrał ich aż dziewięć), bo właśnie takie epickie produkcje najczęściej go dostają. Niektórzy nie rozumieli jednak fenomenu, jak to często w kulturze bywa.
To dlaczego mało kto o "Angielskim pacjencie" pamięta albo ogląda go po latach dla przyjemności? Film Minhgelli zwyczajnie się zestarzał i wypłowiał jak stare zdjęcie. Owszem, świetnym filmem jest, ale nie kultowym. I tym, i tym jest chociażby kameralne "Fargo" braci Coen, które, owszem, przegrało z "Angielskim pacjentem", ale pozostaje nieśmiertelne.
6. Slumdog. Milioner z ulicy (2008)
Wszyscy lubiliśmy "Slumdoga" i wszyscy śpiewaliśmy "Jai Ho". Mimo że wykreowały Deva Patela na gwiazdę, to po latach chyba wszyscy zachodzimy w głowę, jakim cudem film Danny'ego Boyle'a zdobył aż osiem Oscarów, w tym dla najlepszej produkcji roku. Jasne, był to film niezwykle popularny, crowd pleaser. Był przyjemny, uroczy, wzruszający. Ale czy znakomity i oscarowy? Nie.
Nawet jeśli dzisiaj zdarza się nam obejrzeć "Slumdoga. Milionera z ulicy" jeszcze raz, to jesteśmy skonfundowani. Tak samo, jak faktem, że stylizowaną na bollywoodzką produkcję dziejącą się w Indiach zrobili Brytyjczycy, czyli... dawni kolonizatorzy (dziś byłoby to nie do przyjęcia). Tymczasem faktyczny najlepszy film roku, czyli "Mroczny Rycerz" Christophera Nolana, nawet... nie był nominowany w głównej kategorii.