Chcesz oglądać dzisiaj seriale, musisz być mistrzem logistyki. Ja mam już dość, tego jest za dużo
Jestem redaktorką w Dziale Kultura, ale przede wszystkim jestem humanistyczną duszą i fanką kultury i popkultury. Żeby nie powiedzieć maniaczką. I to od najmłodszych lat, bo już w podstawówce nagrywałam na kasety VHS filmy, które chciałam obejrzeć (często zupełnie dla mnie nieodpowiednie, sorry, mamo) i zarywałam noce oscarowe.
Kiedyś to było, dzisiaj to nie ma, ciśnie się na usta ten wyświechtany frazes. Daleka jestem od idealizowania "dawnych czasów", bo rozwój technologii dał nam możliwości, o jakich nie śniliśmy. Bycie serialo- i kinomaniakiem jest dzisiaj łatwe. Nie trzeba czekać w nieskończoność na premierę amerykańskiego hitu w polskiej telewizji, a wszystko obejrzysz w swoim własnym łóżku.
Mała Ola by w to nie uwierzyła. Jak to, to nie muszę już płakać, że następny sezon "Przyjaciół" na TVN7 dopiero za rok (true story) i wyprawy do wypożyczalni kaset są przeszłością? Wow!
A duża Ola powie: tak, jest fajnie, ale i cholernie beznadziejnie.
Klęska serialowego urodzaju
Kiedy wszystkiego jest mało, nikt ci nie wmówi, że istnieje coś takiego jak nadmiar. Gdy kilkanaście lat temu przybysz z przyszłości powiedziałby nam, że będziemy mieli do wyboru kilkanaście platform VOD z przepastnymi bibliotekami seriali i filmów, zaczęlibyśmy płakać i wpadać sobie w ramiona.
Dzisiaj, gdy już to wszystko mamy, nie jest aż tak różowo. Nie zrozumcie mnie źle, jest fajnie, bardzo fajnie. Netflix, HBO Max, Disney+, Apple TV+, Prime Video, Sky Showtime, Player, CANAL+ (i inne). Jednoczesne premiery nowych tytułów na całym świecie. Całe sezony seriali wrzucane na raz. Binge watching, ekscytacja nowym odcinkiem, który mogę obejrzeć w autobusie, tysiące produkcji do wyboru. Prostota, szybkość i wygoda.
Do tego żyjemy w złotej epoce seriali. Dzisiejsze produkcje potrafią zwalać z nóg. Są bezkompromisowe, śmiałe, artystycznie nowatorskie. Listy "seriali, które trzeba obejrzeć w życiu" są długie (podobnie zresztą jak książek i filmów). Bo nie chodzi tylko o "zaliczanie", chodzi o doświadczenia, emocje, poszerzanie horyzontów, chłonięcie kultury.
Jako osoba, która zawsze chłonęła seriale, czuję się przytłoczona i wiem, że nie tylko ja, bo ta emocja jest częsta: w rozmowach ze znajomymi, w sieci, w mediach. Wszystkiego jest dużo, za dużo. Nowe premiery są w krótkich odstępstwach czasu, a większość platform VOD wciąż jest wierna zasadzie "jeden sezon w jeden dzień" (mimo że chętnie pochłonęłabym "The Last of us" na raz, to doceniam jednak fakt, że mogę się tym serialem delektować i nie muszę się śpieszyć, dzięki, HBO Max).
To sprawia, że chcąc być na bieżąco (a z racji mojej pracy i zainteresowań muszę być na bieżąco), muszę wspinać się na wyżyny logistyki. Wypisywać premiery seriali, planować, kombinować, liczyć odcinki. Coś jest hitem, coś głośną premierą, coś wzbudza kontrowersje, a coś polecają znajomi i warto to zobaczyć. Trzeba to zobaczyć. Ale kiedy to wszystko oglądać? Kiedy spać, pracować, wychodzić z domu, czytać książki i spotykać się z ludźmi?
Wybór jest tak duży, że chyba wszyscy znamy ten moment: zasiadamy przed ekran, zaczynamy przeglądać bibliotekę. I przeglądamy, przeglądamy, przeglądamy. Nadmiar nas przytłacza, przygniata. W końcu albo nie oglądamy nic, bo straciliśmy zbyt dużo czasu na wybieranie, albo włączamy show, które znamy na pamięć.
Serialowe FOMO nie śpi
Ktoś powie, że to głupie. W głowach się poprzewracało od dobrobytu, problemy pierwszego świata. Jak tego jest za dużo i się męczysz, to nie oglądaj. To tylko głupie seriale, trwa wojna.
Jasne, to są problemy uprzywilejowanych, które z pozoru nie mają żadnego znaczenia. Ale kto powiedział, że wszystko musi być niezwykłe ważne, poważne i dostojne? Istnieje coś takiego jak rozrywka, a oglądanie seriali jest dzisiaj jedną z najpopularniejszych rozrywek większości świata. Nie umniejszajmy rozrywce, nie musimy jej porównywać do bieżących problemów wielkiej wagi.
Rozrywka jest nam potrzebna, żeby złapać oddech, oderwać się, wyluzować. Człowiek potrzebuje wytchnienia i przerwy.
I w tym tkwi sedno problemu: dzisiaj rozrywka, jaką jest oglądanie seriali, staje się powoli katorgą. Oczywiście mówimy tu głównie o maniakach, jak ja, którzy chcą być na bieżąco z najpopularniejszymi i najlepszymi tytułami. Dla których jest to pasja albo praca, bo ktoś inny być może włączy jeden tytuł i mu wystarczy. I to jest w porządku, zazdroszczę.
Oczywiście trzeba robić odsiew, bo inaczej nie damy rady. Musimy wybierać, odsiewać, iść na kompromisy. Niestety utrudnia to FOMO, czyli słynny lęk przed wypadnięciem z obiegu. Dzisiaj serialowe FOMO jest w wielu silne. Nie potrafimy pogodzić się z myślą, że nie obejrzymy jakiegoś hitu, że nie będziemy mieli o czym rozmawiać, że będziemy odstawać. Że przepadnie nam coś świetnego.
Niby chodzi o równowagę, ale to trudne
Współczesne wygody owszem, uczyniły nasze życie łatwiejszym, ale przyprawiają nas również o ból głowy, uzależnienia i lęki. Cóż, coś za coś.
W oglądaniu serialu, jak we wszystkim, chodzi o równowagę. Nie musimy oglądać wszystkiego, nie musimy wszystkiego wiedzieć. To jest po prostu niewykonalne w tym zalewie nowych tytułów. Musielibyśmy nie wstawać od ekranu, a przecież trzeba jeszcze żyć. Nie jestem z tych, którzy uważają, że seriale to strata czasu (wręcz przeciwnie), ale są jeszcze inne rzeczy: przyjaciele, rodzina, miłość, natura i wszystko pomiędzy. Nie warto z tego rezygnować.
Czyli trzeba wybierać, przecież się da, prawda? Cóż, będę to sobie powtarzać, bo jeszcze w to nie wierzę. Bo chciałabym obejrzeć, przeczytać, zobaczyć wszystko...