W tym aucie chciałbym pojechać na koniec świata. Dobrze widzicie, to telewizor dla pasażerów
O nowej serii 7 było głośno jeszcze zanim na dobre została oficjalnie pokazana. Gdy świat zobaczył, jak będzie wyglądała nowa flagowa limuzyna BMW, szczęki były zbierane z podłogi. Z jednej strony z niedowierzania, że jak ktoś o zdrowym rozsądku mógł wpaść na coś takiego. Z drugiej, z wrażenia i efektu WOW.
BMW robi to dobrze. Jakiś czas temu doszli do wniosku, że w dzisiejszych czasach trzeba się wyróżniać i postanowili sprawdzić w praktyce powiedzenie „nie ważne jak, ważne by mówili”. Dlatego już od kilku lat bawarscy projektanci serwowali klientom samochody, które wyróżniają się za sprawą jednego elementu: grilla, który niczym Obelix wygląda, jakby w dzieciństwie wpadł do kociołka z magicznym wywarem i nie może przestać rosnąć.
Nie zdziwiłbym się, gdyby w podsumowaniu monitoringu marki w ostatnich lat to słowo „grill” lub „osłona chłodnicy” były na czele daleko przed wszystkimi innymi. W BMW wzięli to na klatę, spojrzeli sobie głęboko w oczy i powiedzieli: idziemy w to. I zaczęli robić auta nie tylko z grillem większym, ale i wyglądającym zupełnie inaczej. Nie słuchają internetowej masy, której w większości przecież i tak nie będzie stać na te samochody. Bo w sumie przy takich cenach to mało kogo na nie stać.
BMW i7 nie jest jednak samochodem zdroworozsądkowym. Może się podobać, ale nie musi. Kwestia gustu. Niezależnie od tego, to auto, które daje dziś wszystko, co ma do zaoferowania aktualna motoryzacja. I po prostu nie może nie zrobić wrażenia.
Mnie nowa "siódema" robi, i to bardzo. Jestem gadżeciarzem, lubię rzeczy "jakieś", więc jeszcze zanim zobaczyłem ją na żywo, byłem zdecydowanie w grupie kiwającej głową z aprobatę. Starczy nam już kolejnych takich samych aut, które nie robią różnicy.
Dlatego tym bardziej byłem zaskoczony, że gdy odebrałem kluczyk do testowanego egzemplarza to... mój zapał nieco opadł. Na żywo trzeba się chwilę opatrzyć z wielkością i designem tego auta. Nie pomógł fakt, że taki kolor to... dość dyskusyjny wybór.
Na szczęście szybko mi przeszło i po tych paru dniach za kierownicą i na fotelach BMW i7 mogę śmiało powiedzieć, że to obłędne auto. BMW tym modelem nie tylko o kilka długości wyprzedziło Audi (A8 wygląda przy tym, jak nudny wujek) i lekko utarło nosa Mercedesowi (klasa S to królowa, ale już niejedyna). Tak naprawdę bawarski producent tym modelem ucieka do przodu i macha w stronę... Rolls Royce'a. To oczywiście tylko machanie i to z daleka, ale pod względem komfortu, luksusu i designu seria 7 nie ukrywa swoich aspiracji.
Wystarczy spojrzeć na delikatną kreskę pociągniętą "pędzlem" przez całą długość auta. To przecież rozwiązanie znane głównie z Rolls Royce'a, gdzie są zatrudnione osoby tylko do malowania tych kresek.
Najnowsza seria 7 trochę złagodniała. Wizualnie nie jest już tak agresywna. Przez te parę lat dorosła i dojrzała. Jest przeogromna i majestatyczna (byle tylko w innym kolorze). Zwłaszcza w dwukolorowym malowaniu, które nadal jest rzadkością na ulicach. W przypadku BMW taka atrakcja to dodatkowy wydatek rzędu 62 tys. złotych, ale przy aucie tej klasy i tej ceny moim zdaniem warto.
Nieoczywistych rozwiązań w przypadku tego auta jest sporo. Wystarczy spojrzeć, chociażby na jego przód. I nie mam na myśli grilla, a światła. Tak właściwie to są tam dwie pary. Jedna wąziutka wyżej i druga odpowiednio niżej. Działają niezależnie i budzą nie mniej dyskusji, co sam grill. W końcu górna para wygląda właściwie jak malutki pasek diodowy. W opcjonalnych reflektorach BMW Iconic Glow najbardziej wybredni klienci mogą zdecydować się na... podświetlane kryształy Svarovskiego.
Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak w środku. BMW i7 to jeden z tych samochodów, z których właściwie nie chce się wychodzić i jakoś tak podświadomie "nagle" musisz załatwić dużo spraw. Tylko po by, się nim przejechać.
Ten samochód naprawdę łatwo chwalić i się nim zachwycać. Aż nie wiem, od czego zacząć, więc przewrotnie zacznę od tego, co... mi się nie podobało.
Multimedialny system zarządzania autem jest przekombinowany. Mnogość opcji, przycisków, wariantów wejścia i wyjścia w dane opcje jest po prostu za duży. Taka lekka dezorientacja to standard w przypadku "nowego" auta, ale zazwyczaj szybko mija. Tutaj mimo tych paru dni nadal każdorazowa konieczność przeszukania ekranu w poszukiwaniu czegoś przyprawiała mnie o ciarki.
Zwłaszcza jeśli dodać do tego wyjątkowo niefortunne pokrętło do sterowania ekranem (można robić to dotykowo lub tym pokrętłem). Jest zaprojektowane w taki sposób, że chcąc się cofnąć tak naprawdę lekko się je przekręca w efekcie nagle przeklikujecie się gdzieś indziej i możecie zapomnieć o sprawnym operowaniu.
Istnym szokiem, jak na klasę i nowoczesność tego auta był sposób sterowania kierunkiem nawiewu, z którego do dziś nie mogę się otrząsnąć i w sumie nie wiem, jak ktoś mógł pomyśleć, że to pasuje do reszty auta. Mianowicie spod pięknie podświetlonych oświetleniem ambient (w dowolnym kolorze) kryształów na desce rozdzielczej wystają dwa ordynarne "gumowe plastiki", które możemy przekręcać w jedną lub drugą stronę. Rozwiązanie jak z jakiegoś zabawkowego samochodu.
Uff, ponarzekałem, a teraz można przejść do zachwytów, bo tych w ogólnym rozrachunku jest dużo więcej. Wsiadając do i7 na czas podróży przenosisz się od cudownie wyizolowanego świata, którego nie narusza nawet odgłos silnika. W końcu mowa o w pełni elektrycznym samochodzie z dwoma silnikami o łącznej mocy 544 koni mechanicznych.
Jest jak w restauracji z trzema gwiazdkami Michelin. Przy całym zaawansowaniu auta ciekawa jest kierownica, która, choć fizycznie jest bardzo mięsista, to jednocześnie bardzo skromna. Nie ma tam mnogości guzików, jedynie to, co potrzeba i to w skromnym wydaniu.
Pod lewym kciukiem mamy z kolei system sterowania półautonomiczną jazdą. Finalnie wystarczy jedno kliknięcie i auto jedzie samiusieńkie (trzyma się pasa i odległości auta przed nami, dostosowuje prędkość), co jakiś czas jedynie upominając się o trzymanie rąk na kierownicy.
Seria 7 to komputer na kółkach. Jeśli pomyślisz o jakimś asystencie, które mają dzisiejsze samochody, z dużym prawdopodobieństwem jest w tym samochodzie. Pozytywnym szokiem jest jak elektryczne auto tej wielkości i takiej wagi... w ogóle nie daje po sobie tego poznać. i7 (nie)wygląda jak BMW, a jeździ dokładnie tak, jak BMW. Do tego pneumatyczne zawieszenie, dzięki któremu jedną z dziurawych dróg dojazdowych, którą regularnie pokonuję, można przejechać nie tylko bez traumy, ale właściwie bez zauważenia.
Najciekawsze jednak jeszcze przed nami, bo wbrew pozorom jednym z najczęstszych pytań, które słyszałem było nie to o grilla, ale o... telewizor. Tak, tak. Na tylnej kanapie zamontowano coś, co było marzeniem większości dzieciaków w dzieciństwie. Najprawdziwszy telewizor.
BMW nie nazywa tego co prawda telewizorem, tylko "Theatre screen", ale umówmy się: to jest telewizor. Wysuwa się z podsufitki, jest naprawdę duży (31 cali i kosztuje ok. dodatkowych 30 tysięcy) i w połączeniu z luksusem, jakie gwarantuje to auto, sprawia, że jedyne czego pragniesz, to 15-godzinnej podróży gdziekolwiek.
Netlifx, YouTube, rozdzielczość 8k, możliwość wideokonferencji i tak dalej, i tak dalej. Co ciekawe, w momencie gdy wysuwamy telewizor, automatycznie zasuwa się roleta na tylnej szybie. Wszystko dla bezpieczeństwa, żeby nie rozpraszać kierowcy za nami. A o to w tym przypadku nietrudno. Działa to doskonale i gwarantuję Wam, że to jeden z tych gadżetów, które "robi" ten samochód. W końcu, jaki inny może pochwalić się czymś takim? Duże ekrany? Tablety? Phi. Nie tym razem.
Jeśli dodasz do tego możliwość rozłożenia prawego fotela z tylu do pozycji półleżącej, włączysz jeden z wielu trybów masażu, zrobisz klimat oświetleniem ambient, to w nawigacji możesz wklepać jakis odległy punkt, na Netflixie odpalić nowy sezon ulubionego serialu i po prostu pochillować. Netlifx, BMW and chill.
No właśnie, klimat. Auto elektryczne co do zasady nie wydaje wielkiego dźwięku. Jeśli chcemy, możemy podbijać go sztucznie, dzięki czemu w trybie sportowym brzmi trochę jak statek kosmiczny, ale BMW zrobiło coś jeszcze innego. Zatrudniło wybitnego kompozytora Hansa Zimmera, by zaprojektował dźwieki nowej serii 7.
Na początku traktowałem to jako PR-ową anegdotę, która nie robi różnicy. Do czasu aż odkryłem zmienianie trybów atmosfery, z których każdy charakteryzuje się nie tylko inną identyfikacją wizualną (oświetlenie + ekrany), ale i dźwiękową. Auto po prostu zaczyna grać skomponowaną melodię zależnie od tego, jak operujesz gazem i jaki tryb wybrałeś. Absolutnie genialne. Nie jest to tandetna melodyjka, ale autentycznie dobrze zgrane delikatne brzmienie.
Takich gadżetów jest więcej, jak np. sposób otwierania drzwi. Jest specjalny guzik, którego kliknięcie pozwala je otworzyć i zamknać. Nie trzeba machać ręką, trzaskać czy sięgać. Ale jest też opcja "atomowa", czyli równoczesne otwarcie wszystkich czterech drzwi. Typowa pokazówka, rzadko kiedy wykorzystawna w praktyce, ale robi małe wow. Zwłaszcza, że komputer wykrywa potencjalne niebezpieczeństwo i jeśli niektóre drzwi są za blisko jakiegoś obiektu, to nie uderzy w nie, ale zatrzyma wcześniej. Sprawdzone - działa.
Wrócmy jednak do prądu. Jak to jest z tym zasięgiem? Testowany egzemplarz to model BMW i7 xDrive60. Producent pisze na stronie nawet o 600 kilometrach, ale to pewnie w warunkach laboratoryjnych. Do tej liczby nie udało mi się zbliżyć, ale podczas zupełnie normalnej jazdy w mieście i trasie bez myślenia o tym, że jedziemy elektrykiem, zrobiłem bez najmniejszego problemu 400 kilometrów. To solidny wynik, który można by podbić jadąc w duchu eko e-jazdy, ale umówmy się, właściciele takiego auta nie kupują go po to, by się ograniczać.
Pierwszą setkę mamy na liczniku po niecałych 5 sekundach, ale czuć jakby było to sporo szybciej. Od razu dostęp do maksymalnego momentu obrotowego w elektrykach niezmiennie robi wrażenie, mimo że jeździłem już dziesiątkami aut na prąd.
Wygodną i sprawnie działającą opcją jest karta BMW Charging, zwłaszcza w połączeniu z aplikacją. Weryfikujecie swój samochód w specjalnej apce BMW i macie dostęp do zarządzania autem z telefonu. Do tego lista wszystkich stacji ładowania, na których możecie wykorzystać kartę. Po paru małych niejasnościach aplikacja wydaje się naprawdę przydatna.
Nowe BMW i7 to arcydzieło. Projektanci włożyli tam wszystko, co oferuje dzisiejsza motoryzacja. To chyba jeden z tych rzadkich momentów, gdy projektanci, inżynierowie i księgowi dogadali się i wszyscy poszli "na grubo" i bez kompromisów. Nowa seria 7 dzieli w opiniach, nie musi się podobać, ale nie można jej odmówić tego, że dziś w swoim segmencie rządzi.
Koszt? i7 to wydatek rzędu od 650 tys. złotych + dodatki.