Bunt przeciwko proboszczowi. Parafianie: Mamy wrażenie, że to jest jak w filmie "Kler"
Nie pierwsze to i pewnie nie ostatnie w kraju takie starcie na linii parafianie-ksiądz. Kilka dni temu głośno było o Przedczy k. Kłodawy, gdzie mieszkańcy zbuntowali się i zażądali odejścia proboszcza – przekonując, że mają już dość "fałszu, zawiści i obłudy" duchownego, który w ciągu niespełna dwóch lat, pokłócił się z większością parafian.
O buncie przeciwko proboszczowi w Pacanowie latem ubiegłego roku głośno było w całej Polsce. Tak jak o wcześniejszej historii z Nowielina, gdy parafianie zarzucili księdzu proboszczowi, że nie dba o kościół, dlatego wściekli na duchownego zabrali mu klucze, żądając jego dymisji.
Tym razem zbuntowała się grupa wiernych w miejscowości Brzezie w województwie pomorskim. Chcą – jak czytamy w Miastko24.pl – żeby proboszcz odszedł z parafii.
Brzezie – dlaczego parafianie się buntują
Czarę goryczy miała przelać sprawa wycinki 50-letnich dębów przy plebanii. "Być może 3 drzewa są w gorszej kondycji i należałoby je wyciąć, ale nie wszystkie 12 sztuk" – zaalarmowali portal. Według nich, zanim ksiądz wystąpił z wnioskiem o wycinkę, "szukał klienta na opał".
A potem posypały się inne zarzuty. Parafianie poskarżyli się, że nie mają wglądu w finanse parafii. Że za poprzednika obecnego proboszcza nie było ustalonych stawek za pogrzeby czy śluby. Że płatność ma być z góry. Że ksiądz każe ludziom sprzątać nie tylko wokół kościoła, ale i wokół plebanii, a ich zdaniem sam powinien utrzymywać tam porządek.
Portal opisał kilka sytuacji, które zbulwersowały mieszkańców. "Teraz była taka sytuacja, że trzeba było poświęcić grób i zaproponowano 200 zł. Ksiądz powiedział, że za 200 zł to mu się nie opłaca z plebanii wychodzić, więc trzeba było 50 zł dołożyć" - powiedział jeden z nich.
W rozmowie z Miastko24.pl padały też takie słowa:
"Ten nasz proboszcz ciągle tylko woła o pieniądze. Pogrzebu czy wesela nie będzie, jeśli nie zostanie z góry uregulowana opłata. Nie ma mowy, aby dawać pieniądze na zasadzie "co łaska". On ma stały cennik i bez pieniędzy lepiej do niego nie podchodzić".
"Ksiądz jasno powiedział, że jak z góry nie zapłacimy, to nie będzie pochówku, bo "nie będzie nas szukać po kniejach".
Mieszkańcy mówili, że przez to ludzie odwracają się od parafii. Ktoś stwierdził:
"Przez to, że ksiądz na każdej mszy ciągle tylko woła o pieniądze, nie chce się na nabożeństwa chodzić. No i do tego jeszcze ten nieszczęsny dach, który ciekł, miał być naprawiony za poprzednich dwóch proboszczów i teraz jest to samo. Ciągle tylko zbieranie pieniędzy na remont dachu. Mamy wrażenie, że to jest jak w tym filmie "Kler". Nie chodzi o to, aby pieniądze zebrać, tylko, aby pieniądze zbierać".
Wiernych poparł miejscowy radny Eugeniusz Kosarczuk, który – jak czytamy – sam przyznał, że z powodu nieporozumień z proboszczem zrezygnował z uczestnictwa w Radzie Parafialnej. Jak powiedział, "ksiądz sam podejmuje decyzje i nie konsultuje tego nawet z Radą Parafialną".
Co na te zarzuty proboszcz? "Pan Kosarczuk, gdy był członkiem Rady Parafialnej, miał różne uwagi. Na łamach gazety nie będę się do tego odnosić. Ostatnio był u nas biskup na wizytacji. Można tam było przekazać swoje uwagi. Moim zdaniem w parafii przejrzystość jest taka jak należy" – odpowiedział portalowi.