Umarł Silvio, niech żyje Berlusconi. Casanova polityki i skorumpowany satyr to już postać popkultury
Umarł król, niech żyje… no właśnie. Choć trzódka Silvio Berlusconiego mająca do podziału między siebie czwarty największy majątek w kraju i stołki w rodzinnym holdingu Fininvest nie od dziś jest porównywana przez włoską prasę do bohaterów serialu "Sukcesja", nowego króla wśród nich nie widać. Podobnie jak na włoskiej scenie politycznej.
A jak bardzo trafne jest to porównanie, najlepiej pokazuje fakt, że gdy Berlusconi zaczął pojawiać się w mediach już nie jako prominentny biznesmen i polityk, ale bohater kolejnych skandali, zaś opozycja żądała jego odsunięcia od pełnienia funkcji publicznych, broniący go ze świętym przekonaniem mówili, że to tak, jak gdyby Brytyjczycy domagali się odsunięcia od władzy królowej. Tak się po prostu nie robi.
Arcywłoch
Bo i Silvio - niezależnie od tego, czy uważało się go za skorumpowanego satyra, czy też za il Cavaliere (jak tytułowali go zwolennicy w nawiązaniu do odznaczenia, jakie dostał od prezydenta jeszcze w latach 70., ale i charyzmy) był arcywłochem. A że przy okazji sublimacją wszystkiego, co w stereotypowej włoskości najgorsze - od kumoterstwa przez kult macho aż po luźne podejście do przestrzegania prawa - trudno.
I najpełniej widać to po jego śmierci. Mimo że dwa najbardziej opiniotwórcze dzienniki w kraju - raczej zrównoważona politycznie "La Stampa" i lewicująca "La Reppublica" poświęcają mu od trzech dni większość szpalt, spod przeważająco krytycznych wywiadów i analiz przebija jakiegoś rodzaju machnięcie ręką.
Silvio Berlusconi, pierwszy populista Europy, od niemal trzydziestu latach na świeczniku włoskiego życia publicznego, zdążył wrosnąć w krajobraz. Po latach jego oburzające niegdyś komentarze, jak ten, gdy zapytany o pierwsze wrażenia ze spotkania z Barakiem Obamą zażartował, że fajny ten prezydent Stanów Zjednoczonych, taki "młody, przystojny, opalony", dziś raczej bawią.
Albo rady, których w dość ojcowskim tonie udzielał nagrywającej go w sekrecie sex workerce - bo i czy to nieprawda, że kobieta, która często się sama dotyka, zna lepiej swoje ciało i ma lepszy seks? Thanks, daddy (jak ponoć kazał się do siebie zwracać młodziutkim dziewczynom, które otaczały go całe życie).
W tym kontekście dość zabawny wydaje się napis wyświetlany obecnie na wieży Mediasetu, w Mediolanie - "Ciao papà, grazie Silvio" (Cześć tato, dzięki Silvio). Ale cóż innego można było napisać, skoro CEO spółki jest Pier Silvio - najstarszy syn Berlusconiego. Swoją drogą córka Piera - Lucrezia Vittoria, która dwa lata temu urodziła pierwszą prawnuczkę byłego premiera - jest równolatką jego ostatniej miłości i nieformalnej "żony" - Marty Fasciny - obie panie, albo może raczej dziewczyny, przyszły na świat w 1990 roku.
Kto w cyrku się nie śmieje
Wątków à la "Moda na sukces" jest w ogóle wśród rodziny i przyjaciół Berlusconiego tyle, że starczyłoby i na osiem sezonów. Jak choćby to, że przedostatnia wybranka serca (a nie tylko alkowy) il Cavaliere - Francesca Pascale, z którą był przez niemal dekadę, po rozstaniu z Silvio wzięła ślub z Paolą Turci - powszechnie znaną we Włoszech piosenkarką.
Mogłaby tu dziwić ponad 20-letnia różnica wieku między żonami, ale gdy jest się dekadę z mężczyzną starszym o pół wieku, 58-latka może wydawać się niemal rówieśnicą. Dziś obie panie angażują się w politykę, wspierając prawa osób LGBT+, hodują marihuanę medyczną i lobbują za legalizacją tej standardowej. Słowem: kto raz wejdzie między Berlusconich, ten w cyrku się nie śmieje.
Co zabawne, dwie ostatnie kobiety seryjnego premiera - wspomniane już Marta i Francesca, związały się z nim w niemal identyczny sposób. Wychowane na tradycyjnie bardziej konserwatywnym i katolickim od północy Włoch południu, dorastały w kulcie Berlusconiego, na którego głosowały ich rodziny. Na domiar obie studiowały w Neapolu - choć urodzona w Calabrii Marta przeniosła się potem do Rzymu.
Twarz przyszłego partnera towarzyszyła im właściwie od dziecka, bo i gdy Silvio po raz pierwszy został premierem w 1994 roku, Francesca miała lat 9, Marta zaś 5. Trudno nie mieć sentymentu.
Piękny jak Putin
Silvio, którego wielokrotnie botoksowane lico, przeszczepy włosów i buty na obcasach mające dodawać mu nieco do zaledwie 165 cm wzrostu bawiły resztę Europy, przez wiele Włoszek był uznawany za mężczyznę przystojnego.
Ale może nie o wygląd tu chodziło. W końcu i Władimir Putin - swoją drogą zaprzyjaźniony z Berlusconim - od lat wygrywa w Rosji rankingi najseksowniejszych, zdaniem Rosjanek, mężczyzn.
Wracając jednak do analogii między paniami. Marta robi dyplom z literatury, Francesca zaś z nauk politycznych i mimo że pozornie zajmują się innymi rzeczami - ta pierwsza pracuje krótko jako dziennikarka, druga próbuje swoich sił w konkursach piękności i jako tzw. velina - charakterystyczny dla Włoch rodzaj telewizyjnej "showgirl", która ma uśmiechać się w skąpym stroju, "ozdabiając" program, ale nie pełniąc w nim żadnej innej funkcji - obie ciągnie do polityki.
A może raczej do bycia blisko swojego bożyszcza. Francesca już jako nastolatka działa w młodzieżówce partii Berlusconiego i wtedy spotyka go po raz pierwszy. Bliżej pozna go jednak dopiero po studiach, gdy będzie kandydowała z ramienia partii Forza Italia do lokalnego samorządu.
Droga Marty - dziś posłanki w Izbie Deputowanych z ramienia Forza Italia - była nieco inna, ale od początku dość Silvio-centryczna. Po krótkiej przygodzie z dziennikarstwem Fascina przeprowadza się do Mediolanu i zaczyna pracę w biurze prasowym AC Milanu, należącego wówczas do nikogo innego, jak Berlusconi (jego holding sprzedał go w 2017 roku, a więc rok przed wejściem Marty do polityki).
Po zdobyciu mandatu, szybko dołącza do bliskiego kręgu współpracowników byłego premiera - trudno nie jest, bo i Forza Italia po raz pierwszy od swojego powstania nie jest najsilniejszą partią we włoskim parlamencie - w 2018 w 400-osobowej Izbie Deputowanych ma zaledwie 59 mandatów (dziś - 44).
Całkiem zabawne jest też to, że "za Berlusconiego" obie panie prezentują się niemal identycznie. Francesca Pascale - dziś ikona stylu w krótkim bobie i trampkach - jako 27-latka wyglądała znacznie starzej niż dziś, jako 37-latka. Bardzo mocny makijaż, platynowe włosy, obcisłe ciuchy - podobnie prezentuje się obecnie Marta Fascina, również postarzająca się w ten sposób wizualnie.
Pomijając już, że łączy je i typ urody, charakterystyczny właściwie dla wszystkich poważnych partnerek Berlusconiego.
Trochę à la modelki z lat 80. - stereotypowo kobiece, długonogie blondynki. Co innego jego rozliczne kochanki, czy też może po prostu sex workerki i inne uczestniczki słynnych seks imprez - wśród tych dominowały raczej egzotyczne piękności, żeby wspomnieć choćby słynną Ruby Rubacuori (w wolnym tłumaczeniu "łamaczkę serc"), czyli Karimę El Mahroug - Marokankę, która wywołała ogólnonarodowy skandal, gdy okazało się, że Berlusconi spał z nią, gdy miała 17 lat, co w świetle włoskiego prawa jest nielegalne.
Kosztowało go to utratę mandatu i wyrok pozbawienia wolności - zamieniony potem na prace społeczne ze względu na wiek. Jak na ironię Silvio pomagał w domu starców.
Chyba jednym, co jest w tej postaci ciekawsze od bogatego życia uczuciowego i seksualnego jest to, jak to się stało, że chłopak niedysponujący właściwie żadnym kapitałem początkowym poza własnym sprytem, stał się najbogatszym i najbardziej wpływowym Włochem.
Dawno, dawno temu
Jak to w historiach od pucybuta do milionera zazwyczaj bywa, zadziałał przede wszystkim czas, miejsce i łut szczęścia. No, ze szczyptą charyzmy i dwiema garściami bezczelności.
Silvio, najstarszy z trójki dzieci szeregowego pracownika banku i gospodyni domowej nie posiadał właściwie żadnego majątku rodzinnego do pomnożenia, ale rodzina była na tyle majętna, żeby wysłać go na studia na Uniwersytecie Mediolańskim.
Już wtedy Berlusconiego znacznie bardziej niż prawo, interesują media i marketing. Nawet pracę dyplomową napisze o reklamie, co we wczesnych latach 60. nie jest szczególnie popularnym tematem ani zainteresowaniem.
Na studiach będzie dorabiał sobie śpiewając na imprezach organizowanych na statkach wycieczkowych - miłości do muzyki (i oczywiście imprez) nie straci zresztą nigdy. Już jako czynny polityk wyda nawet płytę, co połowę Włochów zachwyci, drugą zaś zażenuje (choć bardziej odpowiednie byłoby tu chyba określenie "zcringe’uje").
Semper Fidelis
Na statkach jako perkusista pracuje z nim i kumpel z dzieciństwa Fedele Confalonieri, z którym w liceum założyli zespół jazzowy, potem zaś razem poszli na prawo.
O rok młodszy od Berlusconiego Confalonieri mu nie zagraża - nie jest ani tak bezczelny, ani przystojny (bo i 20-letni Silvio wygląda zupełnie inaczej, niż ten, którego znamy z pierwszych stron gazet).
Ma jednak coś, czego Berlusconiemu brak - jest z bogatej rodziny, mieszka w zamożnej dzielnicy i ma tzw. ogładę i wyczucie, których przyszły premier nigdy do końca nie nabierze - żeby wspomnieć choćby teksty o tym, że Angela Merkel jest "nieruchalna" i ma "tłusty tyłek", czy żarty po trzęsieniu ziemi w 2009 roku, gdy powiedział mieszkańcom zrujnowanej Acquilli, że w tymczasowych schronieniach mogą poczuć się jak na wakacjach na campingu.
Cechy i być może także kontakty rodzinne Confalonieriego będą użyteczne, gdy Berlusconi wejdzie w świat biznesu. Poza tym Fedele - którego imię oznacza w dosłownym tłumaczeniu "godny zaufania" - przyda się i do pilnowania prężnie rozwijających się interesów. Zanim Mediaset - dziś główna spółka medialna holdingu Fininvest - przejdzie w ręce dzieci Silvia, to właśnie Fedele dba, żeby interesy Berlusconiego się kręciły.
Il boom economico
Gdy Silvio kończy studia, trwa okres boomu ekonomicznego - Włochy są wówczas czwartą największą gospodarką na świecie, a centrum biznesu i przemysłu jest właśnie Mediolan. Słowem: idealne miejsce, idealny czas. Nie inaczej będzie i z momentem wejścia Berlusconiego do polityki. Oprócz miejsca i czasu jest jeszcze fart, który pozwoli zarobić mu pierwszy milion. A raczej od razu parę ładnych milionów.
Pod koniec lat 60., Silvio, który zamiast jak koledzy ze studiów tyrać w kancelarii pod cudzym nazwiskiem, stawia pierwsze kroki w deweloperce, kupuje za bezcen duży teren rolny pod Mediolanem.
Ziemia jest tania, bo i w pobliżu znajduje się lotnisko Milano-Linate. Samoloty latają tu tak nisko nad ziemią, że teren nie spełnia prawnych wymogów budownictwa mieszkaniowego - poziom hałasu jest za duży. Ale los uśmiecha się do Silvio. Zmianie ulegają korytarze powietrzne, a Berlusconiemu udaje się wywalczyć zmianę przeznaczenia terenu.
W 1970 roku rozpoczyna się budowa gigantycznego osiedla, czy może raczej mikro-miasteczka Milano Due, w którym będzie mogło zamieszkać ponad 10 tys. osób. To bardzo nowoczesny projekt urbanistyczny - ze sztucznym jeziorem, miejscem na stosowną infrastrukturę i dużymi korytarzami dla pieszych i rowerów, z wyłączeniem ruchu samochodowego.
Teren jest dobrze skomunikowany z miastem, a i projekt architektoniczny niczego sobie, więc mieszkania rozchodzą się na pniu wśród licznych reprezentantów nowej wyższej klasy średniej. Dziewięć lat później osiedle jest gotowe, zaś Silvio Berlusconi zostaje milionerem i szanowanym przedsiębiorcą.
Mimo wszystko, nie brakuje i sceptyków tego pierwszego z serii łutów szczęścia. Z prostego powodu. Pierwsze z rozlicznych dochodzeń związanych z korpucją, których jednoczasowo będzie prowadzonych czasem i po kilkanaście, rusza na długo przed wejściem Berlusconiego do rządu. W dodatku Silvio szybko zaczyna obracać się w towarzystwie prominentnych polityków.
Trudno powiedzieć, kiedy zaczyna się jego przyjaźń z Bettinem Craxim, który został nawet chrzestnym jednej z jego córek - Barbary. Craxi po raz pierwszy zostaje wybrany do Izby Deputowanych jeszcze pod koniec lat 60. i pnie się po szczeblach kariery, by w 1983 roku zostać premierem Włoch. Do myślenia w kwestii uczciwości pierwszego poważnego sukcesu biznesowego Berlusconiego, może dawać tu fakt, że Bettino Craxi stanie się wkrótce twarzą afery Tangentopoli (pl. Łapówkogród), do której ujawnienia doprowadziło szeroko zakrojone śledztwo mani pulite (czyste ręce). Dzięki niemu, na początku lat 90., na jaw wyszedł wieloletni system korupcyjnych powiązań włoskich polityków i biznesmanów. Bettino Craxi, uciekł przed wymiarem sprawiedliwości do swojej willi w Tunezji.
Z wygnania nigdy już nie wrócił, tym bardziej, że wkrótce udowodniono mu przyjącie łapówek na trudną do wyobrażenia kwotę 250 mld lirów włoskich, czyli około 129 mln euro (ponad 574 mln złotych).
Jak na ironię, to właśnie Tangentopoli, w której utonął Craxi, pomogła wejść do polityki jego przyjacielowi Berlusconiemu. Silvio szedł do wyborów z hasłami takimi jak m.in. sprzeciw wobec łapówkarstwa, w dodatku w wyniku śledztwa mani pulite upada Demokracja Chrześcijańska - dotychczas jedna z najsilniejszych włoskich partii.
Jej miejsce zajęła nowopowstała Forza Italia - światopoglądowo podobna, ale jednak z czystą kartą. I to mimo że wcześniej Silvio publicznie wspierał Włoską Partię Socjalistyczną.
Osób, które ostrzyły sobie zęby, by wskoczyć na miejsce po dwóch skompromitowanych, a wkrótce i rozwiązanych partiach nie brakowało, ale przejąć władzę udało się 58-latkowi bez żadnego dotychczasowego doświadczenia w polityce.
Powodów było kilka. Przede wszystkim początek lat 90. to czas całkowitej zmiany tego, jak media pokazują politykę. I to nie tylko we Włoszech. Monopole państwowych telewizji są bowiem przełamywane przez prywatnych nadawców, ci zaś rozumieją, że widzowie pragną przede wszystkim rozrywki. Tym sposobem miejsce gadających głów zajmują polityczne shows, gdzie w cenie są tak żarty, jak widowiskowe atakowanie przeciwników czy nawet latające szklanki.
Trudno wyobrazić sobie, kto miałby rozumieć to lepiej niż właśnie Berlusconi - właściciel pierwszej w historii Włoch prywatnej telewizji o ogólnokrajowym zasięgu. Zresztą w 1994 kanałów Silvio ma już kilka, do tego dochodzą też tytuły prasowe. Gdy ruszy kampania wyborcza, należące do niego media stają się tubami reklamowymi.
Ale jest coś jeszcze - Berlusconi jest wtedy właścicielem klubu AC Milan, któremu z nowym właścicielem wiedzie się wyjątkowo dobrze, co oczywiście napawa dumą Włochów. Dość wspomnieć, że klub wygrywa Ligę Mistrzów w 1989, 1990, a potem i w roku wyborów parlamentarnych.
Fakt, że Silvio nazywa swoją partię właśnie Forza Italia to czysty marketing polityczny. I to marketing bardzo dobry. Nazwana od nazwy kraju, któremu ma służyć kojarzy się z patriotyzmem i dobrymi intencjami, z kolei fakt, że "Forza Italia" to okrzyk, którym zagrzewa się sportowców do walki, nie pozwala zapomnieć, że te wszystkie puchary Ligi Mistrzów, z których Włosi są tacy dumni, to właśnie dzięki Silvio, Midasowi, który czego by nie dotknął, zamienia w złoto.
Poza tym Berlusconi ma w rękawie jeszcze dwa asy. Pierwszym jest (druga już) żona - była aktorka Veronica Lario, która w roku wyborów staje się przedmiotem żywego zainteresowania prasy kobiecej - taka skromna, piękna, a do tego przykładna matka trojga dzieci. Włosi też chcieliby swojej Jackie Kennedy, swojej Grace Kelly, swojej Lady Di - kobiety "władcy", która zachwyciłaby cały świat.
Drugim asem jest poczucie humoru, sprawiające, że ludzie po prostu go lubią. To nie jakiś smutny, odległy pan gadający o gospodarce, ale niezły zgrywus. Zabawne, że po latach to samo poczucie humoru wielokrotnie będzie przynosiło Włochom wstyd na arenie międzynarodowej. Bo co można powiedzieć na kanapie w lokalnej telewizji, to nie do przywódcy międzynarodowego mocarstwa.
Berlusconi nie wygrywa programem, ani obietnicami. Wygrywa byciem Berlusconim, albo raczej umiejętnością sprzedania tego wyrobu polityko-podobnego. A czy może być coś bardziej łechcącego ego?
Problem polegał na tym, że Berlusconiemu ciągle będzie mało. Kobiet, podziwu, władzy, pieniędzy. I tak będzie aż do samego końca, gdy będzie wracał do polityki po kolejnych kompromitacjach, jak gdyby sprawdzał, czy wciąż może liczyć na odrobinę miłości Włochów. A ci nie zawiodą go do samego końca. W końcu w momencie śmierci stary satyr będzie senatorem.
Czytaj także: https://natemat.pl/492692,berlusconi-i-jego-operacje-plastyczne-tak-zmienial-sie-na-przestrzeni-lat