Maja Heban: Transpłciowość nie jest niczym złym, ona po prostu jest – jak niebieski kolor oczu

Anna Dryjańska
17 czerwca 2023, 12:07 • 1 minuta czytania
– Idę w Paradzie Równości, bo tęczowa społeczność jest moim domem i moją rodziną. Zwłaszcza teraz, kiedy w każdej chwili rząd może uznać, że pora straszyć "ideologią LGBT", "seksualizacją dzieci" i "transowaniem nastolatków", solidarność i jedność jest naszą siłą. Będę bronić swojej rodziny, a ona mnie – mówi naTemat Maja Heban, aktywistka, autorka książki "Godność, proszę. O transpłciowości, gniewie i nadziei".
Maja Heban. fot. Tomasz Jastrzebowski/REPORTER

Anna Dryjańska: Często słyszysz pytanie "co masz między nogami"?

Maja Heban: W kontakcie twarzą w twarz rzadko. W jednej z korporacji, w których pracowałam, kolega przy wizycie w kuchni tak po prostu zagadnął, czy jestem po operacji. Odpowiedziałam, że tak, ale to pytanie jest co najmniej nietaktowne.


To tak, jakby podejść do przypadkowej osoby i zapytać ją, co ma w majtkach. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś pozwolił sobie na tak intymne pytanie wobec osoby cispłciowej, z którą dotąd mówił sobie tylko "dzień dobry". Niestety osoby transpłciowe muszą się z nim mierzyć dosyć często.

Mówiłaś przecież, że rzadko je słyszysz.

Bo zupełnie inaczej wygląda to w internecie. Obcy ludzie uwielbiają nawet nie pytać, ale wmawiać mi, że mam penisa. Albo, jeśli wiedzą, że mam za sobą operację waginoplastyki, to śmieją się, że sobie ucięłam jaja. Nie da się wygrać. 

Dlaczego w ogóle musisz się tłumaczyć?

Nie muszę. Dokonałam wyboru: mówię, jak jest, bo po pierwsze, w Polsce dotąd nie było wielu takich świadectw, a po drugie nie chcę, by ludzie myśleli o mnie jak o kobiecie z penisem. Natomiast inne osoby transpłciowe mogą dokonać innego wyboru. Nikt nie musi się tłumaczyć. Nikt nie musi też przechodzić operacji, by "zasłużyć" na uznanie swojej transpłciowości. Brak zabiegu nie wpływałby na moją wartość. Nie wiem, czy rozumiesz, co mam na myśli.

Czy to jest tak, jak z prawem kobiet do aborcji? Możemy mieć różne poglądy, podjąć różne decyzje w podobnych okolicznościach, ale wspierać się i szanować nawzajem swoje wybory?

Tak. Nie ma nic złego w byciu kobietą z penisem, ale nie chcę, żeby tak o mnie myślano. 

Użyłaś słowa "cispłciowa". Co to znaczy?

Najkrócej: cispłciowość to przeciwieństwo transpłciowości. Osoba cispłciowa to taka, której tożsamość jest zgodna z płcią przypisaną przez lekarza na podstawie oględzin po urodzeniu. Słowo "cispłciowa", tak jak "transpłciowa", nie ma nic wspólnego z seksualnością.

Przy okazji zaznaczę, że to nie my, jako społeczność trans, wymyśliliśmy przedrostek cis. Pochodzi z łaciny i oznacza "po tej samej stronie". Jest używany na przykład w chemii do rozróżniania izomerów cis i trans.

Niektórzy czują się urażeni stwierdzeniem, że są cispłciowi. To słowo ich wkurza, podkreślają, że są po prostu kobietami albo mężczyznami.

To tak, jakby ktoś biały czuł się urażony słowem "biały", po przecież po prostu ma skórę, albo jakby osoba heteroseksualna kłóciła się, że nie jest hetero, tylko seksualna. Można się obrazić o cokolwiek, ale to bez sensu. Przedrostek cis nie jest obelgą, podobnie jak przedrostek trans. To po prostu opis rzeczywistości.

Jak myślisz, skąd się bierze ta złość?

Myślę, że nie chodzi tylko o przedrostek cis, ale o istnienie osób transpłciowych. Przez sam fakt, że jesteśmy, burzymy obraz świata urażonych internautów. To dla nich nieprzyjemne, więc pojawia się agresja, którą wyładowują na nas.

O jakim obrazie świata mówisz?

Część ludzi widzi sytuację tak: istnieją tylko kobiety i mężczyźni, mężczyźni mają penisa, a kobiety waginę, mężczyźni z racji swojej płci są lepsi i mają prawo rządzić kobietami. Osoby trans są żywym dowodem na to, że czasami ta wizja świata jest nadmiernie uproszczona. Stereotypy sypią się jak domek z kart. Wtedy włącza się agresja.

Po stronie osób trans nie ma agresji?

Po stronie osób trans są wszystkie ludzkie cechy, które przejawiają także osoby cis. Dlaczego mielibyśmy być wyjątkiem?

Jesteśmy ludźmi i po tysięcznym pytaniu o zawartość naszych majtek mamy prawo przestać się uśmiechać. Mamy też prawo kazać komuś spadać, jeśli nas dręczy. 

Gdy nasze człowieczeństwo jest cały czas kwestionowane, gdy nasze ludzkie prawa są cały czas przedmiotem debaty prowadzonej ponad naszymi głowami, gdy warunki tranzycji są określane przez osoby, które nie mają o niej zielonego pojęcia – mają prawo puścić nam nerwy. I jeśli użyjemy wtedy ostrych słów, to nie one są problemem. One są reakcją na problem. Z jakiej racji mamy udawać, że to, co na nas pada, to deszcz?

Pojawia się argument: bo takie zachowanie, zwłaszcza aktywistów, szkodzi sprawie i jest objawem radykalizmu.

Ludzie oburzeni brzydkimi słowami też by się zradykalizowali, gdyby warunki życia dyktowały im osoby, które ich nienawidzą. Nie życzę nikomu, by był traktowany w ten sposób, choć z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że niektórym przydałoby się doświadczyć tego na własnej skórze, bo empatii nie mają za grosz. Dopiero wtedy by zrozumieli i nabrali pokory.

Jako osoba otwarcie żyjąca jako kobieta dowiedziałaś się czegoś nowego o pozycji kobiet w Polsce?

Nie, nie było zaskoczeń ani wielkich odkryć. Dostrzegałam seksizm już wcześniej.

Doświadczasz także transfobii.

Mizoginia, transfobia i homofobia lubią się przenikać. Czasami w bardzo paradoksalny sposób. Z jednej strony ci wszyscy hejterzy piszą mi, że nie jestem "prawdziwą kobietą". Z drugiej w tym samym wpisie potrafią mnie obrażać z powodu wyglądu, podważać wiedzę i kompetencje – czyli robią wobec mnie, trans kobiety, to samo, co wobec cis kobiet. Traktując mnie jak głupi obiekt seksualny, mimowolnie przyznają, że jednak tą kobietą jestem.

Z kolei trans mężczyzn potępiają za to, że odebrali im, cis mężczyznom, dostęp do ich "kobiecych" ciał. A przecież one im się po prostu należały.

Ile ci płaci Soros za transowanie społeczeństwa?

Niestety nic (śmiech). A mówiąc serio: "transowanie społeczeństwa" to zwrot równie absurdalny, jak "promocja homoseksualizmu". Biorąc pod uwagę, jak źle traktowane są w Polsce osoby trans, musiałabym być bardzo okrutna, by chcieć, aby było nas więcej.

Transpłciowość nie jest oczywiście niczym złym, ona po prostu jest, jak niebieski kolor oczu. Nie ma jednak co udawać, zwłaszcza w kraju takim jak Polska, że jest to cecha, którą łatwo mieć.

A jednak odsetek osób, które określają się jako nieheteronormatywne, rośnie. Śmiejesz się z "promocji", ale może jest skuteczna?

Odsetek osób leworęcznych też skokowo wzrósł w ostatnich dekadach XX wieku. Jednak nie był to efekt lansowania "ideologii leworęczności", tylko tego, że stopniowo przestano stosować przemoc wobec osób leworęcznych. Nie bito ich, nie przywiązywano im lewej ręki za plecami, nie zmuszano do pisania prawą ręką.

Im mniej zwalcza się jakąś grupę ludzi, tym łatwiej im nie ukrywać swojej tożsamości. To oczywiste.

Podobnie jest z osobami LGBT+. W miarę słabnięcia dyskryminacji więcej osób będzie ujawniać swoją tożsamość. Odsetek ludzi deklarujących nieheteronormatywność będzie do pewnego momentu rósł, tak jak rósł odsetek ludzi leworęcznych, a potem osiągnie stały poziom. To nie jest efekt mody czy dodawania fluoru do pasty do zębów, ale zmniejszania się przemocy.

Dlaczego się wyoutowałaś? Widzę masę hejtu pod twoim adresem. To musi być trudne.

Wyoutowałam się dwa razy. Pierwszy raz na studiach. Potem gdy zaczęłam szukać pracy, nie miałam powodu ujawniać, że jestem osobą transpłciową. W biurze uchodziłam za cis kobietę i na początku było to wyzwalające. Wtopiłam się w tłum. Skoncentrowałam się na karierze i tym, że pierwszy raz bycie trans nie definiowało tego, w jaki sposób funkcjonowałam społecznie.

Co się zmieniło?

Z czasem ukrywanie mojej tożsamości zaczęło mi ciążyć. Transpłciowość stała się sekretem, którego musiałam pilnować. Dotarło do mnie, że nie jestem w stanie w pełni zaakceptować sama siebie, swojej transpłciowości, jeśli ona jest tajemnicą do strzeżenia. Czymś, co mogłoby mi zaszkodzić, gdybym się przypadkiem wygadała.  

Jak można się przypadkiem wygadać o transpłciowości?

Bardzo prosto. Gdy w czasie nasilającej się nagonki władzy koledzy i koleżanki z pracy rozmawiali o prawach osób LGBT, byłam w ciągłym napięciu jak się zachować. Mam milczeć? Powinnam udawać, że jestem sojuszniczką? A może, zgodnie z prawdą, mówić z pozycji osoby LGBT? A jeśli wtedy dostanę pytanie którą "literką" jestem – co odpowiedzieć?

Z czasem to wszystko zaczęło wymagać coraz większej ilości mentalnej gimnastyki. To było strasznie męczące. W 2019-20 roku szczucie obozu Zjednoczonej Prawicy na naszą społeczność nabierało coraz większego rozpędu. Politycy kłamali, że nie jesteśmy ludźmi, tylko ideologią. W reakcji na tę nagonkę osoby LGBT zaczęły się outować. Ja też wyszłam wtedy z szafy. Błyskawicznie spadł na mnie ogromny, wręcz niewyobrażalny hejt od rzeszy obcych ludzi.

No właśnie o tym mówię. Nie żałujesz?

Nie. Gdybym się nie wyoutowała, nie byłabym aktywistką. Mówiąc o sobie prawdę, nieoczekiwanie spełniłam swoje marzenie. Zawsze chciałam robić coś pożytecznego, ale byłam przekonana, że aktywizm nie jest dla mnie. Wydawało mi się, że jestem zbyt nieśmiała i niezaradna. Po prostu nie widziałam się w roli osoby, która zagaduje przechodniów na ulicy i chodzi od drzwi do drzwi, by o czymś mówić i wręczać ulotki.

Gdy przestałam ukrywać swoją tożsamość, zrozumiałam, że to tylko jedno oblicze działalności społecznej. Istnieje duże zapotrzebowanie na aktywistów, którzy wykonują pracę intelektualną: potrafią dobrze pisać i wychwytywać fake newsy. I właśnie tym się zajęłam.

Nadal boję się zagadać do obcej osoby na ulicy, ale nie mam problemu z tym, by wyjść na scenę i przez godzinę mówić o moim doświadczeniu. Dodało mi to siły życiowej, której nawet ogromny hejt nie jest w stanie mi obrzydzić.

Po panelach dyskusyjnych, w których biorę udział, podchodzą do mnie transpłciowe nastolatki i mówią mi, że jestem ich idolką. Dziękują mi, bo nareszcie czują, że nie są same. To najwspanialsza rzecz, którą można usłyszeć. Takie słowa są jak order.

Czy już jako dziecko wiedziałaś, że jesteś dziewczynką?

Na pewno wiedziało o tym moje otoczenie! (śmiech) Całe dzieciństwo wyzywali mnie od dziewczynek, jakby to była jakaś obelga.

W seksistowskim społeczeństwie to jest obelga.

Mówiąc serio: zawsze wiedziałam, że nie jestem chłopcem, czego wszyscy ode mnie oczekiwali. Mimo to sporą część mojego życia spędziłam na tym, żeby te oczekiwania spełnić. A może raczej: próbować spełnić. Wbrew sobie. 

Czegokolwiek bym nie zrobiła, ludzie bardziej traktowali mnie jak porażkę, niż jak mężczyznę. Od razu zaznaczę: tranzycja to nie była kwestia tego, że nie wpisywałam się w stereotyp męskości, więc stwierdziłam, że łatwiej będzie przejść do innej drużyny. To było głębokie, zakorzenione rozeznanie, że nie jestem chłopakiem. Z czasem przyszło zrozumienie: ja nie jestem dziewczęca, ja jestem dziewczynką. Dorastając, często zapominałam o tym, że moje ciało nie pasuje do tego, kim jestem.

Na przykład kiedy?

Zawsze oburzały mnie seksistowskie zachowania wobec kobiet, głośno się temu sprzeciwiałam już jako bardzo młoda osoba.

Nie trzeba być kobietą, by się na to nie zgadzać.

Jasne, ale ja podczas tych interwencji broniłam swoich praw. Zapominałam, że oficjalnie nie jestem jedną z dziewczyn z klasy. 

Zdarzało mi się bezwiednie ustawić w kolejce do damskiej toalety. Z czasem znajomi zaczęli o mnie myśleć jak o "przegiętym" geju. Świadomość transpłciowości była wtedy mniejsza niż obecnie.

W swojej książce piszesz, że osoby cispłciowe nie zdają sobie sprawy, że dostają na start to, o co osoby transpłciowe muszą walczyć. Co masz na myśli?

Zaczęłam żyć dopiero, jak skończyłam 25 lat. Wtedy domknęłam proces tranzycji: zmieniłam dokumenty, przeszłam operację waginoplastyki, wymieniłam garderobę i wreszcie poczułam, że nie muszę udawać. 

Późne wejście w życie to doświadczenie wielu osób transpłciowych. Mamy poczucie zmarnowanego czasu, poświęcenia kilkunastu, albo nawet kilkudziesięciu lat na odgrywanie cudzego scenariusza. Osoby cispłciowe tego nie mają, a przynajmniej nie tak powszechnie i nie z tego powodu. 

Wiele osób trans odczuwa żałobę za utraconym dzieciństwem i młodością. Chcielibyśmy je przeżyć jeszcze raz zgodnie z naszą tożsamością i wiedzą, którą mamy teraz.

Możesz dać przykład późnego wchodzenia w życie?

Jako cis dziewczyna pewnie zaczęłaś eksperymentować z makijażem i ciuchami w wieku 14-15 lat. Ja weszłam w ten etap dopiero jako 24-25-latka. To, w jaki sposób wyrażam wyglądem swoją kobiecość, mogłam odkryć dopiero w dorosłym życiu. 

Niestety wielu "specjalistów", którzy dają nam zgodę na urzędową lub medyczną tranzycję, ma prawo postawić warunek, by trans kobiety zapuszczały włosy i się malowały, a trans mężczyźni golili głowy na krótko. Mamy być uosobieniem stereotypu, by zasłużyć na zielone światło.

To absurdalne i niesprawiedliwe. Nikt nie wystawi dokumentu, że nie jesteś kobietą, tylko dlatego, że założyłaś garnitur, ale gdy tak samo ubierze się trans kobieta, "eksperci" mogą wykorzystać to przeciwko niej. Transpłciowy mężczyzna z długimi włosami też mógłby usłyszeć, że przecież powinien mieć krótkie. A to tylko wierzchołek góry lodowej. 

Diagnostyka transpłciowości jest fikcją. Na podstawie rozmowy można sprawdzić tylko to, czy dana osoba pasuje do stereotypów lekarza. Osoby cis nie muszą odgrywać tego całego teatrzyku, by ich tożsamość była szanowana. Kobieta może założyć dżinsy, kraciastą koszulę i mieć krótkie włosy, facet nosić loki do ramion i różowy t-shirt.

Ona może usłyszeć, że jest babochłopem, on, że jest zniewieściały. Może nie od lekarza, ale na ulicy.

Są dwie zasadnicze różnice. Co innego usłyszeć, że nie jesteś kobieca, a co innego, że nie jesteś kobietą. Do tego to, co się komuś wydaje na temat wyglądu cis kobiety, nie ma żadnego przełożenia na jej dokumenty.

Skoro jesteśmy przy dokumentach... Żeby urzędowo uzgodnić płeć, musiałaś pozwać swoich rodziców. Jak to wspominasz?

Pomijając to, że jest to nieludzki wymóg, dosyć gładko. Moja rodzina bardzo mnie wspierała. Niestety to wyjątek, nie reguła. Do sądu pojechałam z rodzicami i bratem. Taka rodzinna wycieczka do sąsiedniego miasta.

Jak było w sądzie?

Atmosfera była tak miła, jak bardzo się da w tych upokarzających okolicznościach. To było jednak już dobrych kilka lat temu, gdy byłam jeszcze bardzo spolegliwa i nie potrafiłam tupnąć nogą, by o siebie zawalczyć. Nie pamiętam, czy sędzia zwracała się do mnie zaimkami zgodnymi z moją tożsamością. Może nie było tak gładko, jak z perspektywy czasu to pamiętam. Trudno mi to ocenić.

Gdy mówisz o upokorzeniu, masz na myśli sam fakt, że polscy politycy zmuszają trans obywateli do pozywania własnych rodziców?

Nie tylko. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co to w praktyce oznacza.

Czuję, że nie, ale zaryzykuję: ból, bo musisz formalnie wystąpić przeciwko osobom, które kochasz. Upokorzenie, bo twoja wola, wola pełnoletniej osoby, nie jest uważana za wystarczającą. Napięcie i rozdzierający konflikt w sytuacji, gdy rodzice nie chcą zaakceptować transpłciowości dorosłego dziecka i są gotowi procesować się do upadłego.

To też, ale to tylko jeden krąg tego piekielnego prawa. Nasi rodzice, jako pozwani, otrzymują pełną treść pozwu, włącznie z dokumentacją biegłych, często powoływanych na zapas, by dać sądowi dodatkową podkładkę.

A w papierach biegłych może kryć się na przykład kabaretowy kwestionariusz opracowany przez autorytet polskiej seksuologii, prof. Lwa Starowicza, w którym musimy odpowiadać na pytania, czy uważamy naszych rodziców za atrakcyjnych, o czym myślimy podczas masturbacji, kiedy po raz pierwszy uprawialiśmy seks, jakie pozycje lubimy. I tym podobne i tak dalej. Takie informacje dostają pocztą nasi rodzice.

Nie wiem, co powiedzieć.

Tak... My też nie wiemy. Z jednej strony mamy odpowiadać na bardzo szczegółowe pytania o seks, z drugiej traktuje się nas jak małe dzieci. Mamy rysować jak wyobrażamy sobie siebie i rodzinę, jesteśmy pytani, w jakie drzewo byśmy się zmienili, gdybyśmy musieli.

Brzmi jak quiz z internetu układany przez dział rozrywka.

Nam nie jest do śmiechu. To znaczy co, jeśli wybiorę wierzbę płaczącą, to potwierdzą, że jestem kobietą, a jeśli dąb, orzekną, że jednak jestem mężczyzną? To żenująco głupie i dehumanizujące. Najbardziej znani seksuolodzy mają naszą intymność i godność za nic. Przez taki cyrk musimy przejść, żeby państwo dało nam zgodę na bycie tym, kim jesteśmy.

W Paradzie Równości idziesz, bo...

Bo tęczowa społeczność jest moim domem i moją rodziną. Zwłaszcza teraz, kiedy w każdej chwili rząd może uznać, że pora straszyć "ideologią LGBT", "seksualizacją dzieci" i "transowaniem nastolatków", solidarność i jedność jest naszą siłą. Będę bronić swojej rodziny, a ona mnie.

Czytaj także: https://natemat.pl/484769,moje-dziecko-jest-gnojone-bo-jest-soba-kampania-rodzice-dzieci-trans