Rejs Titanem to turystyka ekstremalna. Oto co jeszcze można zrobić, gdy ma się (duże) pieniądze
Ekstremalne rozrywki bogatych ludzi
Po katastrofie Titana już większość ludzi wie, że bogaci lubią sobie zaserwować drogie i niedostępne dla innych rozrywki. Jak drogie? Bilet na rejs na dno Atlantyku, by zobaczyć wrak Titanica, kosztował 250 tysięcy euro.
Żeby polecieć w kosmos (na jego granicę), chętni dotąd musieli wydać od 500 tysięcy do miliona dolarów. Jak podaje Money.pl, Space X oferuje docelowo jeszcze lepsze doznania, bo może polecieć dalej, ale już rejs kosmiczny tego typu szacuje się na dziesiątki milionów dolarów za osobę.
Wśród drogich i niebezpiecznych atrakcji, które można sobie zaserwować już teraz, są także wyprawy na najwyższe szczyty, polowania na dzikie zwierzęta (kilkanaście do kilkudziesięciu tysięcy dolarów), czy nurkowanie na ekstremalne głębokości. Tu można wyróżnić także wycieczki na dno Rowu Mariańskiego. Taka wyprawa z firmą EYOS Expedition to koszt rzędu 25-50 tysięcy dolarów.
A tego typu atrakcji będzie przybywać. Dowodem może być choćby inwestycja w Zatoce Perskiej. Powstaje tam Rig Park, czyli kompleks na platformie wiertniczej. Saudowie chcą stworzyć tam miejsce, w którym będzie można doznać wszelkich atrakcji wodno-podniebnych, jakie jesteśmy w stanie upchnąć w tego typu obiekcie.
Mają więc być jachty, samoloty, helikoptery, bungee, nurkowanie głębinowe, a do tego wszystkiego pełna gama atrakcji rodem z parków rozrywek w ekskluzywnej wersji. A że w wydaniu Arabii Saudyjskiej, to można spodziewać się nie tylko kosmicznych wrażeń, ale też kosmicznych cen. To wszystko już w 2025 roku, a wstępny koszt budowy został oszacowany na 5 miliardów dolarów. Ale przecież nie pieniądze się liczą, lecz doznania.
Slumming, czyli turystyka slumsowa
To właśnie doznania pchają majętnych (bo nie tylko milionerów) do wycieczek na skraj biedy. National Geographic dość szczegółowo opisał zjawisko slummingu, czyli turystyki slumsowej. I ta wcale nie jest nowością, bo sięga 1840 roku.
Zwykle pod pozorem działalności charytatywnej, a czasami w eskorcie policji, bogaci londyńczycy zaczęli stawiać czoła niesławnemu East Endowi miasta od około 1840 roku. Ta nowa forma rozrywki przybyła do Nowego Jorku od turystów, którzy chcieli porównać slumsy za granicą z tymi z u siebie. Rozprzestrzeniając się wzdłuż wybrzeża aż do San Francisco, praktyka ta wkradła się do miejskich przewodników.
Dla turystów w slumsach zresztą robiło się wiele. Wykorzystując ciekawość, zatrudniano aktorów do odgrywania roli narkomanów lub członków gangów. Organizowano na pokaz uliczne strzelanki, żeby nie rozczarować "widzów" tego ulicznego spektaklu.
W 1909 roku New York Times pisał o tym, że San Francisco "zakazało" wyśmiewania biednych: "To ciężki cios dla przewodników z Chinatown, którzy pobierali opłatę w wysokości dwóch dolarów od każdego (turysty - red.). Zatrudniano palaczy opium, hazardzistów, niewidomych nędzarzy, śpiewające dzieci i inne 'ciekawostki'".
Dziś w jednym z największych slumsów na świecie - w Kiberze, wolontariusze pracowali z mieszkańcami, by ci nauczyli się robić pamiątki dla turystów. I choć wycieczka tam nie należy do najdroższych na świecie, dają możliwość "dotknięcia" tego, co dla najbogatszych jest zwykle nie do zobaczenia - skrajnej biedy.
Seks, czyli co jeszcze możemy sobie zaserwować w tej kwestii
Niezmiennie tym, co dostarcza doznań, jest seks. A jak po seks, szczególnie ten nieco bardziej ekstremalny, to najlepiej do Tajlandii. To tam organizowane są wyszukane show, o których w naTemat zresztą już pisaliśmy.
– O tych show mówi się głównie, że polegają one na prezentacjach wkładania sobie różnych rzeczy w różne intymne części ciała. Nie spodziewaliśmy się jednak, że na koniec zobaczymy seks na żywo – mówił w rozmowie z naTemat organizator wycieczek do Tajlandii Grzegorz Kasperski.
A to i tak był jeden z lżejszych pokazów i atrakcji, po które można sięgnąć w Tajlandii, czy w innych azjatyckich krajach. Granic w zasadzie nie ma. Trzeba mieć jednak na to pieniądze, bo to dość drogie rozrywki. Jak drogie? Tu w zasadzie nie ma limitu.
Ekstremalna turystyka, czyli po co bogaci sobie to robią?
Kiedy świat obiegła informacja o tym, że z załogą Titana urwał się kontakt, a później, że statek implodował, w sieci pojawił się hejt, który w skrócie można sprowadzić do zdania: "poprzewracało się milionerom w... głowach" (żeby darować sobie wulgaryzmy). Pojawiły się też pytania, po co w ogóle załoga Titana zdecydowała się na tak ryzykowną wyprawę.
W zasadzie jedyną osobą, o której wiemy, że miała wątpliwości był 19-letni Suleman Dawood. W wywiadzie dla NBC News jego ciotka powiedziała, że chłopak "czuł się zmuszony, by zadowolić tatę w Dzień Ojca". Pytanie, czemu tak bardzo chciała zrobić to reszta załogi.
Oczywiście można mówić o pasji do Titanica, ale jak sugeruje Izabela Kielczyk, psycholożka biznesu, która pracuje z wieloma milionerami, chodzi o ekstremalne doznania i skrajne doświadczenia.
– Kiedy rozmawiam z moimi klientami, to zwykle ludzie, którzy mają wewnętrzną potrzebę dokonywania osiągnięć, podejmowania trudnych wyzwań i sprawdzania się. Pamiętam, jak kiedyś usłyszałam od jednego, że dopiero kiedy stał na jednym z najwyższych szczytów górskich, na którym był całkowicie sam, poczuł strach. Trzeba wziąć też pod uwagę, że często są to ludzie, którzy mają szereg naturalnych uwarunkowań do tego, żeby łamać własne granice – wskazuje.
Ale to nie wszystko. Czasem chodzi o zaburzenia na poziomie hormonalnym, a więc dopływu dopaminy, a czasem o nadpobudliwość. Jak wskazuje ekspertka, dokonywanie ekstremalnych osiągnięć buduje także dodatkowo obraz człowieka, z którym "nie będzie łatwo", co z kolei podwyższa pozycję w biznesie. Do tego rozrywki, które są nie tylko ekstremalne, ale też drogie, dają dowód, że kogoś stać na więcej niż innych.
Zamiłowanie do ekstremalnych wrażeń może jednak także być objawem problemów emocjonalnych. Jak tłumaczy psycholożka, te często tkwią w... samoocenie.
– To często ludzie, którzy pewność siebie budują przez kolejne osiągnięcia. Przez to, że weszli, przepłynęli, wspięli się... osiągnęli kolejny sukces, który daje im poczucie bycia wartościowym człowiekiem. Przy tym zwykle w ogóle nie biorą pod uwagę opinii najbliższych, czy ich podejścia do ekstremalnych wypraw – dodaje.
Psycholożka wskazuje również, że w przypadku takich ludzi, także podejście do śmierci może być inne. – Bo "skoro zabiję się, robiąc to, co lubię, to przecież to jest okej" – tłumaczy.
Instytut badań rynkowych Grand View Research przeprowadził badania, na które powołuje się Onet. Wynika z nich, że w 2021 r. globalna wartość rynku turystyki ekstremalnej wynosiła około 316 mld dolarów. W 2030 r. ma ona przekroczyć próg 1 biliona dolarów. To wzrost o 15 proc. w skali roku.