Mocne oświadczenie Stanowskiego. Jeszcze raz tłumaczy się z afery ws. Janoszek

Bartosz Godziński
31 lipca 2023, 10:27 • 1 minuta czytania
Krzysztof Stanowski wydał oświadczenie dotyczącego swojego prawie 3-godzinnego filmu o Natalii Janoszek. Wyjaśnia w nim, dlaczego pochylił się nad tym tematem oraz komentuje współczesne czasy. Zauważa też, że cała ta historia jest lekcją nie tylko dla internautów czy mediów, ale i dla niego samego.
Krzysztof Stanowski opublikował oświadczenie po głośnym filmie o Natalią Janoszek Fot. Kanał Sportowy / YouTube

Film "Bollywoodzkie Zero: Natalia Janoszek. The End" został opublikowany na YouTube w piątek 28 lipca. W czasie publikacji artykułu został wyświetlony już 3 miliony razy. Krzysztof Stanowski ujawnia w nim m.in. manipulacje celebrytki, która kreowała się na gwiazdę Hollywood i Bollywood.


I choć praktycznie wyczerpał temat, ma go dość i dostał sądowy zakaz publicznego mówienia o tej kobiecie, to postanowił napisać w oświadczeniu jeszcze kilka zdań podsumowania i swoich przemyśleń.

"Cieszę się, że finałowy odcinek o Natalii Janoszek został już wyemitowany, bo rzygałem już tym tematem, obejrzałem tyle wywiadów z tą dziewczyną, że sam jej głos przyprawiał mnie o mdłości. Wbrew temu, co niektórzy próbują mi wmówić, nie mam obsesji związanej z naszą 'gwiazdą'. Po prostu wykonałem pracę, do której ona mnie zmobilizowała lub wręcz zmusiła" – pisze we wstępie.

Owszem, mogłem wykonać tę pracę gorzej, mniej się zaangażować, zrobić coś krótszego, bez podróży do Indii itd. Ale poza wszystkim, im bardziej w temacie grzebałem, tym bardziej czułem, że to jest po prostu interesujące - nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich. I popularność filmu szybko to potwierdziła. Jestem dziennikarzem, w tym wypadku pozwanym dziennikarzem, ale też twórcą internetowym, który ma swój nos i swoje wyczucie.Krzysztof Stanowski

Później porównał całą sprawę do "Oszusta z Tindera", o którym Netflix nakręcił film dokumentalny. Tytułowy Simon Leviev (a właściwie Szimon Jehuda Hajut) ściemniał, że jest bogaczem i syna "króla diamentów", umawiał się na randki z kobietami, a potem naciągał je na grube pieniądze.

Co jakiś czas natrafiam na komentarz w stylu: "Kto ją w ogóle zna? Po co tracić czas na takiego Anonima?". Takiej osobie odpowiadam tutaj: "To, że ty jej nie znasz, nie znaczy, że nikt jej nie zna". Ale jest też odpowiedź lepsza: "Nikt nie znał Simona Levieva, ale cały świat poznał "Oszusta z Tindera". Bo czasami główny bohater jest tylko przeciekiem do czegoś szerszego. Krzysztof Stanowski

"To jest historia o niej, ale także o naszych czasach" – zauważa dziennikarz. Przyznaje, że żyjemy w "kulturze w fejku", w której filtry na zdjęciach nie robią już na nikim wrażenia, ale za to pokazanie się naturalnie, bez make upu, już tak.

Krzysztof Stanowski: podziwiamy cwanych, a nie inteligentnych

"Ludzie w Internecie podkręcają swoje życie, by wyglądać na piękniejszych, szczęśliwszych, bogatszych. Kłamstewka są wpisane w codzienność. Media społecznościowe służą do eksponowania wyłącznie tych dobrych momentów w naszych życiach, nawet jeśli te momenty przydarzają się smutnie rzadko. Tacy się staliśmy. Robimy zdjęcia w cudzych furach, przy nie naszych samolotach, na tle nienależących do nas jachtów, albo chociaż przy jedynej palmie w okolicy, która nie uschła i pod którą nie leżą śmieci. Jesteśmy jednak zmuszeni, tak czujemy, pokazać zajebistość miejsca i chwili" – stwierdza.

Odnosi się także do zarzutów o to, że celebrytka, w przeciwieństwie do np. Levieva, nie zrobiła nikomu krzywdy, a on poświecił tyle czasu i pracy na "wyjaśnienie" jej.

Żyjemy też w kulturze sprytu. Gloryfikujemy sprytnych, a nie mądrych. Podziwiamy cwanych, a nie inteligentnych. Spryt i cwaniactwo przekładamy ponad kompetencje. Internet zalany jest poradami osób, które niczego nie potrafią, ale chcą się swoim niczym podzielić z resztą świata. Ktoś, kto wejdzie na bal wejściem dla służby w przebraniu kucharza, jest bardziej podziwiany niż ktoś, kto grzecznie stoi w kolejce na schodach, z prawdziwym zaproszeniem w ręku. Stąd tyle głosów: "Ej, ona przecież nikomu krzywdy nie zrobiła!". Bo my - nie wszyscy, ale wielu z nas - się z nią identyfikujemy. Wiedząc, że pewne drzwi są dla nas zamknięte, podziwiamy kogoś, kto potrafi to obejść. Oszukać system.Krzysztof Stanowski

Współtwórca Kanału Sportowego ubolewa też nad tym, że żyjemy w "kulturze podziwu", w której zmieniły się autorytety. "Stąd cały wysyp celebrytów, influencerów... Kiedyś zajmowały nas przygody Tomka Sawyera, a dzisiaj zajmują nas przygody Amadeusza Ferrariego (youtuber i zawodnik FAME MMA - red.). Youtube zastąpił książki, streamerzy zastąpili pisarzy. Zaczęliśmy żyć życiem innych, a nie swoim. Staliśmy się podglądaczami" – podsumowuje.

Krzysztof Stanowski przyznaje, że nie różni się od dziennikarzy, których ośmieszył

Na koniec krytykuje współczesne media. "Żyjemy w kulturze szybkiej konsumpcji informacji. Nie mamy czasu się wgryzać. Dziennikarze wiedzą, że nie mamy czasu, więc oni też nie mają czasu. Temat goni temat, wszystko jest powierzchowne. Prawdy albo się nie docieka, albo schodzi ona na drugi plan, bo zawadza. Najważniejsza jest dobra historia, nawet jeśli zmyślona (no, tu gorzej) albo maksymalnie podkręcona (spoko) - to niewolnictwo klików i odtworzeń. Media dzisiaj nie są już informacyjne, są wyłącznie rozrywkowe" – pisze Stanowski.

Zwraca jednak uwagę na to, że cała ta historia jest i dla niego nauczką. W swoim programie rozmawiał z gośćmi, których wcześniej zbytnio nie znał i porządnie nie sprawdził. Miał jednak farta, że nikt nie okazał się (póki co) pseudo-gwiazdą.

Zawód dziennikarza rozwarstwił się na hipergwiazdy i mrówki. Hipergwiazdom już się nie chce, a mrówkom jeszcze się nie chce. Hipergwiazdy dziwią się, że miałyby weryfikować cokolwiek, bo już nie pamiętają, że kiedyś to właśnie robiły. To też lekcja dla mnie: lekcja, dopóki jeszcze na grubo nie wpadłem. Zdarzyło się przecież, że do porankowego pasma w Kanale Sportowym przyszedł ktoś, o kim ja, szczerze, nic nie wiedziałem. Dowiadywałem się minutę przed wejściem na antenę. Nie chcę więc tutaj pisać, że czymkolwiek się różnię od tych, którzy wyłożyli się na Janoszek. Po prostu miałem więcej szczęścia.Krzysztof Stanowski

"Natalia Janoszek z tego filmu musi wyciągnąć wnioski i znaleźć sposób na funkcjonowanie w społeczeństwie, ale wnioski może też wyciągnąć każdy z nas" – zachęca w ostatnim zdaniu. Czy to koniec afery? Nie do końca. Stanowskiego czeka jeszcze sprawa w sądzie, którą też z pewnością będzie komentował. Ponadto po premierze filmu wyszła dość niezręczna sytuacja. Przez cały film przewija się piosenka "Skłamałam" Edyty Bartosiewicz.

Artystka napisała w mediach społecznościowych, że nie wyraziła na to zgody. Domaga się przeprosin, usunięcia utworu z filmu i wpłaty pieniędzy na organizację charytatywną, bo nie chce by jej utwory "przyczyniały się do nagonki na kogoś, kto być może ma jakieś poważne zaburzenia osobowościowe".