Wszyscy jesteśmy Barbie. Dzięki filmowi Grety Gerwig to już nie będzie obelga?

Maja Mikołajczyk
02 sierpnia 2023, 10:37 • 1 minuta czytania
"Ale Barbie" – jeszcze do niedawna nikt nie miałby wątpliwości, że ktoś, kto nazywa tak kobietę, chce ją obrazić. Dzięki filmowi Grety Gerwig z Margot Robbie w roli najsłynniejszej lalki świata może się to jednak zmienić.
"Barbie" już nie jest obelgą dzięki filmowi Grety Gerwig. Fot. JUNG YEON-JE/ AFP/ East News

Potężny marketing filmu Grety Gerwig

Marketing filmu "Barbie" to prawdziwy fenomen, w który poza twórcami zaangażowane były tak liczne marki, że trudno wymienić je wszystki. Wśród nich znalazły się takie jak Gap, Zara, Primark, NYX Cosmetics, Tangle Teezer, Aldo czy Pepco.


"Nic dziwnego, że tyle marek z branży mody i beauty zdecydowało się na wprowadzenie linii sygnowanych imieniem najsłynniejszej lalki świata. Świat bowiem nie tylko zapragnął obejrzeć 'Barbie', ale także... się nią stać" – przeczytacie w naszym tekście na ten temat.

Intensywne działania reklamowe na wielu polach przełożyły się nie tylko na sukces kasowy produkcji (w chwili pisania tego tekstu film zarobił globalnie 775 mln dolarów), ale również do odczarowania wizerunku lalki firmy Mattel – a przynajmniej takiej próby.

Zdaje się bowiem, że wspomniany marketing nie miał na celu jedynie wypromowania filmu Grety Gerwig, ale również sprawienie, by "Barbie" przestała być kojarzona z "obciachem", a stała się "cool". Jak tego dokonano?

Taylor Swift i Gal Gadot są "Barbie"?

Zdaje się, że duża w tym zasługa Margot Robbie. Pochodząca z Australii aktorka na wydarzenia promujące film konsekwentnie zakładała różowe outfity lub takie, które nawiązywały do najbardziej kultowych strojów lalki firmy Mattel.

Wydaje się, że to właśnie ta strategia zainspirowała publiczność, by na pokazy filmu "Barbie" ubrać się (czy w niektórych przypadkach "przebrać", gdyż taki ubiór na seans deklarowały także osoby, które na co dzień noszą się zupełnie inaczej) w podobnym stylu.

Na TikToku na tygodnie przed premierą tytułu można było znaleźć inspiracje, jak na ten jeden wieczór przemienić się w pełnowymiarową wersję jednej z najsłynniejszych zabawek na świecie. I choć można było zakładać, że to trend, który nie wyjdzie poza media społecznościowe, widzowie, którzy wybrali się na "Barbie", z pewnością potwierdzą, że sale kinowe zalał róż.

Trudno stwierdzić, czy to chwilowa moda, wywołana entuzjazmem związanym z filmem Gerwig czy stała tendencja, ale faktycznie można odnieść wrażenie, że styl kojarzony dość jednoznacznie negatywnie, stał się bardziej społecznie akceptowany, żeby nie powiedzieć – pożądany.

Nie chodzi jednak tylko o odzyskanie pewnej estetyki i uczynienie jej czymś pełnowartościowym, a nie ułomnym. Zdaniem twórców bowiem bycie "Barbie" nie oznacza jedynie uroku zewnętrznego, ale także ten wewnętrzny, co starała się promować wspomniana już Robbie, określając tym mianem (bynajmniej nie mając na celu ich obrażenia) znane kobiety.

Najpierw w kwietniu Robbie udzieliła wywiadu magazynowi "Vogue". Aktorka, a jednocześnie producentka komedii Grety Gerwig, wyznała wówczas, że początkowo chciała, by w główną rolę wcieliła się pochodząca z Izraela Gal Gadot ("Wonder Woman", "Śmierć na Nilu").

"Gal Gadot ma energię Barbie" – stwierdziła australijska aktorka we wspomnianym wywiadzie. "Ponieważ jest niewiarygodnie piękna, ale nie nienawidzisz jej za to, gdyż jest autentycznie szczera i tak entuzjastycznie miła, że to niemal idiotyczne" – dodała.

"Energię Barbie" zdaniem Margot ma także Taylor Swift. W trakcie wywiadu udzielanego portalowi We Are Mitu wcielający się w Kena Ryan Gosling zapytał prowadzącego rozmowę o jego ulubioną piosenkę tego lata.

– Zdecydowanie "Karma" Taylor Swift – wyznał dziennikarz. Wówczas do rozmowy wtrąciła się Robbie, która także brała udział w wywiadzie. – Taylor Swift? Uwielbiam ją. Ona też jest Barbie – stwierdziła aktorka, która pracowała z gwiazdą pop przy filmie "Amsterdam" Davida O. Russella ("Poradnik pozytywnego myślenia", "American Hustle").

Różowy to nie kolor dla idiotek

Już jakiś czas temu pisałam dla naTemat o fenomenie, jakim jest bimbocore (często określane także jako barbiecore), które "wymierzone jest we wciąż pokutujące przekonanie, że wszystko, co stereotypowo kobiece, jest gorsze i kiczowate, a zwolenniczek koloru różowego i cekinów nie powinno traktować się poważnie".

O ile jak w przypadku każdej mody nie można zapominać o tym, że zgodnie z kapitalistyczną logiką nakręca ona przede wszystkim konsumpcję i jest w interesie ogromnych korporacji (zdaniem niektórych sam film "Barbie" to dwugodzinny spot reklamowy firmy Mattel), jej pozytywnym wymiarem jest zdjęcie piętna z grupy kobiet lubujących się w pewnym stylu.

Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, to samo założenie, że pewien wybór estetyczny jest równoznaczny z brakiem inteligencji, jest z gruntu idiotyczne. Warto zauważyć, że dotyczy ono tego jednego konkretnego stylu, gdyż nikt nie wysuwa podobnych tez wobec kobiet ubierających się przykładowo w stylu boho czy gotyckim.

Twórcy "Barbie" udowadniają, że w tej "dziewczyńskiej" estetyce, określanej często również jako "infantylnej", nie ma nic złego i przeciwstawiają się mizoginistycznej wizji świata, w której wszystko, co kobiece, jest uznawane z natury za gorsze.

Dla wielu osób stylizacje na "Barbie" to z pewnością przelotny trend, który wkrótce zostanie zastąpiony nową modą. Wydaje się jednak, że film Gerwig dokonał pewnej rewolucji, dzięki której różowy nie będzie już utożsamiany z "kolorem dla idiotek". Taką przynajmniej mam nadzieję.