Dwudziestolatki nie ufają ginekologom, wizyty to koszmar. "Usłyszysz, że ciąża to najlepszy lek"

Agnieszka Miastowska
12 sierpnia 2023, 14:01 • 1 minuta czytania
"A dlaczego nie ma pani jeszcze dziecka?" – zapytała mnie ginekolożka. Pomińmy na chwilę fakt, że tak postawione pytanie przekracza pewne granice, bo nie odwołuje się do zdrowia. Skupmy się na tym, że na fotelu ginekologicznym siedziałam drugi raz w życiu, bo miałam 20 lat i chciałam uzyskać receptę na antykoncepcję. Mieszkałam z rodzicami, studiowałam dziennie i sama funkcjonowałam jak dziecko zależne od opiekunów. Powiedziałam to ginekolożce, a ta stwierdziła, że: "teraz kobiety mają czas na wszystko, tylko nie na dziecko, a zegar tyka!". Posłuchajcie, jakich tekstów muszą wysłuchiwać kobiety przychodzące po pomoc do ginekologa. "Wpychanie dziecka w macicę" to dopiero początek.
Wizyta u ginekologa. Kobiety muszą słuchać okropnych komentarzy Fot. Albane Noor / BSIP/EAST NEWS

Kobiety do ginekologa chodzić nie chcą

Pamiętam mój strach i wstyd, gdy dowiedziałam się jako dziewczynka, jak wyglądają wizyty u ginekologa. Pokazanie przed kimś "tych miejsc" i pozwolenie, żeby się "tam dotknąć" jawiło mi się wtedy jako brutalne przełamanie pewnego tabu.

Słyszałam jednak od mamy, jak pewnie każda dziewczynka: "że lekarz to lekarz i nie mam się czego wstydzić, że to jego praca, że nigdy nie powie mi niczego niemiłego, a dla ginekologa, nawet mężczyzny, nie jestem przecież nagą kobietą, a rozebraną pacjentką, która przyszła z problemem".

Teraz słyszę od jednej z moich rozmówczyń, że lekarz zażartował przy niej, że chętnie wykonuje swoją pracę, bo"ogląda w niej gołe baby", innej ginekolog powiedział, że "tam na dole wygląda dziwnie"... Słyszę też gorsze historie, które podważają wszystko, co usłyszałam "na pocieszenie" od mamy.

Historia zatoczyła koło i dzisiaj jestem już pewna, że dorosłe kobiety kontrolnych wizyt u ginekologa boją się tak samo, jak nieświadome dziewczynki pierwszego wejścia na ginekologiczny fotel. Ich strach ma swoje odbicie w liczbach.

Lekarze od lat apelują o to, by Polki badały się regularnie, tymczasem najnowszy raport "Profilaktyka zdrowia kobiet”, który już analizowaliśmy w naTemat, pokazuje, że regularnie, tzn. co najmniej raz do roku lub według zaleceń lekarza, ginekologa odwiedza 61 proc. respondentek, natomiast aż 13 proc. w ogóle nie chodzi do tego specjalisty.

Dużo gorzej jest jednak, gdy przestaniemy skupiać się na (w pewnym sensie uprzywilejowanych) mieszkankach dużych miast, które w lekarzach mogą wybierać. To właśnie wśród kobiet mieszkających na wsi oraz w mniejszych miastach co czwarta kobieta (25 proc.) przyznaje, że w ogóle nie chodzi do ginekologa.

To kwestia gorszej dostępności poradni ginekologicznych w małych miejscowościach, ale także słabszej świadomości, a nierzadko także wstydu. I przy wstydzie zostańmy, bo to każda z moich rozmówczyń czuła choć raz na spotkaniu z lekarzem-ginekologiem.

"Ginekolog wpycha mi w macicę dziecko", czyli ciąża lekiem na każdą dolegliwość

Mam wrażenie, że najmłodsze pokolenie kobiet ma najmniejsze zaufanie do ginekologów. Od czasu zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce dwudziestokilkulatki mają wzmożoną alergię na wmawianie im, co mają robić ze swoim ciałem.

Lekarzom nie ufają, bo znają historię tragedii Doroty z Nowego Targu czy Joanny z Krakowa, do której nie kto inny, a lekarka wezwała policję. I to najczęściej kobiety w przedziale 20-30 lat słyszą od lekarzy, że są w wieku najlepszym na zajście w ciążę. I w tym stwierdzeniu nie byłoby nic złego, gdyby nie fakt, że niektórzy ginekolodzy roszczą sobie prawo do decydowania o tym za pacjentki.

Gdy sama byłam u ginekologa, na moją prośbę o dobranie mi antykoncepcji, usłyszałam od lekarki, że powinnam raczej myśleć o dziecku. Lekarka nie zważała na to, że nie prosiłam jej o opinię, a poza tym sama od zaledwie dwóch lat dzieckiem nie byłam! Prowadziłam życie osoby zależnej od rodziców, przez nich utrzymywanej i zaczynającej wyższą edukację.

Czy naprawdę według niej byłam materiałem na matkę? I czy 20-latka zamiast rozmowy o metodach antykoncepcji i odpowiedzialnym współżyciu musiała wysłuchać monologu niekryjącej rozgoryczenia lekarki, która zwróciła się do mnie zarzutem: "zegar biologiczny tyka, dzisiejsze kobiety myślą o wszystkim, a nie o dziecku?".

Okazuje się, że dla niektórych lekarzy ciąża jest nie tylko obowiązkiem kobiety, lecz także lekarstwem na wszystko. 27-letnia Monika opowiada mi, że ginekologów od 18 roku życia odwiedzała dość często. Od jednej z lekarek usłyszała, że jej problemy załatwiłaby ciąża.

Moja koleżanka na wizycie u ginekologa raz usłyszała: "skoro jest pani zdrowa, to czemu pani nie rodzi dzieci?". Ja u innej lekarki usłyszałam coś wprost przeciwnego –po mojej kolejnej wizycie, podczas której wróciłam z infekcją intymną i prośbą o wykonanie badań hormonów, ze względu na trądzik wieku dorosłego, usłyszałam, że pomogłaby mi ciąża. Bez żadnych badań lekarka wysnuła tezę, że trądzik MOŻE być hormonalny, a hormony MOGŁABY unormować ciąża, bo JEJ CÓRKA TEŻ TAK MIAŁA. Lekarz ginekolog doradzał mi bez żadnych badań, przywołując anegdoty z życia swojej córki. Ważniejsze niż to, jak się czuje, było czy ściągnę na świat dziecko. Poczułam się jak inkubator.Monika27 lat

Dorota została zapytana, po co jej w ogóle tabletki antykoncepcyjne, skoro ma 23 lata. Zdziwiona nie wiedziała, czy pytanie dotyczy tego, że to za wcześnie, czy za późno.

Lekarz powiedział, że są "inne metody antykoncepcji", co było dziwne, bo ja się jeszcze przy żadnej konkretnej nie upierałam. Stwierdził, że "naturalne", czyli kalendarzyk albo "uprawianie seksu w inny sposób". Zatkało mnie. Lekarz polecał mi metodę, która według badań nie jest nawet uznawana za metodę antykoncepcji i sugerował seks oralny? Petting? Miałam ograniczać swoje życie seksualne do tego, co on uważa za słuszne, bo "zbyt długie stosowanie hormonów może mi potem utrudnić zajście w ciążę". Pomijając czy to w ogóle prawda – ja nie chciałam zachodzić w ciążę, chciałam wprost przeciwnie, być przed nią chroniona. Dorota23 lata

"Z gabinetu wyszłam jak ladacznica"

Na profilu @Patoginekologia na Instagramie możecie znaleźć zbiór tekstów, które kobiety usłyszały w czasie wizyt u ginekologa. Są gorzkimi dowodami na to, że u ginekologa zamiast pomocy, dostajemy życiowe rady, krytykę, zawstydzanie i właśnie wywoływanie wyrzutów sumienia.

To spotkało inną z moich rozmówczyń 33-letnią dziś Magdę, która kilka lat temu udała się do ginekolożki po pomoc, jak zaznacza w zupełnie innej sprawie. Lekarka w historii jej leczenia dopatrzyła się jednak zażycia antykoncepcji awaryjnej w tym samym roku. I postanowiła, że nie pozostawi tego bez komentarza.

Spojrzała na mnie wzrokiem pełnym pogardy i powiedziała: Jak się zamiast antykoncepcji stosuje pigułki "dzień po", to niech się pani nie dziwi, że są problemy. Byłam w szoku. Do lekarki poszłam prywatnie, z nadzieją, że trafię na kogoś kompetentnego, a kobieta mówiła do mnie chamskim tonem, jakbym takie tabletki zażywała co najmniej 2 razy w tygodniu. Zebrałam szczękę z podłogi i zaczęłam jej tłumaczyć, że pękła nam prezerwatywa. Patrzyła na mnie spod byka i poczułam się jakbym zrobiła coś naprawdę złego. Wzięłam receptę i wyszłam z gabinetu z poczuciem, że jestem jakąś ladacznicą. Tłumaczyłam się przed nią jak dziecko.Magda33 lata

Dla kontrastu 25-letnia dziś Kinga wspomina, jak na pierwszej wizycie u ginekologa usłyszała, że jest dziewicą, chociaż wyraźnie mówiła, że współżyje. To jednak nie był koniec przykrych sytuacji.

Moja pierwsza wizyta u ginekologa była na tyle traumatyczna, że przez kolejne 4 lata nie badałam się. Miałam 17 lat. Padło na pana, który można powiedzieć, że ustanowił dla mnie nową definicję "gbura". Pierwsza wizyta, więc po cichu liczyłam na to, że lekarz będzie delikatny. Wytłumaczy pewne kwestie. Myliłam się. Pan milczał. Jak już zadawał pytania, czułam się jak na przesłuchaniu, czując się winna, że jestem kobietą. Robiąc badanie stwierdził, że mam nadżerkę. Ja dopytałam, czy to poważne. On odparł: Tak. Jak nie będzie Pani tego leczyć długo, to będzie Pani miała raka. Kinga25 lat

Lekarz nie dostosował swojego podejścia do młodej pacjentki ani w kontekście edukacji i rozmowy, ani na płaszczyźnie wyczucia w badaniu kogoś, dla kogo był to pierwszy raz na ginekologicznym fotelu.

Robiąc USG, a potem cytologię, wykonał to tak niedelikatnie, że momentalnie zaczęłam krwawić. W podsumowaniu wizyty zapytał mnie, czy współżyję. Odpowiedziałam, że tak. "Rozumiem, że wypisujemy tabletki?" – spytał, chwytając już długopis. Ja odparłam, że nie potrzeba. Spojrzał wtedy na mnie krzywo. Poczułam się w obowiązku wyjaśnienia: dziękuję, nie potrzebuję, bo współżyję, ale z kobietą. On na to: rozumiem, czyli Pani nie współżyje. Kiedy wyszłam z gabinetu, momentalnie popłynęły mi łzy.Kinga

"Niewydepilowana, za gruba, brzydka na dole"

Jeśli nawet gabinet lekarski nie jest miejscem, gdzie kobieta może nie myśleć o swoim wyglądzie, a skupić się na swoim samopoczuciu, to nie wiem, co nim jest. Tymczasem jak pisała Ola Gersz, Polki cierpiące na otyłość i nadwagę w gabinecie lekarskim spotykają się wręcz z bullying'iem.

Jedna z rozmówczyń dziennikarki po badaniu usłyszała, że z powodu jej wagi lekarz "powinien dostać premię za pracę w trudnych warunkach". Inny powiedział jednej z pacjentek, że "z powodu jej tłuszczu nie może się przebić USG".

Nie tylko otyłe kobiety bywają szejmingowane. Gdy ogłosiłam, że zbieram historię do tekstu o najgorszych słowach usłyszanych u ginekologa, dostała masę historii, w których często zarzuty wobec pacjentek były zupełnie przeciwstawne.

Ani lekarka zarzuciła, że "mogłaby się wydepilować, skoro już szła do lekarza". Lidii, że "wydepilowała się, idąc za modą i sama robi sobie krzywdę". I może czasem wydawać się, że komentarz jest po prostu niemiły.

Ale spróbujcie postawić się w sytuacji kobiety, która naga wdrapuje się na ginekologiczny fotel, cierpliwie poddaje się nierzadko bolesnym badaniom, podrażniającym jej sfery intymne, próbuje wygrać ze wstydem, pamiętając, że powinna być szczupła, jędrna, wydepilowana, zdrowa, chociaż przychodzi właśnie po pomoc do lekarza!

A wtedy słyszy, że jest: zaniedbana, jest ladacznicą, egoistką, powinna już mieć dzieci, nie powinna stosować antykoncepcji, jest za gruba, podejmuje złe decyzje, wygląda źle i zachowuje się źle.

Jak wygląda przygotowanie się do badania ginekologicznego? Spójrzmy na stronę medyczną i stronę życiową. Zgodnie z teorią: wystarczy przyjść umytą, w czystej bieliźnie, wygodniej będzie w spódniczce czy sukience usiąść na fotelu. Nic więcej.

Jak to wygląda w praktyce? Zanim w ogóle zapiszemy się do ginekologa rozpoczynamy grubo zakrojony risercz, który pozwoli nam na znalezienie ginekologa, który... będzie traktował nas z szacunkiem.

Nie upokorzy, nie skrytykuje, nie będzie namawiał na dziecko, nie powoła się na klauzulę sumienia, nie zażąda pokuty za antykoncepcję, zastanowi się, czy badanie można wykonać z minimalizacją dyskomfortu i bólu. Zgodnie z sondażem oko.press 76 proc. społeczeństwa ginekologom nie ufa. A od zaostrzenia prawa aborcyjnego jest jeszcze gorzej. Dziwicie się, że Polki boją się rodzić dzieci? Ba! W Polsce boimy się nawet iść do ginekologa.