To powinna zrobić każda para. Byłam na warsztatach shibari i odkryłam, że nie mamy pojęcia o miłości
Zapisałam się na warsztaty shibari. Gan Raptor pokazał mi zupełnie nowy świat
To był wieczór w samym środku wakacji. Gdzieś w mediach społecznościowych zobaczyłam hasło "warsztaty shibari". Już sama nazwa wywołała moje zainteresowanie. Nie trzeba było dużo czasu, żebym uznała, że koniecznie muszę odkryć, co kryje się za sztuką wiązania ciała.
Trafiam na stronę Nawado.pl. Zaznaczam, że jestem pełnoletnia i przeglądam treści. Okazuje się, że za działalnością strony stoi Slaanesh i Gan Raptor – dość aktywne postacie na scenie BDSM.
Jak czytam, ich działalność jest skierowana do osób "które są zainteresowane wiedzą o wszystkim, co kryje pierwsza z liter pojęcia bdsm, to jest o bondage, a szczególnie do osób zainteresowanych shibari".
Bez chwili zawahania nawiązuję z nimi kontakt. Termin warsztatów z wiązania – 18 sierpnia. Ustalam szczegóły i nawet nie za bardzo wiem, kiedy to się stało, że zapisałam się na lekcję sztuki miłosnej.
Świadomość Polaków o seksie utknęła na etapie lekcji WDŻ w gimnazjum
Każdy z nas pamięta lekcje wychowania do życia w rodzinie. Nauczycielka nagle używa słowa penis, a grupa 13-latków wybucha śmiechem. Salwa radości jest tak ogromna, że konieczne jest przerwanie lekcji.
I jeszcze przed pójściem na warsztaty zrozumiałam, że zdecydowana większość z nas mentalnie utknęła właśnie w tym okresie. Nie potrafimy rozmawiać ani o seksie, ani o grze wstępnej, ani o sztukach miłosnych, ani o niczym, co intymne.
Na komunikat "idę na warsztaty shibari" dziewczyny i panowie reagowali uśmiechem. Co poniektórym zaczynały świecić się oczy. Ludzie wydawali się raczej zawstydzeni, a komentarze rzucane półsłówkami sugerowały, że po prostu umówiłam się na seks uzupełniony o duszenie liną. Nagle odniosłam wrażenie, że zdecydowałam się na coś niesamowicie niezgodnego z przyjętymi normami.
Ale, żeby nie było – zrozumiałam też, jak małe pojęcie o pożyciu mam ja sama. Choć wydawało mi się, że moja świadomość seksualna przekracza polską normę, to przyłapałam się na stereotypowym myśleniu.
Oczami wyobraźni widziałam ciemną salę, rozseksualizowanych ludzi, całą masę uniesień erotycznych i wszystkie inne rzeczy, które może wypluć głowa nie do końca świadomego BDSM-u człowieka. To właśnie te obrazy wywołały u mnie niemały stres.
Wszyscy patrzyli po sobie niepewnie, może trochę wstydliwie
W końcu przyszedł ten czas. Stawiam się pod wskazanym adresem. Jak się okazuje, to nie żaden dark room, tylko zwykły budynek mieszkalny. Informuję ochroniarza, do którego lokalu chcę dojść, a ten kieruje nas do windy.
Równolegle za mną wchodzi druga młoda para. Zrobiło się nieco niezręcznie. Tym bardziej że na miejsce dotarłam pierwsza. Nagle znaleźliśmy się w schludnym mieszkaniu z przestronnym pokojem, w którym odbywały się zajęcia.
Na półkach leżały książki naukowe o osobach LGBT oraz o queer studies. Przypominało to wnętrze pokojów, które psycholodzy czy terapeuci wynajmują do przyjmowania pacjentów.
W oczekiwaniu na resztę uczestników, słychać small talk o imprezach BDSM organizowanych przez Lust Supper. Świat seksu, zwłaszcza w Polsce, do dużych nie należy.
Gdy wszyscy zajęli już miejsca, rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam, jak bardzo kultura masowa nie przystoi do znanej nam rzeczywistości. BDSM, a w zasadzie wszystkie sztuki miłosne odstające od doktryny "po bożemu", kojarzą się z Massimo, Sashą Grey, czy Christianem Greyem.
Uproszczenia i stereotypy szybko weryfikuje rzeczywistość. Tak było i tym razem, bowiem na warsztaty shibari przyszli... zwykli, normalni ludzie. Młodsi, starsi, w średnim wieku. Niektórzy hetero, inni homoseksualni. Jedni w związkach, inni z osobą towarzyszącą. Jeszcze jedna osoba pracowała z dopiero co poznaną modelką.
Wszyscy patrzyli po sobie niepewnie i może trochę wstydliwie, ale wystarczyło, że jedna osoba rzuciła jakiś okołoseksualny żart i wszyscy wybuchali nerwowym śmiechem.
I tu trzeba powiedzieć kilka słów o organizatorze. W całym moim (krótkim) życiu nie spotkałam osoby, która potrafiłaby tak zarządzać atmosferą. Gan Raptor w ciągu kilku chwil zdjął ze mnie stres, napięcie i dyskomfort.
To imponujące nie tylko dlatego, że wszyscy byliśmy w nowej sytuacji, ale przede wszystkim dlatego, że znaleźliśmy się w niesamowicie intymnym położeniu.
W shibari na pewno trzeba mieć otwartość na to, by pozwolić na dotyk swojego ciała. Nie tylko partnera, ale także kogoś, kto będzie prowadził zajęcia. To jak na jodze – nauczyciel podchodzi i nie pyta, czy może cię dotknąć, tylko dociska twoje plecy do maty. Tu podobnie – tylko w tym przypadku zaciśnięty zostanie sznur i to w okolicy nadgarstków, pośladków czy szyi.
I chociaż warsztaty są na tyle "neutralne", że nie można mówić o podnieceniu seksualnym, to można od razu ocenić, które wiązania są w stanie dać nam satysfakcję w sytuacji prywatnej, a które sprawiają dyskomfort.
Poszłam na warsztaty shibari i zrozumiałam, że nie mamy pojęcia o miłości
To były zajęcia dla początkujących. Całe przedsięwzięcie trwało 3 godziny. W tym czasie organizator pokazał nam sześć podstawowych wiązań wykonywanych "uproszczoną" metodą.
Prowadzący całym sobą pokazał, że shibari to dla niego przede wszystkim pasja. Rodzaj dyscypliny, jak w sporcie. Za to ja już przy pierwszym wiązaniu, złapałam się za głowę, przekonana, że polegnę na starcie.
Oczywiście, w shibari chodzi między innymi o skrępowanie, unieruchomienie, ograniczenie możliwości ruchu, to ból i dyskomfort można minimalizować.
Wszystko zależy od miejsca, gdzie przechodzi lina, rodzaju wiązania, środka ciężkości, a przede wszystkim od tego, na co umówią się partnerzy.
Tu nie było miejsca na seksualne uniesienia. Było za to miejsce na pełne skupienie. Po trzech godzinach odtwarzania ruchów prowadzącego nie wiedzieliśmy, jak się nazywamy. Zmęczenie nieźle dało się we znaki.
I choć oglądając zdjęcia, pierwsze skojarzenia wokół shibari mogą wiązać się z bólem, czymś nieadekwatnym lub po prostu z ostrym seksem, ja z tych warsztatów wyciągnęłam lekcję o bliskości, czułości, dotyku, oddaniu, odpowiedzialności, wyczuciu i swego rodzaju więzi, którą trudno ubrać w słowa.
Shibari to lekcja o opiece nad drugim człowiekiem. Ta sztuka uczy wyczucia na emocje i potrzeby partnera. Pozwala wręcz stworzyć mapę ciała człowieka. Nagle poznajesz miejsca, których stymulacja, dotyk może sprawić satysfkację lub dyskomfort. Ból lub przyjemność.
Z jednej strony druga osoba jest zdana tylko na ciebie. Z drugiej strony, to nie okazja do rozwijania poczucia bezkarności, a właśnie do wzięcia odpowiedzialności – za jej bezpieczeństwo, dobrostan i komfort.
Pamiętacie ćwiczenia polegające na opadaniu do tyłu na ręce drugiego człowieka? To taki znany, oklepany test zaufania. Podobnym, tylko znacznie bardziej zaawansowanym testem jest właśnie shibari.
Czy jesteś gotowa (lub gotowy), żeby całkowicie oddać się swojemu partnerowi (lub partnerce)? Przekazać mu kontrolę nad swoim ciałem? Pozwolić mu się skrępować z pewnością, że nie stanie ci się wtedy krzywda? Albo, że kiedy coś ci się stanie, natychmiast otrzymasz pomoc? Że nie padniesz ofiarą głupich żartów, wyśmiania?
Te zajęcia pokazały mi, że jestem człowiekiem budzącym zaufanie oraz gotowość do oddania mi się w tak radykalnej formie. I jest to dla mnie budujące bardziej niż jakikolwiek komplement czy miłe słowo. Ale wracając...
Niektóre pary przy wiązaniu wymieniały ukradkiem pocałunki czy ściskały mocniej swoją dłoń. Nie wspomnę już o tym, ile śmiechu dało nam momentami nieumiejętne tworzenie więzów.
Po wyjściu z warsztatów skrępowanie, które towarzyszyło nam na początku, przepadło. Zrozumiałam, że odważyłam się na coś, czego nie robiłam z niezwykle bliskimi mi ludźmi.
W warsztatach shibari udział powinna wziąć każda para
Jestem święcie przekonana, że w podobnych warsztatach udział powinna wziąć każda para. Właśnie po to, żeby pogłębiać łączące ich relacje.
Ci, którzy chcą kontynuować wgłębianie się w wiedzę o shibari, mogą pójść za ciosem i zapisać się na kolejne warsztaty dla osób średnio zaawansowanych lub zaawansowanych. Na stronie Nawado.pl udostępniono także szereg materiałów pomocniczych, umożliwiających trenowanie w zaciszu domowym.
Ja jednak odradzam trenowanie na własną rękę osobom początkującym. Przede wszystkim ze względów bezpieczeństwa. Zasad BHP co prawda jest tyle, co przy jeździe na rowerze, niemniej jednak przez przypadek można zrobić sobie lub komuś krzywdę.
Szczególną uwagę należy zwrócić na nacisk liny na żebra, brzuch lub nacisk na przeponę w połączeniu z unieruchomieniem. W skrajnych sytuacjach może to doprowadzić do odcięcia dopływu powietrza lub niedotlenienia.
Ale... żeby poznać szczegóły, musicie na własną rękę przełamać się i wybrać na warsztaty shibari. A jak możecie się domyślić, udział w nich gorąco polecam tak jak wszystko, co wiąże się z poszerzaniem horyzontów czy przekraczaniem własnej strefy komfortu.