Co za prymitywna propaganda. Oto najgorsze filmy o Bogu, po których nawet wierzący mogą zwątpić
Nieplanowane, reż. Chuck Konzelman, Cary Solomon (2019)
"Nieplanowane" to film, który niestety znalazł polskiego dystrybutora i był wyświetlany na ekranach rodzimych kin. Nazwanie produkcji Konzelmana i Solomon "filmem" to jednak spore nadużycie, gdyż to po prostu trwający ponad półtorej godziny spot antyaborcyjny.
Film nęci widzów planszą z napisem "Oparte na prawdziwej historii", jednak liczby przekłamań medycznych czy przeinaczeń na temat realnie istniejącej organizacji Planned Parenthood nie da się zliczyć.
Od początku do końca widać, że twórcom "Nieplanowanych" zupełnie nie zależało na stworzeniu dobrego filmu (psychologia postaci i jakiekolwiek odcienie szarości w tym filmie nie istnieją), a na przekonaniu w jak najbardziej prymitywny sposób, że w debacie pro-life kontra pro-choice to ci pierwsi są dobrzy, a ci drudzy źli.
"W kluczowym momencie porównuje [szefowa Planned Parenthood - przyp. red.] swoją klinikę do fastfoodów, które zarabiają nie na hamburgerach, tylko na frytkach i napojach. Wypowiedź puentuje dramatycznym: 'aborcja to nasze frytki i napoje'. Doprawdy, brakuje, tylko żeby spod sukienki wystawało jej czarcie kopyto" – podsumował w swojej recenzji dla Filmwebu Jakub Popielecki.
Moja miłość, reż. Brian Baugh (2016)
"Moja miłość" to kolejny rzekomo oparty na faktach film, dodatkowo jednak żerujący na tragicznej strzelaninie, do której doszło w szkole średniej w Columbine w 1999 roku. Jego główną bohaterką jest Rachel Scott, która zginęła w niej jako pierwsza.
Ze względu na swoją wiarę środowiska chrześcijańskie w USA (a także jej rodzina) zrobiły ze Scott współczesną męczennicę, a film Briana Baugha kontynuuje tę narrację. Zgodnie z nią Rachel miała zginąć ze względu na swoje poglądy religijne, co jednak wydaje się być dalekie od prawdziwych wydarzeń.
Zdaniem osób podtrzymujących tę wersję wydarzeń już wcześniej Scott miała być wyśmiewana przez późniejszych zamachowców ze względu na swoją wiarę, jednak z ustaleń dziennikarza śledczego Dave’a Cullena, który napisał książkę o tej sprawie, wynika, że nawet się nie znali.
Ponadto przez jakiś czas utrzymywano, że śmierć Scott wyglądała na egzekucję, co jednak także nie jest prawdą, gdyż z policyjnych raportów jasno wynika, że strzał w jej stronę został oddany z odległości kilku metrów.
Najpopularniejszym mitem dotyczącym śmierci nastolatki jest jednak to, że przed śmiercią zapytano ją, czy wierzy w Boga, a odpowiedź twierdząca sprowadziła na nią wyrok. O takiej wymianie zdań miał rzekomo poinformować postrzelony niedaleko niej Richard Castaldo, jednak po tym, jak wybudził się ze śpiączki, stwierdził, że nie przypomina sobie, żeby podał taką informację mediom i w ogóle nie pamięta, by zamachowcy cokolwiek mówili.
Film powiela tę narrację, a więc wykorzystuje prawdziwą ludzką tragedię do kolportowania chrześcijańskiej propagandy, w którą niestety zaangażowana była także rodzina Scott. Do niej jednak ciężko mieć pretensje, gdyż najprawdopodobniej w taki sposób (zgodny z ich religią) radzą sobie z przedwczesną śmiercią dziecka, wierząc, że nie poszła ona na marne.
Bóg nie umarł, reż. Harold Cronk (2014)
"Bóg nie umarł" to jedna z tych chrześcijańskich agitek, która niestety także przedostała się do mainstreamu. Kevin Sorbo (słynny "Herkules", który jakiś czas temu zasłynął także szokującymi wypowiedziami o Ukrainie) gra w niej profesora filozofii.
Ów profesor rzuca swojemu wierzącemu studentowi zadanie: musi udowodnić, że Bóg istnieje. Chociaż początkowo nie wie, jak się do tego zabrać, jak można się domyślić ze względu na profil filmu, ostatecznie to mu się udaje, a w jednej z finałowych scen wszyscy studenci wstają, by powiedzieć tytułowe hasło: "Bóg nie umarł".
Film bywa nazywany "młotem na ateistów" ze względu na rzekomo "merytoryczne" i "logiczne" podejście do tematu, jednak nie ma za wiele wspólnego z prawdą. Tak jak wspomniałam wyżej, problem zaczyna się już w momencie kreowania postaci profesora – niezwykle mało prawdopodobne jest, by jakikolwiek profesor przydzielił takie zadanie studentowi, gdyż w filozofii "istnienia boga" po prostu nie uznaje się za problem natury naukowej (tzn. że nie da się tego udowodnić lub nie).
Twórcy filmu nie uderzają również w założenia ateizmu, a to, czym wydaje im się, że jest ateizm – stąd tak łatwo obalają jego "założenia". Ponadto wielokrotnie manipulują emocjami oraz bazują na prostackich skojarzeniach, np. pokazując wszystkich ateistów jako aroganckich i nieprzyjemnych w obyciu. Żeby tego było mało, "Bóg nie umarł" doczekał się trzech równie światłych kontynuacji...
Sound of Freedom, reż. Alejandro Monteverde (2023)
"Sound of Freedom" co prawda nie jest filmem ściśle poświęconym religii, ale został współfinansowany przez środowiska chrześcijańskie, a treści, jakie ze sobą niesie, są godne pożałowania. Co przeraża w tym najbardziej, że w USA stał się ogromnym hitem i w dzień premiery zarobił więcej niż nowa część "Indiany Jonesa".
Fabuła filmu skupia się podziemnym handlu dziećmi i oparta jest na historii Tima Ballarda, byłego agenta Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego USA. Co jest jednak z nią nie tak? Otóż wiele elementów jego historii jak do tej pory wciąż nie znalazło potwierdzenia w faktach, m.in. nie znaleziono dowodów na słowa Ballarda, zgodnie z którymi do Stanów Zjednoczonych jest przemycanych 10 tys. dzieci rocznie.
Kontrowersje wywołuje też założona przez Ballarda organizacja walcząca z handlem dziećmi w celach seksualnych. Śledztwo portalu Vice World News wykazało, że dziewczynka o imieniu Liliana, która stała się twarzą jednej z kampanii organizacji, wcale nie została przez nią uratowana, tak jak utrzymywali.
W rzeczywistości Lliana miała sama uciec oprawcom, jednak dzięki jej historii Ballard oraz jego współpracownicy zebrali rekordową kwotę 21 mln dolarów. To jednak nie koniec, gdyż narracja przedstawiona w "Sound of Freedom" ma odpowiadać teoriom spiskowym, rozpowszechnianym przez QAnon.
I nie wydaje się to nieuzasadnione, gdyż Ballard jakiś czas temu zasugerował poparcie dla jednej z nich, głoszącej, że sprzedająca meble firma Wayfair, tak naprawdę zajmuje się handlem dziećmi. Z kolei odtwórca głównej roli, czyli Jim Caviezel (Jezus z "Pasji" Mela Gibsona, znany ze swoich radykalnych poglądów i występowania głównie w chrześcijańskich produkcjach) wystąpił na wiecu, na którym nie brakło zwolenników "Q".
Saving Christmas, reż. Darren Doane (2014)
"Saving Christmas" miał chyba w założeniu wpasować się w gatunek zwariowanych komedii świątecznych, jak "Cicha noc" Sethem Rogenem, tyle że dla chrześcijan. Twórcy ponieśli jednak na tyle sromotną porażką, że film nie podoba się nawet wierzącym.
Produkcja nazywana jest "The Room wśród filmów świątecznych" i "najgorszym filmem świątecznym, jaki kiedykolwiek powstał". Pomijając jednak wątpliwe walory rozrywkowe, w "Saving Christmas" możemy m.in. usłyszeć, jak jeden z bohaterów chwali jednego z chrześcijańskich świętych za... spuszczanie manta niewierzącym.
Jedna ze scen, w której postacie przerzucają się modnymi konserwatywnymi hasłami, wygląda tak absurdalnie, że można by podejrzewać, że film jest parodią. Niestety nią nie jest, o czym świadczy, chociażby obecność Kirka Camerona – weterana wątpliwej jakości chrześcijańskiego kina.
"'Saving Christmas' to w zasadzie 80 minut, w których Cameron piętnuje innych chrześcijan za to, że nie są tak nietolerancyjni, jak on i mają mniej zamknięte umysły od niego" – podsumował Matt Brunson z portalu Film Frenzy.