"Zielona granica" zszargała mi nerwy. Ale prawica myli się co do filmu Agnieszki Holland [RECENZJA]
- "Zielona granica" to film Agnieszki Holland o kryzysie migracyjnym na granico polsko-białoruskiej na podstawie scenariusza Holland, Macieja Pisuka i Gabrieli Łazarkiewicz-Sieczko
- Czarno-biała produkcja, która zdobyła Nagrodę Specjalną Jury 80. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji, oburzyła władze PiS (w tym Zbigniewa Ziobrę czy Przemysława Czarnka), polską prawicę i Straż Graniczną
- "Zielona granica" Agnieszki Holland pokazuje trzy perspektywy: uchodźców na granicy polsko-białoruskiej, strażnika granicznego i aktywistów
- W obsadzie "Zielonej granicy" znaleźli się m.in. Maja Ostaszewska, Tomasz Włosok, Behi Djanati Atai, Dalia Naous, Mohamad Al Rashi, Jalal Al Tawil, Jaśmina Polak, Maciej Stuhr i Agata Kulesza
- Czy film Agnieszki Holland słusznie wywołuje kontrowersje? Oceniamy w recenzji "Zielonej granicy"
To nie jest dokument. Niby oczywiste, ale nie do końca: niektórzy pomstujący na dzieło Agnieszki Holland zdają się o tym zapominać. To film fabularny, ale oparty na faktach i poprzedzony solidnym researchem, co na pokazie prasowym "Zielonej granicy" podkreśliła Maria Złonkiewicz z Grupy Granica, która pomaga uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej na Podlasiu (grupa została przedstawiona w filmie). Niektóre sytuacje zdarzyły się naprawdę, inne są prawdopodobne, ale, jak zaznaczyła aktywistka, "emocje są prawdziwe".
A tych emocji jest w "Zielonej granicy" bardzo, bardzo dużo. Ba, ten film cały jest emocją i nerwem. Film Agnieszki Holland trwa prawie dwie i pół godziny i ani na chwilę nie pozwala odpocząć. Ja po seansie czułam się jak przejechana tirem. I to kilkakrotnie. I wcale nie trzeba być po konkretnej stronie politycznej, żeby te emocje czuć. Trzeba być po prostu człowiekiem i, jak zaznaczyła Złonkiewicz, oglądać nagrodzoną na Festiwalu w Wenecji "Zieloną granicę" z "otwartym sercem".
O czym jest "Zielona granica"? To fabularny film o kryzysie na granicy Polski z Białorusią
"Zielona Granica" pokazuje trzy perspektywy. Najpierw poznajemy rodzinę uchodźców: Aminę (Dalia Naous) i Bahira (Jalal Al Tawil) wraz z trójką dzieci, w tym niemowlęciem i starszym ojcem (Mohamad Al Rashi). Uciekają z ogarniętą wojną domową Syrii i lecą do Białorusi, szczęśliwi, że mogą stamtąd przedostać się do Unii Europejskiej ("Nie popłynęłabym morzem z dziećmi" – mówi Amina). Ich celem jest Szwecja, w której mieszka już ich krewny. W samolocie, obdarowani czerwonymi różami od stewardess, spotykają Leilę (Behi Djanati Atai), Afgankę, z którą wspólnie jadą na granicę, nieświadomi koszmaru, jaki ich czeka.
Kolejny główny bohater to Jan (Tomasz Włosok), strażnik graniczny, który wraz z koleżankami i kolegami musi stawić czoła kryzysowi na granicy. Wcześniej pogranicznicy słyszą pogadankę: ci uchodźcy to nie ludzie, to żywe pociski białoruskiego reżimu. Prywatnie Jan za chwilę zostanie ojcem, szykuje nowy dom, ale jego żona Kasia (Malwina Buss) jest coraz bardziej zaniepokojona doniesieniami ze strefy zamkniętej.
Trzecia perspektywa w "Zielonej granicy" to aktywiści, do których dołącza Julia (Maja Ostaszewska), psycholożka, która od niedawna mieszka na Podlasiu. Gdy Julia na własne oczy widzi koszmar ludzi w kółko przerzucanych przez granicę, postanawia działać i dołącza do lokalnej grupy aktywistów. Wie, że dużo ryzykuje, ale, jak mówi, nie zamierza nikogo zostawić w lesie.
Rodzina Aminy i Bahira, Jan i Julia, to główni bohaterowie, ale jest ich znacznie więcej. Są uchodźcy, zarówno "rośli mężczyźni", jak lubi mówić o nich prawica, jak i ciężarne kobiety, dzieci i starsi ludzie; polscy i białoruscy strażnicy graniczni; policjanci i służba medyczna; członkowie grup pomocowych i mieszkańcy Podlasia. Agnieszka Holland wszystkim oddaje głos i pokazuje różne punkty widzenia: czasem nieoczywiste, czasem zbyt oczywiste, a czasami niewygodne.
Nikt nie jest tu przedstawiony w sposób biało-czarny, nikt nie jest papierowy. Żadna grupa, nawet strażnicy graniczni (domniemany negatywny wizerunek pograniczników oburzył Annę Michalską, rzeczniczkę Straży Granicznej), aktywiści czy policjanci. Są wśród nich ludzie różni: "dobrzy" i "źli" (cudzysłów, bo to oczywiście spore uogólnienie), empatyczni i nieempatyczni, służbiści i gotowi na wszystko, przerażeni i obojętni, na skraju wyczerpania i eskapiści. Holland prezentuje różne postawy, człowieczeństwo i jego brak. Nie uderza w Polaków, jak twierdzi prawica, ale pokazuje jednostki.
"Zielona granica" Agnieszki Holland nie jest antypolska. To film o człowieczeństwie
Trzeba naprawdę się postarać, żeby nazwać film Agnieszki Holland "antypolskim". To nie jest film o Polsce, to film o człowieczeństwie w kryzysie, o ludziach w sytuacjach granicznych, o wyborze między dobrem i złem. O tym, co potrafią ludzie, gdy są postawieni pod ścianą.
Reżyserka pokazuje różne ludzkie perspektywy, a na swój celownik głównie bierze system i "górę". Krytycznie pokazuje postawę obu władz: białoruskich i polskich (ale mówi wprost, że kryzys wywołał reżim Łukaszenki). Te pierwsze wykorzystały uchodźców do perfidnej politycznej gry, te drugie tę grę podjęły. Nikt nie wziął odpowiedzialności za samych ludzi, co "Zielona granica" dobitnie pokazuje. Bo przecież te "polityczne pionki" to przecież wciąż ludzie, którzy przez szamotaninę dwóch krajów przeżyli piekło albo... nie przeżyli w ogóle.
Holland stara się nie ferować wyroków i w sposób prawie dokumentalny pokazuje, co działo się w tych mrocznych tygodniach 2021 roku (i wciąż się dzieje, chociaż już na mniejszą skalę). Wbija jednak ostrą szpilę polskim władzom, co momentami kłuje w oczy sztampowością, jak moment z Maciejem Stuhrem na kamerce, który jest w "Zielonej granicy" zwyczajnie niepotrzebny, tendencyjny i lekko karykaturalny. Nie szczędzi też krytyki samej Unii Europejskiej, a moment, gdy wycieńczona rodzina z Syrii siedzi na chodniku pod ścianą z namalowanymi dwunastoma gwiazdami, kole w oczy i serca.
Holland szuka człowieczeństwa, które wtedy na granicy jakby obumarło. Dlatego "Zielona granica" jest wstrząsającym seansem, trzyma za twarz i nie puszcza. Niektóre obrazy, jak przerzucanie ciężarnych nad drucianym płotem czy topienie się ludzi w bagnie, będą nas nawiedzać, jak wciąż pewnie nawiedzają uchodźców, pograniczników, aktywistów, którzy to wszystko przeżyli. Nic dziwnego, że są czarne-białe, kolor do tego dramatu nie przystoi.
"Zielona granica" to film mocny i ściskający za gardło, ale też świetnie zrealizowany (zdjęcia nocą są znakomite) i doskonale zagrany. Buzujący emocją. Potrzebny i uniwersalny, bo wcale nie odnosi się tylko do sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, ale do całego kryzysu migracyjnego. Jednak mimo że Agnieszka Holland pokazuje brak człowieczeństwa, to wciąż w nie wierzy. Wierzy też w nas, Polaków, na co dobitnie wskazuje (nieco zbyt oczywista) końcówka filmu, której nie zdradzę, a która może "uspokoić" niektórych prawicowców.
Reżyserce "W ciemności" i "Europy, Europy" za ten film należą się owacje. A oburzenie? Cóż. Prawda boli, a wydarzenia sprzed prawie dwóch lat są niestety prawdą. – Kiedy siedzimy tutaj, sytuacja z mojego filmu wciąż się dzieje. Ludzie ukrywają się, (...) są w lasach, ktoś ich odziera z godności, niektórzy z nich umierają – mówiła w Wenecji Holland. Bo to wciąż trwa.