Peretti wyznała, co syn powiedział jej dzień przed tragicznym wypadkiem. "Zdziwił mnie tym"
Sylwia Peretti wspomina ostatnią rozmowę z synem. Zdziwił ją tym wyznaniem
W połowie lipca tego roku Sylwia Peretti doświadczyła ogromnej tragedii, tracąc swojego syna w wyniku wypadku drogowego. 24-letni Patryk Peretti, który prowadził samochód będąc pod wpływem alkoholu, zginął, ponosząc najwyższą konsekwencję swojego działania.
Celebrytka znana z udziału w "Królowych życia" zdecydowała się na udzielenie pierwszego, oficjalnego wywiadu po śmierci ukochanego dziecka. Podzieliła się refleksjami na temat swojego życia po stracie syna oraz wspomnieniami ich ostatnich wspólnych chwil.
Peretti wróciła myślami do dnia poprzedzającego nieszczęśliwy wypadek. Jej 24-letni syn zaskoczył ją wizytą, a w trakcie spotkania niespodziewanie wyznał, że ją bardzo kocha. Kobieta przyznała, że słyszała te słowa od niego dość rzadko.
"Dzień wcześniej siedzieliśmy u mnie razem na grillu i nagle Patryk wypalił, że bardzo mnie kocha. Zdziwił mnie tym wyznaniem i zapytałam go, skąd ten nagły przypływ czułości. 'Wiecznie marudzisz, że za mało mówię ci, że cię kocham', zaśmiał się" – wspomina na łamach magazynu "Viva!".
Celebrytka nieraz podkreślała, że Patryk był dla niej nie tylko ukochanym dzieckiem, ale także najlepszym przyjacielem. Mamę i syna łączyła miłość do szybkiej jazdy i samochodów. Jego odejście to dla niej najbardziej bolesny cios, który mógł ją spotkać.
Peretti wspomina pogrzeb syna. "Nie słyszałam słów księdza, nie słyszałam nic"
W rozmowie z "Vivą!" Peretti opowiedziała o tym, jakie wiadomości spływały i wciąż spływają na jej skrzynkę po wypadku, do którego doszło w centrum Krakowa. Nadmieńmy, że zginął w nim nie tylko jej syn, ale także trzech jego kolegów.
"Wiadomości od ludzi to nie tylko kondolencje, ale cała masa wyzwisk, agresywnych słów, groźby, które obcy mieli czelność napisać do mnie. Badania wykazały, że Patryk nie był pod wpływem narkotyków. Zabrakło im kolejnego gwoździa do trumny. Nagłówki mówiące o sąsiadach, którzy 'bali się wyjść na spacer' z powodu brawurowej jazdy samochodem mojego syna. Tyle że nie dostrzegli faktu, że auto stało przez ponad rok u mechanika" – podkreśliła.
Celebrytka wspomniała także o dniu pogrzebu i przykrym incydencie – dwa dni po pogrzebie zdewastowano grób jej syna.
"Na szczęście monitoring pomógł szybko namierzyć sprawcę. Jak tak można? Jak można było zrobić live w internecie z pogrzebu? Jak? Gdzie ci wszyscy prawowici obywatele mają serce i empatię? Film z ostatniej drogi mojego syna obejrzało już dwa miliony widzów! To są ludzie? To są hieny! Jeszcze do niedawna miałam wrażenie, jakby ktoś wsadził mnie do kiepskiego filmu i kazał grać główną rolę albo jakbym przyglądała się temu, co dzieje się dookoła mnie, z odległości, zza ściany" – powiedziała.
Pożegnanie Patryka było dla Peretti najgorszym dniem w życiu. Kobieta podkreśliła, że paparazzi sprawili, że ona i najbliżsi, którzy przyszli na pogrzeb, nie mogli w spokoju przeżyć tego dnia.
"Wyszłam z kaplicy i nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Z każdej strony otoczona byłam przez paparazzi, a ich aparaty wymierzone były we mnie. Niczym strzelby myśliwych w trakcie polowania na zwierzynę. Zwyczajnie mnie zarżnęli lub ukamienowali. Gdyby nie ochrona, która była wynajęta nie z obawy przed ludźmi, ale żeby utrzymać fotoreporterów w rozsądnej odległości, wtargnęliby nawet do kaplicy" – stwierdziła.
"Nie słyszałam słów księdza, nie słyszałam nic, tylko trzask fleszy aparatów fotograficznych i dźwięk zniczy, które roztrzaskiwały się na nagrobkach, bo te hieny przepychały się, żeby zrobić jak najlepsze zdjęcie. Kolejny szok? Nagle na moim Instagramie przybyło prawie ćwierć miliona followersów" – zaznaczyła.
Peretti dodała gorzko: "Tragedia w życiu jednego człowieka bywa komedią dla innych, cyrkiem, który oglądają z satysfakcją i dają upust swoim złym emocjom".