Obrażał papieża, przychodził na wiece z piłą. Kim jest "mini Trump" z Argentyny?
W niedzielę (19.11) w Argentynie odbyła się druga tura wyborów prezydenckich. Nowym przywódcą został Javier Milei, który otrzymał blisko 56 proc. poparcia. Jego rywal, Sergio Massa, dotychczasowy minister gospodarki w lewicowym peronistowskim rządzie uzyskał 44 proc. głosów. Zwycięstwo skrajnego Mileia, wzbudziło wielkie emocje w Argentynie i na świecie.
– To historyczna noc dla naszego kraju, początek końca dekadencji – ogłosił prezydent-elekt.
Kim jest argentyński "mini Trump"?
Polityk jest liderem skrajnie prawicowego, populistycznego ruchu La Libertad Avanza (Wolność idzie naprzód). Przed wyborami zwyciężał we wszystkich sondażach. W swoich postulatach, mówił przede wszystkim o radykalnej walce z kryzysem i inflacją, która wynosi w Argentynie ponad 124 procent w stosunku rocznym.
Polityk prezentuje "skrajnie libertariański" światopogląd, co przez niektórych jest uważane za niebezpieczne. Jeszcze przed wyborami, amerykański dziennik "New York Times" określił Mileia mianem "mini-Trumpa".
Okazuje się, że przezwisko dziennikarzy wynika z fascynacji argentyńskiego prezydenta-elekta Donaldem Trumpem. Milei uważał, że były prezydent USA był jednym "z najlepszych prezydentów w historii Stanów Zjednoczonych".
Nosił nawet czapkę z symbolicznym napisem "Uczyńmy Argentynę znów wielką" (nawiązanie do hasła wyborczego Donalda Trumpa - "Make America Great Again"). Zainspirował się także jego kampanią prezydencką i, podobnie jak Trump, w swojej kampanii również postawił na media społecznościowe.
Jego fryzura stała się memem
Według "New York Times" 53-letni polityk jest znany ze swojej wyrazistej osobowości i ostrych polemik w mediach społecznościowych.
"Zasłynął, obrażając ludzi w telewizji. W internecie ostro atakuje swoich krytyków. Ma niesforną fryzurę, która stała się memem. A teraz jest liderem skrajnej prawicy w swoim kraju" – czytamy.
Broń i dolary
Według gazety następca obecnego argentyńskiego przywódcy Alberto Fernandeza, jeszcze przed wyborami zdążył "wywrócić do góry nogami politykę 46-milionowego kraju", doprowadzając do spadku wartość krajowej waluty. Chodzi o obietnice gospodarcze, m.in. dolaryzację.
"Jego obietnice likwidacji Banku Centralnego Argentyny i rezygnacji z argentyńskiego peso na rzecz dolara amerykańskiego zdominowały ogólnokrajową debatę i przyczyniły się do dalszego spadku wartości krajowej waluty" – opisuje dziennik.
Radykalne "uzdrowienie" finansów publicznych to nie jedyna deklaracja Javiera Milei. Kolejne to zapewnienie Argentyńczykom powszechnego dostępu do broni i "zredukowanie do minimum" wydatków na cele publiczne, np. ochronę zdrowia.
Polityk z piłą łańcuchową
Podczas kampanii wyborczej Milei wzbudził wiele kontrowersji, krytykując m.in. papieża Franciszka. Oskarżył go o związki z komunistycznymi dyktaturami, nazywając go "imbecylem" i "reprezentantem zła na Ziemi".
Miłośnik rocka i przeciwnik aborcji, na swoich wiecach wyborczych występował z wielkim banknotem stu dolarowym z własną podobizną, a także... z piłą łańcuchową, która miała symbolizować plany cięcia wydatków budżetowych. Podczas ogłoszenia wyników, na publicznym zakończeniu kampanii, jeden z jego zwolenników również postanowił zabrać ze sobą piłę spalinową, czym dosłownie nawiązał do postulatów prezydenta-elekta. Zdjęcia z tej sceny obiegły argentyńskie media. Nie zatrzymało to jednak wzrostu poparcia argentyńskich wyborców dla zwolennika ultraradykalnych cięć wydatków.
Media grożą "katastrofą społeczną"
W tygodniu poprzedzającym drugą turę głosowania, grupa ponad stu argentyńskich intelektualistów i naukowców opublikowała dokument, w którym ostrzegają przed niebezpieczeństwami, jakie kryją się za propozycjami 53-letniego polityka. Przed nieuchronną "katastrofą społeczną", do której może doprowadzić plan redukcji wydatków państwa na cele publiczne, alarmowały też argentyńskie media.
Po wygranych wyborach, jak napisał "New York Times" "Milei może przeprowadzić się do siedziby prezydenta kraju, Casa Rosada, nie z żoną i dziećmi, ale z pięcioma mastifami, które od dawna nazywał swoimi dziećmi".