Nie jaram się obradami Sejmu z Hołownią. Samo (dobre) show mi nie wystarczy

Ola Gersz
25 listopada 2023, 07:04 • 1 minuta czytania
Obrady nowego Sejmu to hity na YouTube. Polacy zaczęli masowo je oglądać zajadając popcorn, a marszałek Szymon Hołownia, który trzyma niesfornych posłów twardą ręką i sypie ciętymi ripostami jak z rękawami, został mianowany gigachadem (z czym nie mogę się nie zgodzić). Jest fajnie, tyle że to wcale nie wystarczy. Niepokój pozostaje.
Obrady Sejmu fajnie się ogląda, ale co z tego? Fot. Andrzej Iwanczuk/REPORTER (edytowane)

Hity YouTube'a są w ostatnich dniach dość nieoczywiste: obrady Sejmu i szalony (w pozytywnym tego słowa znaczeniu, rzecz jasna) występ Artura Baranowskiego, rekordzisty "Jeden z dziesięciu". Fajnie, niesamowicie mnie to cieszy i wiem, że nie tylko mnie. W końcu oglądają się nie tylko patostreamy i filmy youtuberów, które często są, hm, żenującej jakości. Mamy coś bardziej jakościowego, złoto w g*wnie.


Marszałek Szymon Hołownia to gigachad i jest viralem na TikToku

Że obrady Sejmu to złoto? Może nie przesadzajmy, ale po ostatnich latach z PiS-em to powiew świeżego powietrza, bo w końcu jakiś konkret, rzetelność i styl, a przede wszystkim szacunek i decorum. To wciąż polskie polityczne piekiełko, ale przynajmniej przypomina rasowe show, w czym główna zasługa Szymona Hołowni, nowego marszałka Sejmu.

Hołownia czuje się na marszałkowskim fotelu jak ryba w wodzie. Jasne, to "pan z telewizji", więc ma i gadanę, i showmańskie zapędy, ale jednocześnie imponuje elokwencją, kulturą osobistą, humorem i szybkim ogarnięciem Sejmowego regulaminu. Nie daje się wyprowadzić z równowagi, sypie ripostami, blokuje słowne ataki. Przypomina wiecznie opanowanego, choć ciętego nauczyciela w szkole pełnej rozgadanych dzieciaków (do tego podzielonych na przynajmniej dwa obozy).

Marszałek radzi sobie tak dobrze, że fragmenty obrad, a szczególnie jego wypowiedzi, stają się viralami na TikToku. Oglądają je wcale nie tylko starsi Polacy, którzy interesują się polityką, ale również młodzi i nastolatki, którzy później nagrywają własne filmiki przy akompaniamencie celnych uwag Szymona Hołowni. Okazuje się, że te pasują do każdej sytuacji, w tym na wigilijną kolację, kiedy ciotka i babcia znowu zasugerują ci, że nie młodniejesz, a kawalera jak nie ma, tak nie ma.

(Wtedy odpowiedz im: "Bardzo cenię sobie Państwa komentarze i uwagi, ale zwracam też uwagę z mojej perspektywy, że stają się one odrobinę monotematyczne. Zachęcam do większej oryginalności, pracy intelektualnej, obrazić też trzeba umieć").

Hołownia został już nazwany gigachadem i w sumie nim jest, bo udała mu się sztuka zapanowania nad tym politycznym chaosem i to w sposób iście widowiskowy. Marszałkowanie mu pasuje, chociaż jak zauważyła Anna Dryjańska w swoim felietonie naTemat, ten ogólnopolski zachwyt może być wywołany również... przez PTSD po rządach PiS (które teoretycznie wciąż trwają, ale w końcu to była opozycja dominuje dziś w Sejmie).

"(...) o taki efekt nietrudno na tle byłej marszałek Elżbiety "Reasumpcji" Witek i Marka "Budżet w Sali Kolumnowej" Kuchcińskiego, którzy obrady Sejmu prowadzili de facto dla jednego człowieka: Jarosława Kaczyńskiego. Byli gotowi złamać każdy i wszystkie przepisy po to, by go zadowolić. Ustawili poprzeczkę tak nisko, że można ją pokonać nawet na czworakach" – zauważyła moja redakcyjna koleżanka.

I dodała: "W tej sytuacji następca, który potrafi sprawnie i w zrównoważony sposób ogarnąć 459 posłów, urasta do rangi politycznego odkrycia, podczas gdy tak naprawdę przywraca normalność. Tylko i aż. Nie chodzi o to, by marszałkowi coś odbierać, przeciwnie. Hołownia bezsprzecznie zaprezentował się dobrze, ale przez patologię ostatnich ośmiu lat "dobrze" urasta do rangi "wybitnie". To właśnie jeden z przejawów politycznego PTSD po PiS-ie".

Nie sposób się z tym nie zgodzić, Polska jest straumatyzowana. Przynajmniej można teraz oglądać obrady Sejmu z popcornem w ręku i wypiekami na twarzy bez poczucia beznadziei i chęcią skoczenia pod pociąg.

Obrady Sejmu to dziś fajne show, ale to nie wystarczy

Jest fajnie i zabawnie, ale nie zapominajmy, że polska sytuacja polityczna wciąż nie jest stabilna. Wciąż nie mamy rządu, wróć, tworzy go Mateusz Morawiecki, ale chyba tylko z przekory (albo złośliwości) Andrzeja Dudy. Bo przecież wotum zaufania jego gabinet nie uzyska. A to oznaczy, że na rząd opozycji, na którego czele ma stanąć Donald Tusk, jeszcze sobie poczekamy.

Nie jestem polityczną ekspertką, ale jestem obywatelką i zwyczajnie martwi mnie to, co się dzieje. Brak rządu i fakt, że ten nowy zostanie zaprezentowany tylko po to, żeby upaść (dla jasności: upadek rządu Morawieckiego mnie nie martwi, ale to, że jest to po prostu marnowanie czasu). W końcu mieszkam w tym kraju i widzę, że wszystko leży i kwiczy: prawa kobiet, ceny, edukacja, ochrona zdrowia.

Nie, rząd opozycji wszystkiego nie naprawi czarodziejską różdżką. Nie jestem ani głupia, ani naiwna. Ale miło byłoby, gdyby mógł już zacząć pracować, tak jak zadecydował naród. Już dawno temu, bo w październiku. Daliśmy mu nasze zaufanie, szkoda tylko, że musimy tyle czekać (za co podziękujmy prezydentowi).

To niewesoły krajobraz polityczny, a obrady Sejmu, a raczej sejmowe show, skutecznie odwracają od niego naszą uwagę. Śmiejemy się, tworzymy memy, nagrywamy tiktoki i robimy z Hołownię bohatera. I ok, trzeba się czasem odstresować, ale samo widowisko po prostu nie wystarczy. Ono niczego nie uratuje i nie naprawi, o czym warto pamiętać w tym całym trąbieniu, że wszystko wraca do normy.

Droga do niej jeszcze długa, ale fakt, start niczego sobie.