Awantura przed Sejmem to przy tych historiach pikuś. "Mam rozbitą głowę i szczękę. Nie czuję zębów"

Katarzyna Zuchowicz
08 lutego 2024, 06:07 • 1 minuta czytania
Do krzyków, obelg i awantur w Sejmie już się przyzwyczailiśmy. Na sali sejmowej widzieliśmy też przepychanki, próby napaści, wyrywanie sobie mikrofonów, telefonu, były nawet rękoczyny. Ale tym, co zadziało się 7 lutego, wskoczyliśmy jakby na kolejny poziom. Jaki będzie następny krok? Bójka jak w Korei Południowej czy ostatnio na Malediwach?
Takiej przepychanki przed Sejmem z udziałem polityków PiS Polacy jeszcze nie widzieli. Fot. Wojciech Olkusnik/East News

Z jednej strony bójki czy przepychanki parlamentarne dziś już nie zaskakują, choć ciągle szokują. Co jakiś czas świat dowiaduje się, że gdzieś posłowie rzucili się sobie do gardeł. Ale w przypadku polskiego Sejmu było to coś innego. Coś, czego Europa chyba jeszcze nie widziała.


– Oczywiście w różnych parlamentach temperamenty posłów dają o sobie znać. Czasami równie drastycznie, jak u nas w środę. Sceny bitewne były np. w parlamencie Korei Południowej, czy Ukrainy, ale w samym gmachu parlamentu, w czasie obrad. A nie przed – komentuje w rozmowie z naTemat Grzegorz Dziemidowicz, były ambasador RP w Egipcie, Sudanie i Grecji.

– Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie podobnej sytuacji. Były przebłyski zdecydowanie nagannych zachowań osób, które są przecież wybrańcami narodu i powinny trzymać się jakiegoś standardu zachowania i wypowiedzi. Ale rzeczywiście coś takiego bardzo rzadko się spotyka – dodaje.

Szturm na Sejm, czy zwykła awantura

"Szturm na Sejm" – tak powszechnie odebrano próbę siłowego wprowadzenia Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego przez posłów PiS. W dodatku nieudolny, który się nie powiódł, bo obaj do Sejmu nie weszli. Doszło jednak do przepychanek i szarpaniny ze Strażą Marszałkowską, a w pewnym momencie Antoni Macierewicz nawet niechcący uderzył Kamińskiego pięścią prosto w twarz.

"Jaki kraj, taki szturm na Kapitol", "Mamy swój własny szturm na Kapitol, tylko nie wiadomo jeszcze, kto jest Człowiekiem Bizonem" – kpił dawny Twitter.

Dyplomata uważa jednak, że "szturm" w tym przypadku to za duże słowo. – To była po prostu awantura przed Sejmem – tak określiłby to zdarzenie. W dodatku z udziałem polityków, posłów. A nie protestujących z różnych powodów, jak bywało nie raz w przypadku innych krajów i gdy cały świat słyszał o szturmie na parlament.

Na przykład w USA, gdzie w styczniu 2021 roku tysiące zwolenników ustępującego prezydenta Donalda Trumpa wdarło się na Kapitol, bo nie mogli pogodzić się z wynikami wyborów.

Albo w Brazylii, gdzie w 2023 roku zwolennicy byłego prezydenta Jaira Bolsonaro przypuścili szturm na budynek Kongresu Narodowego, bo też nie byli w stanie zaakceptować jego wyborczej porażki.

Był też np. szturm na parlament Iraku, gdy w 2022 roku setki ludzi wtargnęło do gmachu parlamentu w ramach protestu przeciw korupcji i kandydaturze na premiera, a świat obiegły zdjęcia i nagrania, jak śpiewali, tańczyli, czy kładli się na stołach.

Był szturm na parlament Libii – przeciwko pogarszaniu się warunków życia. W Ukrainie – przeciwko zmianom dotyczących decentralizacji władzy, w Macedonii – przeciw impasowi przy tworzeniu rządu, czy w Hongkongu – przeciw ustawie dotyczącej ekstradycji do Chin.

A ostatnio np. w Papui Nowej Gwinei, gdzie zapalnikiem okazała się informacja o obniżce płac dla policjantów.

Przykłady można mnożyć. Trudno jednak znaleźć taki, by do parlamentu – mimo oporu strażników – siłą próbowali wejść politycy bez mandatu lub ci z mandatem próbowali wprowadzić do środka tych bez.

"Jeszcze nie było bitwy na pięści"

 – Jesteśmy krajem UE, w środku Europy. Na pewno środki masowego przekazu będą o tym głośno informowały na całym świecie – komentuje dyplomata.

– W większości parlamentów posłami są ci, którzy doszli do tego nie tylko studiami, ale ciężką pracą w polityce. I oni potrafią się obracać w trochę innym kręgu niż to, co widzieliśmy przed Sejmem. To rzeczywiście ewenement – mówi.

Do jakich państw tymi wydarzeniami dołączamy, jeśli chodzi o kulturę sejmową?

– Raczej do krajów, o których wspomniałem wcześniej. Pod Sejmem były przepychanki, jeszcze nie było bitwy na pięści. Nie chciałbym użyć sformułowania, że jeszcze wszystko przed nami. Oby nie – mówi dyplomata.

Ale po zdarzeniach ze środy wielu pewnie myśli, że to jeszcze nie koniec.

Tak wyglądały bójki w parlamentach

Korea Południowa to pierwsze skojarzenie. Archiwalne nagrania mówią same za siebie. Tak np. deputowani dwóch ugrupowań walczyli o dostęp do mównicy sejmowej w 2007 roku. To była regularna bitwa. Ze skakaniem jeden na drugiego, ciągnięciem za krawaty. I na koniec wywiezieniem z parlamentu jednej osoby na noszach.

W 2009 roku po takiej bójce potrzebna była karetka. Opozycja zbudowała barykadę z mebli, by nie wpuścić rządzących na salę. Doszło do rękoczynów, media obiegły zdjęcia m.in. walczących ze sobą kobiet. A poszło o projekty ustaw dotyczące mediów.

Media dużo pisały wtedy o tym, że w Korei Płd. to nie są rzadkie widoki. W ruch szły nawet gaśnice. "Los Angeles Times" informował, że liczba takich "incydentów" wzrosła z pięciu w 2006 roku do 47 w 2008. Był np. taki, że posłowie rządzącej partii zamknęli się w jednej z sal. A wściekła opozycja użyła młotów i piły, by się do niej dostać. Poszło o umowę o wolnym handlu z USA.

Dantejskie sceny rozgrywały się też w parlamencie Ukrainy. W 2010 roku bójka na pięści i krzesła była tak brutalna, że co najmniej dwóch deputowanych było rannych. "Mam rozbitą głowę i szczękę. Nie czuję zębów" – relacjonował jeden z nich. Inny miał złamaną rękę.

To już trochę zamierzchłe czasy. Ale zupełnie niedawno, w 2023 roku, doszło do podobnych scen w Kosowie – aż w parlamencie musiała interweniować policja.

W tym roku walka rozegrała się w parlamencie Malediwów. Powód zdawałoby się błahy – brak zgody co do powołania czterech członków gabinetu.

A skończyło się interwencją szpitalną w przypadku jednego z parlamentarzystów.

Bójki zdarzały się też w parlamentach Gruzji, Turcji, Tajwanu....

Wcale do tej pory takich sytuacji nie było mało.

Czy na tym nam zależy, by w tę stronę zmierzał również Sejm RP? Gotujący się od lat w wulgaryzmach, agresji i wzajemnych obelgach?

Oczywiście historycznie nie jest to nic nowego. Można pisać o II Rzeczypospolitej, gdy posiedzeniom Sejmu też towarzyszyły awantury, wrzaski i przepychanki.

Albo dużo wcześniej. Tu cytat z opracowania Anny Kalinowskiej na stronie Muzeum Pałacu Króla Jana III Sobieskiego w Wilanowie:

"Na dawnych sejmach co bardziej krewcy posłowie w wyrażaniu swojego niezadowolenia często nie poprzestawali tylko na wrzaskach i wyzwiskach, niejednokrotnie podczas obrad dochodziło do szarpanin i rękoczynów. Gdy na sejmie warszawskim w 1570 roku posłowie dobijali się do izby, w której obradował król z senatorami, marszałek nadworny zmuszony był odepchnąć laską zbyt natarczywego posła litewskiego. Zajście to wywołało w izbie poselskiej wielkie oburzenie".

Ale teraz mamy XXI wiek.

Ironia, dowcip, kultura słowa

– Na ogół w krajach o dłuższej tradycji parlamentarnej takie sytuacje są jakoś tonowane, nawet przy dużych politycznych rozbieżnościach. Nie zawsze się to udaje. Ale przede wszystkim w zgromadzeniach narodowych o długiej tradycji liczy się dowcip, kultura słowa. Przeciwnika politycznego można rozłożyć na łopatki i zmiażdżyć właśnie ironią i dobrze wypowiedzianym słownym ciosem – mówi Grzegorz Dziemidowicz.

– U nas tego nie ma. Ironia czy dowcip rzadko są stosowane w polemikach. Marszałek Hołownia tchnął nowego ducha w tę izbę. I nie chodzi tylko o warstwę widowiskową, ale przede wszystkim słowną – zauważa.

Ale wszyscy wiemy, jak reagują przeciwnicy polityczni. I jak ze świecą szukać celnych ripost na wypowiedzi Szymona Hołowni.

Ciągle mam w pamięci wspaniałe wejścia posłów do parlamentu brytyjskiego. Na przykład jak o swoim oponencie z Partii Pracy ówczesny szef konserwatystów, Winston Churchill powiedział: "To jest owca w owczej skórze". Wiemy, że wilk jest w owczej skórze, ale on położył przeciwnika owcą, że nie ma nic do powiedzenia, jest łagodny jak baranek. To riposty i odzywki, którymi potem przez dziesięciolecia żywi się historia parlamentaryzmu. Grzegorz Dziemidowiczb. dyplomata

– To samo kultura słowa we francuskich Zgromadzeniach Narodowych. To coś, z czego warto brać przykład. Z przepychanek nie – mówi.

"Inaczej wyglądało niż to, co obserwujemy teraz"

Grzegorz Dziemidowicz sam kiedyś był komentatorem parlamentarnym telewizji. I pamięta, jak było w latach 90.

– Oczywiście dochodziło do ostrych starć z mównicy sejmowej, z lewej i z prawej strony. Ale to wszystko miało swój poziom. Przypominam sobie np. wystąpienie późniejszego premiera i marszałka Sejmu Józefa Oleksego, który po wystąpieniu posła z prawej strony zabrał głos i powiedział: – Usłyszałem coś, co skłoniło mnie, żebym natychmiast zapisał się do Pana partii.

– Obserwowałem to jako komentator, który przez kilka godzin codziennie bywał w Sejmie. Że niezależnie od polemik i bardzo ostrych starć z trybuny sejmowej posłowie bardzo często wspólnie pili kawę, jedli wspólnie obiad, mieli normalne relacje. Inaczej wyglądało to na co dzień niż to, co obserwujemy dzisiaj. Teraz nie obserwuje się bliższych relacji posłów opozycji i koalicji rządzącej. Kiedyś mimo wszystko starali się zachować uprzejmą rezerwę. W tej chwili jest dużo inwektyw, dużo złych słów, wulgaryzmów – mówi.

Czytaj także: https://natemat.pl/540866,pis-probowalo-zrobic-awanture-w-sejmie-krzyczeli-gdzie-jest-premier