W PiS już się czają na miejsce po Kaczyńskim. Prof. Migalski: Sukcesja będzie dramatyczna
Anna Dryjańska: Czy zaskoczył pana Jarosław Kaczyński, gdy zadeklarował, że nadal chce być prezesem PiS?
Prof. Marek Migalski: Zupełnie nie. Od lat powtarzam, że polityka to cały świat Jarosława Kaczyńskiego. Mówię to bez złośliwości: jego najbliższą rodziną jest partia, a poza Nowogrodzką nie ma życia. Katastrofa smoleńska, w której stracił brata i bratową, tylko to pogłębiła. Każdy z nas ma jakieś plany na emeryturę, on nie. Nie ma żadnych hobby, nie lubi podróżować... Dlatego, póki ciało i umysł mu pozwolą, póty będzie kierować Prawem i Sprawiedliwością.
To po co było to całe zamieszanie? Najpierw dawał sygnały, że szykuje się do odejścia, a teraz zapewnia, że nigdzie się nie wybiera.
Jarosław Kaczyński po prostu popełnił błąd. Wbrew temu, co myślą o nim jego fanatyczni zwolennicy i przeciwnicy, Kaczyński jest tylko człowiekiem.
A nie mistrzem pięciopoziomowych szachów?
Są tacy, którzy tak go widzą, choć to tak absurdalne, że aż śmieszne. Powiem to jednak wprost: Kaczyński nie jest genialnym szachistą, któremu Kasparow mógłby tylko pionki czyścić. Prezes PiS zwyczajnie się pomylił, gdy poruszył kwestię zmiany warty, a jego ostatnia wypowiedź to gorączkowa próba ratowania sytuacji.
Kaczyński, zapewniając o dalszej woli przewodzenia PiS, chce powstrzymać partię przed rozpadem, a członków przed orientowaniem się na innych liderów, bo w momencie, gdy zaczął dywagować o ustąpieniu, nasilił powyborczą dezintegrację PiS. Do walki o schedę otwarcie ruszył Morawiecki.
Z kolei Czarnka i Jakiego jako następców wskazał zresztą naiwnie prof. Andrzej Nowak. Naiwnie, bo jasne było, że Kaczyński nie zamierza ustąpić. To jego stały numer: puścić w eter, że chce się rozstać z przywództwem, a potem tylko patrzeć, kto się wychyli, by go utrącić.
Wychylił się były premier. Morawiecki oblał egzamin Kaczyńskiego. Wyskoczył przed szereg, czym najpewniej pogrzebał swoje szanse na zostanie prezesem PiS. W oczach Kaczyńskiego się zdekonspirował, a w oczach członków partii – skompromitował. Wszyscy w PiS od działaczy powiatowych w górę znają tę gierkę prezesa. A Morawiecki dał się złapać.
Do Mateusza Morawieckiego jeszcze wrócimy. Dlaczego stały numer Kaczyńskiego nasilił dezintegrację PiS? Wcześniej nie miał takiego efektu.
Wcześniej Prawo i Sprawiedliwość rządziło krajem, a jego członkowie byli spokojni, syci i zadowoleni. Za Kaczyńskim stała powaga i doniosłość władzy, jaką nieformalnie posiadał przez ostatnie osiem lat. Teraz sytuacja jest diametralnie inna.
Pozbawiony siły państwa Kaczyński okazuje się 75-letnim bezradnym, a czasem nawet śmiesznym staruszkiem, któremu jego miejsce pokazuje nie tylko marszałek Sejmu, ale nawet pracownik więzienia, gdy prezes PiS znowu próbuje coś zrobić bez żadnego trybu.
Potężny Kaczyński mógł potrząsnąć partią i ze swojego miejsca niewzruszenie obserwować, co się będzie działo. Słaby Kaczyński, robiąc ten sam manewr, podcina gałąź, na której sam siedzi. Uruchamia siły, które mogą wymknąć się spod jego kontroli.
To teraz wróćmy do Morawieckiego. Dlaczego dał się nabrać na znaną gierkę prezesa?
Bo nie ma ani talentu, ani doświadczenia politycznego.
Brak doświadczenia politycznego u byłego premiera?
Weźmy pod uwagę, jak on tym premierem został nagle, z nadania Jarosława Kaczyńskiego. Morawiecki kompletnie nie zna życia partyjnego, jego reguł. Szefem rządu został dlatego, że wisiał u klamki prezesa. I teraz ten jego brak innych umiejętności staje się bardzo widoczny.
Podobnie zresztą było z prezydentem. Do czasu, gdy prezes PiS wskazał go jako kandydata w przegranych – jak się wówczas zapowiadało – wyborach, Andrzej Duda był trzecioligowym politykiem PiS. Dziś, gdy stracił sprzyjającą większość w Sejmie i musi uprawiać realną politykę, prezydent jest kompletnie pogubiony. Jemu trzeba jednak oddać, że przynajmniej ma talent kampanijny. Duda i Morawiecki są figurantami Kaczyńskiego.
I mimo wszystko ci dwaj – jak pan mówi – nieutalentowani politycznie politycy, chcą przejąć przywództwo nad Prawem i Sprawiedliwością.
A kto ma się bić o funkcję prezesa PiS, jak nie tacy ludzie właśnie? Ławka rezerwowych w PiS jest bardzo krótka. Zadbał o to sam Kaczyński, który pozbył się wszystkich ludzi mających talenty polityczne. W tym miejscu od razu zastrzegam: nie mówię o sobie i dawnych czasach, gdy byłem europosłem. Chodzi mi o Pawła Zalewskiego, Marka Jurka, Kazimierza Ujazdowskiego, Radosława Sikorskiego, Pawła Kowala, Michała Kamińskiego, Pawła Poncyljusza...
To ludzie z potencjałem intelektualnym. Można się z nimi zgadzać albo nie, ale mają swoją wizję i umiejętności. Kaczyński doprowadził do tego, że zastąpili ich ludzie pokroju Mejzy.
Szefem profesorów Krasnodębskiego i Legutki w delegacji do Parlamentu Europejskiego został ktoś taki, jak Dominik Tarczyński. To przerażające. I zabawne zarazem.
Jarosław Kaczyński celowo wyjałowił intelektualnie PiS. To dlatego o przywództwie marzą osoby o kilka lig niżej, takie jak Czarnek czy Jaki. Kaczyński postarał się o to, by obok niego nie było lidera z prawdziwego zdarzenia. Między sobą a partią postawił znak równości. Kaczyński to PiS, PiS to Kaczyński.
Dlatego, gdy zabraknie Kaczyńskiego, sukcesja będzie dramatyczna. Prawo i Sprawiedliwość rozpadnie się na wiele formacji, bo żaden chętny do pokierowania partią nie będzie w stanie chwycić za wszystkie sznurki. Ktokolwiek zdobędzie władzę po Kaczyńskim, reszta nie uzna tego wyboru i stworzy własne prawdziwe PiS-y.
Jak pisze Dominika Długosz w "Newsweeku", w partii buzuje. Wewnętrzne napięcia jeszcze nie rozerwały PiS, ale temperatura rośnie. Czy wyobraża pan sobie scenariusz, że Jarosław Kaczyński, chcąc temu zapobiec, usuwa się na stanowisko honorowego prezesa PiS, a wcześniej wyznacza swojego następcę, który bierze PiS w całości i – przynajmniej początkowo – bez walki?
Nie uważam tego za prawdopodobne. Kaczyński jest za mądry na to, by nie rozumieć, że honorowy prezes to tak naprawdę nikt. Owszem, członkowie partii oddają mu sztuczne hołdy, ale realna polityka jest gdzie indziej. A Kaczyński to polityk kompletny, który pragnie realnej władzy, w przeciwieństwie na przykład do Dudy, który zadowala się pustymi gestami.
Gdy Kaczyński mówił o tym, że z woli partii chętnie sprawowałby dalej funkcję prezesa, nie przez przypadek wspomniał o Jean-Marie Le Penie.
Podkreślał, że nie będzie tak jak on trzymał się stołka wbrew woli własnej formacji.
Kaczyński musi też jednak pamiętać o tym, jak dla starego Le Pena skończyła się honorowa prezesura i przekazanie władzy córce. Le Pen myślał, że będzie mógł jej rękami pociągać za sznurki we Froncie Narodowym. Nic z tego. Co więcej, okazało się, że Marie nie szanuje nawet pozorów jego władzy nad partią, co bardzo go irytowało. Nie, Kaczyński na to nie pójdzie.
Dla formalności zapytam: czy na kongresie PiS ktoś wystartuje przeciwko Kaczyńskiemu?
Nie, chyba że Kaczyński komuś każe, bo z jakichś powodów będzie mu to potrzebne. Zresztą statut PiS dopuszcza coś, co w innych ugrupowaniach jest nie do pomyślenia, czyli sytuację, by był tylko jeden kandydat na prezesa partii. Walka na śmierć i życie wybuchnie wtedy, gdy Kaczyński przestanie być prezesem PiS.
A co z rozliczeniami powyborczymi, które są normalne w partii tracącej władzę? Minęły już ponad cztery miesiące i jakby nic się nie stało.
Zaczną się minutę po zamknięciu lokali wyborczych w głosowaniu do Parlamentu Europejskiego, zwłaszcza jeśli KO wyprzedzi PiS.
Teraz, mimo napięć, partię trzyma w ryzach perspektywa dwóch elekcji. Dotrwanie w całości do wyborów samorządowych i europejskich jest nie tylko w interesie Kaczyńskiego, ale i jego potencjalnych następców, a także członków PiS jako takich. Każdy gdzieś kandyduje lub ma ludzi, którzy gdzieś kandydują i nie będzie skazywał ich na wykreślenie z list.
Pozornie w PiS jest spokojnie, stabilnie i nic się nie dzieje, ale rywale tylko się przyczaili, a konflikt wybuchnie tuż po wyborach europejskich. Do tego czasu jedynym spoiwem PiS-u jest strach.
Czytaj także: https://natemat.pl/543095,tluste-koty-zmieniaja-sie-w-nieposluszne-kaczynski-ma-problem