Klątwa złych adaptacji została zdjęta. "Fallout" jest tak dobry jak "The Last of Us"
Tak należy robić adaptacje gier. Recenzja serialu "Fallout" (BEZ SPOILERÓW)
O czym jest fabuła serialu "Fallout"?
Witamy na Pustkowiu, a raczej na Ziemi zniszczonej przez wojnę nuklearną. Uprzywilejowani mieli to szczęście, że mogli ukryć się przed wybuchami i promieniowaniem w tzw. kryptach zbudowanych przez korporację Vault-Tec. Reszta populacji, której tego szczęścia - cóż - zabrakło, przetrwała, ale znacznie większym kosztem. Wszelkie społeczne normy sprzed wybuchu atomówek legły w gruzach.
Serial "Fallout" na podstawie gier Interplay Entertainment, 14 Degrees East i Bethesda Softworks zabiera nas do roku 2296, czyli 219 lat po Wielkiej Wojnie, która zabiła większość ludzkości. Produkcja Amazon Prime Video koncentruje się na kilku bezpośrednio połączonych ze sobą liniach fabularnych.
Lucy, młoda członkini Krypty 33, miała być świeżo upieczoną panną młodą, a staje się renegatką, która opuszcza swoją dotychczasową społeczność, by odszukać na powierzchni porwanego członka rodziny.
Ghul w kowbojskim kapeluszu (ocalały wyglądający jak zombie) na własne oczy widział grzyby atomowe górujące na niebie. Po tylu latach nie przypomina już siebie z poprzedniego życia. Jest bezwzględny i działa w pojedynkę.
Będąc dzieckiem Maximus został ocalony przez Bractwo Stali, militarną (rycerską) organizację, której celem jest m.in. przechowywanie technologii sprzed Wielkiej Wojny.
Każdy z tych bohaterów - niezależnie od swych przekonań - musi odszukać mężczyznę, który dysponuje tajnymi planami dotyczącymi dalszych losów Pustkowia. Jedni chcą odnaleźć go dla zysków, inni z mniej materialnych powodów.
Retrofuturystyczna apokalipsa nigdy nie była tak rozrywkowa
Wszystkie wątki w "Falloucie" przecinają się ze sobą. Narracja prowadzona przez scenarzystów przywodzi na myśl "Piratów z Karaibów" - raz jeden z bohaterów jest górą, drugi ląduje powalony na ziemi, a potem role odwracają się. Twórcom serialu nie brakuje więc poczucia humoru, a wszelkie napięcia są rozładowywane przez żarty sytuacyjne, które w porównaniu ze wspomnianą serią Disneya nie są infantylne.
Komizm sytuacyjny wynika poniekąd ze sposobu, w jaki ukazano postapokaliptyczny świat. W "Falloucie" feralny 2077 rok w żadnym wypadku nie wyglądał jak cyberpunkowa wizja przyszłości. Hologramy, skąpe neonowe ciuchy czy zaawansowane wszczepy zastępują tu retrofuturystyczne elementy. W dniu wybuchu bomb ludzie żyli w świecie rodem z lat 50. XX wieku (tyle że bardziej rozwiniętym).
W każdym odcinku przeszłość zderza się z przyszłością. W zrozumieniu przyczyn globalnej katastrofy, a także motywów bohaterów pomagają publiczności wnikliwe retrospekcje. Co ciekawe, nie są one zbędnymi zapychaczami, jak w poniektórych produkcjach. Są jak backstory postaci w grze fabularnej Dungeons & Dragons - pokazują to, co najważniejsze, by przykuć uwagę widza.
W hicie Prime Video leje się krew, w powietrze wylatują ucięte bądź powyrywane kończyny, mamy też typowe dla gry slow-motion (oczywiście w odpowiednim natężeniu, bo serialu całe szczęście nie reżyseruje Zack Snyder) i mnóstwo zmutowanych zwierząt.
Obsada zasługuje na kciuk w górę
Jeśli zaś chodzi o aktorstwo, główna obsada spisuje się znakomicie. Lucy w wykonaniu Elli Purnell ("Yellowjackets") jest niczym Roszpunka na własnej skórze poznająca, czym jest przetrwanie. Maximus grany przez Aarona Cliftona Motena ("Przeobrażenie") to klasyczny przykład postaci "od zera do bohatera", a Walton Goggins ("Nienawistna ósemka") jako Ghul zjada wszystkich na śniadanie.
Adaptacja gry stworzona przez Grahama Wagnera i Geneva Robertsona-Dworeta pozwala nam też zobaczyć na małym ekranie gwiazdorów kultowych seriali telewizyjnych sprzed dekad, czyli Kyle'a MacLachlana ("Miasteczko Twin Peaks") oraz Benjamina Linusa ("Lost: Zagubieni").
Z seansu "Fallouta" ucieszą się nie tylko starzy wyjadacze, ale również osoby niezaznajomione z oryginalną grą. To trochę "The Last of Us" na dopalaczach - pod pewnymi względami podobny, acz bez wyciskaczy łez.