Co stoi za pożarem Marywilskiej 44? Sprawdziliśmy tropy ws. głównych podejrzanych
Na Marywilskiej 44 znajdowało się centrum handlowe z 1,4 tys. sklepami. Od minionej niedzieli przy zgliszczach gromadzą się kupcy, którzy w jednej chwili stracili cały dobytek. Pożar hali handlowej w bardzo szybkim tempie objął niemal sto procent powierzchni obiektu.
Co ciekawe, strażacy byli na miejscu po 11 minutach od otrzymania zgłoszenia i już wtedy stwierdzili, że ogień obejmuje około 2/3 ogromnego budynku. Marywilska 44 to ogromny obiekt o łącznej powierzchni aż 140 tys. metrów kwadratowych.
Co się stało na Marywilskiej 44? "Jest wiele tajemniczych aspektów"
Naprawdę ciężko uwierzyć, że do pożaru doszło ot tak. Od samego początku zarówno politycy, internauci, kupcy jak i społeczność sąsiedzka jednogłośnie sugerują, że mamy do czynienia z celowym działaniem.
A co na to ekspert? – Pożar w dziwny sposób pojawił się w kilku miejscach hali jednocześnie. Rozprzestrzeniał się bardzo szybko. To praktycznie niemożliwe, żeby pożar zaistniał w jednym miejscu i tak się rozprzestrzenił – mówi gen. Ryszard Grosset, ekspert ds. pożarnictwa i były zastępca komendanta głównego PSP.
Jak w ogóle można wywołać aż tak duży pożar? – Nie docenia pan ludzkiej podłości – reaguje gen. Grosset i dodaje: – Możliwości są nieograniczone. Jest to możliwe do wykonania, natomiast tam jest wiele tajemniczych aspektów tego pożaru.
Pierwsza kwestia to strefy pożarowe. – Ta hala została podzielona wydzieleniami pożarowymi na strefy pożarowe. Z jakichś powodów te wydzielenia, a właściwie mobilne elementy wydzieleń, nie zadziałały. Był swobodny przepływ powietrza – zauważa.
Druga kwestia to system czujek i tak zwanych tryskaczy. – Z tego, co wiem, nie zadziałał system tryskaczy. Bądź nie został uruchomiony. Dlaczego? Nie zadziałała część czujek. Alarm, który poszedł do jednostki PSP, pochodzi z czujki, która była gdzieś z brzegu hali – komentuje.
Kolejna sprawa, to odległość zarzewi ognia. – Pierwsze zdjęcia wykonywane dronami pokazują, że jest kilka niezależnych zarzewi pożaru, usytuowanych w dużych odległościach od siebie. One były też oddzielone od siebie – tłumaczy ekspert ds. pożarnictwa.
Hala na Marywilskiej 44, czyli "pożar deweloperski"?
A skoro wszyscy utwierdzają się w opinii, że nie mamy do czynienia z wypadkiem, to pojawia się pytanie, kto stoi za pożarem na Marywilskiej? I tu zaczyna się loteria najróżniejszych teorii.
Takie dyskusje możemy obserwować na warszawskich grupach sąsiedzkich.
"Jakiś deweloper chce tam może osiedle mieszkaniowe zbudować, więc najłatwiej siłą wyrzucić tych, którzy uczciwie pracowali" – sugeruje jedna z mieszkanek Białołęki.
"Widocznie mają plan na postawienie tam czegoś bardziej dochodowego, niż kasa z czynszów od drobnych kupców" – dodał uczestnik dyskusji.
"Nie zdziwiłbym się gdyby w niedalekim czasie rozpoczęto tam budowę osiedla", "Deweloperzy zadowoleni", "Deweloper już zaciera rączki, bo działka stoi prawie pusta" – brzmią kolejne głosy mieszkańców.
Teorie spiskowe już podsycają politycy Prawa i Sprawiedliwości.
"Gdyby nie obstrukcja polskich służb za Donalda Tuska może już byśmy wiedzieli, jakie są powody tajemniczych pożarów. W wypadku Marywilskiej jedna z możliwych hipotez: kupcy protestowali więc lepiej spalić hale, wziąć ubezpieczenie i pozbyć się problemu" – napisała na platformie "X" posłanka Agnieszka Wojciechowska van Heukelom.
"Gdzie jest Trzaskowski, Tusk, Kierwiński, Siemoniak?" – dociekał Sebastian Kaleta.
"Nie jest tajemnicą, że biznes deweloperski przyniósłby w tym miejscu większe dochody"
Podejrzenia o "podpaleniu deweloperskim" wywołały niepokój ruchów miejskich zasiadających w stołecznym samorządzie. Powodem obaw jest między innymi fakt, że tego typu zdarzenia podejrzewano już kilkakrotnie.
Jan Mencwel, radny Warszawy reprezentujący Miasto Jest Nasze w rozmowie z naTemat mówi, że nie chce ferować wyroków. Ciężko bowiem mówić o przyczynach pożaru, dopóki specjalnego komunikatu nie wydadzą służby.
Samorządowiec wyjaśnia, dlaczego teoria o "podpaleniu deweloperskim" przyciągnęła uwagę mieszkańców.
– Nie jest tajemnicą, że biznes deweloperski przyniósłby w tym miejscu większe dochody. Na pewno są powody, żeby bardzo dokładnie przyjrzeć się tej sprawie. Skala pożaru i to, jak szybko się rozprzestrzenił, była niepokojąca. 11 minut po przyjeździe strażaków cała hala stała w ogniu – mówi.
Co to podpalenie deweloperskie? "Zdarzało się, że kamienice w tajemniczych okolicznościach płonęły"
Mencwel zwraca uwagę, że ze względu na niepokojące okoliczności, sprawa powinna być dogłębnie zbadana.
– Oficjalnych przyczyn jeszcze nie znamy. To powinno być bardzo dokładnie zbadane. Wiemy za to, że dzierżawca tego terenu od jakiegoś czasu był w konflikcie ze środowiskiem kupców, bo podnosił im stawki – zauważa.
Radny wyjaśnia też, czym jest samo zjawisko podpaleń deweloperskich.
– Podpalenia deweloperskie występowały często w przypadku zabytków. Na Pradze, ale nie tylko, mieliśmy kamienice, które były pustostanami. One przechodziły w prywatne ręce, ale na terenie nie można było nic zrobić, bo budynki były chronione prawnie – mówi.
I dodaje: – Zdarzało się, że takie kamienice w tajemniczych okolicznościach płonęły. Następnie rozbierano je, bo te traciły ochronę prawną. A na ich miejscu budowano nowe budynki, gdzie sprzedawano na przykład mieszkania po 20 tys. zł za metr kwadratowy.
Warszawa zawalczy o Marywilską 44. "To dzierżawa celowana z myślą o działalności handlowej"
Na ten moment stanowisko władz miasta ws. Marywilskiej 44 jest dość jasne. Rzeczniczka Ratusza Monika Beuth, pytana przez nas, czy Warszawa rozważa sprzedaż gruntów lub zmianę celu ich użytkowania, mówi wprost: – Absolutnie nie. To całkowita bzdura.
I dodaje: – Umowa zawarta w 2014 roku obowiązuje przez 22 lata. Aż do 2036 roku nie przewiduje możliwości zbycia gruntów. Absolutnie takich planów miasto nie ma i nie będzie miało. To dzierżawa celowana z myślą o działalności handlowej.
Także spółka zadeklarowała chęć odbudowania hali. Do tego bardzo długa droga. Konieczne jest bowiem ugaszenie pożaru, zakończenie czynności policyjnych, zgromadzenie materiału dowodowego, a następnie wyburzenie ogromnego budynku i postawienie go na nowo.
Kolejne teorie ws. Marywilskiej 44. "W każdym przypadku należy brać pod uwagę taki wariant"
To jednak nie kończy teorii dotyczących pożaru Marywilskiej 44. Niektórzy otwarcie mówią, że mogliśmy mieć do czynienia z grupą dywersyjną.
"Dla mnie ten pożar to nie przypadek. Raczej to sprawdzian wiadomych grup dywersyjnych" – napisał Maciej Lisowski, komentator i analityk, zajmujący się m.in. białym wywiadem.
"Niestety mam podobne obawy i mam nadzieję, że się mylę. Marywilska to jeden z symboli pomocy Ukrainie" – skomentowała analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Anna Dyner.
To z kolei zalarmowało posła Witolda Zembaczyńskiego. – Uważam, że budując odporność państwa, w każdym przypadku dużego pożaru, należy brać pod uwagę taki wariant – mówi naTemat członek sejmowej komisji obrony narodowej oraz szef podkomisji ds. finansów Sił Zbrojnych RP.
– To musi wynikać z konkretnych przesłanek. W związku z alertami dywersyjnymi, teorią wojny Walerija Gierasimowa oraz napięciami wokół wyborów do Parlamentu Europejskiego i wyborów w USA, każda taka sytuacja powinna być analizowana pod kątem działań grup dywersyjnych. Jako opinia publiczna czulibyśmy się bezpieczniej mając przekonanie, że takie przypadki są analizowane – tłumaczy.
Parlamentarzysta zwrócił jednak uwagę, że służby specjalne już przekazały, że żaden z trzech ostatnich pożarów nie jest przedmiotem ich zainteresowania. Co to oznacza? Że najprawdopodobniej wykluczono ten scenariusz.
– A skoro służby się tym nie interesują, to oznacza, że te analizy być może wykonano w przypadku Marywilskiej. I stąd pewnie ze służb popłynął do nas taki przekaz – podsumowuje.
W rozmowie z naTemat psycholog społeczny Konrad Maj mówi z kolei, dlaczego tak chętnie teorie o dywersji ze Wschodu zainteresowały opinię publiczną.
– W tej chwili jesteśmy na wojnie hybrydowej z Białorusią i Rosją. Dużo się w związku z tym mówi o tym, że staliśmy się polem do działania dla obcych służb. I myślę, że nasze lęki mogą być przez te służby podkręcane, nawet jeśli nie będą one podejmować w Polsce żadnych realnych działań. Chodzi o to, żebyśmy się bali, abyśmy każde wydarzenie negatywne w jakiś sposób wiązali z działalnością Rosjan czy Białorusinów – tłumaczy.
Prokuratura wszczyna śledztwo ws. Marywilskiej 44
Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga do teorii spiskowych się nie odnosi. Norbert Woliński wyjaśnił zaś, że na wstępne ustalenia trzeba jeszcze poczekać.
– Takiej wiedzy (co się stało - red.) jeszcze nie ma nikt. Nie mogę jeszcze wskazać terminu w tym zakresie, bo ta sprawa funkcjonuje od niedzieli. To zbyt wczesny etap, żeby jakiekolwiek informacje przekazać – mówi nam rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Przedstawiciel urzędu potwierdził jednak, że jeszcze do końca poniedziałku na jego biurko dotrze dokument o wszczęciu śledztwa ws. pożaru hali Marywilska 44.
Z kolei Jacek Wiśniewski z Komendy Stołecznej Policji w poniedziałek nad ranem przekazał nam, że cały czas trwają czynności mające na celu ustalenie przyczyn tragedii.
– Bez względu na możliwość wejścia na teren pogorzeliska policjanci prowadzą czynności, które tego nie wymagają: ustalenie i przesłuchanie świadków, zabezpieczenie różnych monitoringów, w tym tego na zewnątrz i wewnątrz budynku. Pytanie, co z tego drugiego pozostało. W jakim stopniu będzie możliwe dotarcie do niego? – powiedział.
Co dalej ws. Marywilskiej 44? "Całkowite zniszczenie. Wielki szok"
Radna Lewicy, Karolina Zioło-Pużuk zwraca uwagę na jeszcze inny element sprawy. – Ta niedziela była wymagająca dla strażaków. Mieliśmy też pożar nie do końca legalnego wysypiska śmieci na Mokotowie. Do tego doszły drobniejsze interwencje – mówi w rozmowie z naTemat.
Warto zauważyć, że w niedzielę strażacy interweniowali także Kampinoskim Parku Narodowym, gdzie spłonęło 2,5 tys. metrów kwadratowych lasu.
Co do samych przyczyn zdarzenia, polityczka zaleca wszystkim ostrożność. – Nie chcę przesądzać. Czekam na wyniki badań. Teorii spiskowych pojawiło się bardzo wiele. Poradziłabym czekanie na jakiekolwiek informacje ze strony służb – ocenia.
I dodaje: – Byłam niezwykle zszokowana. Miałam w niedzielę zajęcia na Bielanach. Wstałam wcześnie rano, dostałam alert RCB. Do głowy mi nie przyszło, że to mogło być całkowite zniszczenie. Wielki szok.
– To centrum nie było zwykłym miejscem pracy. Tam pracowały całe rodziny. I polskie i wietnamskie. To było miejsce spotkań i bycia razem dla społeczności oraz mniejszości. Tam było ponad 10 różnych narodowości – komentuje.
– To, że to znika w chwilę, w kilka godzin, było wstrząsające. Będę interweniować i pytać o pomoc, jaką miasto może udzielić poszkodowanym – zapowiada.
I jak podkreśla, chodzi nie tylko o pomoc finansową. – Prywatny właściciel na razie deklaruje, że chce to odbudować. A ludzie potrzebują pracy teraz. To też ciężki moment nie tylko ekonomiczny, ale i psychologiczny dla tych ludzi. Dobrze byłoby zastanowić się, jaki rodzaj pomocy jest tu konieczny – podsumowuje.