Szpitale powiatowe "dogadane" z Ministerstwem Zdrowia? Alarmują: Nie mamy za co leczyć
Szpitale powiatowe alarmują, że "nie mają za co leczyć", bo większość pieniędzy przeznaczają na pensje pracowników. To efekt ustawy o minimalnym wynagrodzeniu w ochronie zdrowia. Miała być tymczasowym rozwiązaniem, ale ani poprzedni rząd PiS, który ją wprowadził, ani nowy rząd PO nie mają odwagi, aby przerwać "błędne koło".
Wzrost wynagrodzeń w ochronie zdrowia był niezbędny, bo wcześniejszy poziom płac groził odchodzeniem z pracy lekarzy czy pielęgniarek. Jednak kolejne podwyżki co pół roku "wykańczają" finansowo szpitale. Środki z NFZ nie starczają na ustawowe podwyżki płac minimalnych. Po wyższe pensje ustawiają się w kolejce również wszyscy pozostali pracownicy.
To nie jedyne zmartwienie managerów szpitali powiatowych.
W sierpniu resort zdrowia zaskoczył ich skierowanym do konsultacji projektem noweli ustawy o świadczeniach zdrowotnych. Przewiduje on zmiany prowadzące do restrukturyzacji placówek m.in. zmniejszenie liczby niektórych oddziałów.
Ponadto problemem jest brak wypłat za nadwykonania.
Spotkanie na szczeblu
Wszystkie te kwestie przedstawiciele Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych omówili z przedstawicielami MZ i NFZ na spotkaniu w resorcie.
Wiceminister Zdrowia Jerzy Szafranowicz zapewnił podczas briefingu po spotkaniu, że w najbliższym czasie osobiście, w towarzystwie wojewodów i dyrektorów oddziałów NFZ będzie się spotykać w każdym regionie z przedstawicielami samorządów i szpitali samorządowych, by wyjaśniać i doprecyzowywać kwestie związane z planowaną reformą oraz informować o możliwościach, jakie dla szpitali stwarzają środki z Krajowego Planu Odbudowy. Warunkiem jest wdrożenie nowelizowanej ustawy.
– Będzie mowa o zmianach systemowych – zapowiedział.
– To było ważne i potrzebne spotkanie, bo to jest bardzo ważna systemowa zmiana, która pozwoli szpitalom sięgnąć po środki z KPO – ocenił Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.
Jak dyplomatycznie stwierdził, wokół zapisów nowelizacji brakowało dobrego przepływu informacji.
– Narastało wiele opinii i nieprawdziwych informacji zamiast faktów. Minister Leszczyna zapewniła nas, że te kanały informacyjne będą mocno udrożnione, na czym nam bardzo zależy – stwierdził Malinowski.
Przedstawiciele szpitali nie omieszkali przedstawić swoich uwag do projektu ustawy.
Niezapłacone nadwykonania
Druga paląca kwestia to niesfinansowane "nadwykonania".
– Ustaliliśmy, że NFZ postara się w jak najszybszym czasie zapłacić te nadwykonania. To jest zobowiązanie, które jest po stronie funduszu i mamy nadzieję, że uda się ten temat rozwiązać do końca września – mówił Waldemar Malinowski. Chodzi o zapłatę za nadwykonania za świadczenia limitowane oraz za świadczenia nielimitowane.
Wiceprezes NFZ Jakub Szulc na pytanie o problemy z finansowaniem świadczeń i brak umów na ostatni kwartał w woj. mazowieckim poinformował, że w trakcie procedowania jest właśnie kolejna zmiany planu finansowego NFZ.
– Mam nadzieję, że po tej zmianie wszystkie kontrakty ze świadczeniodawcami zostaną zamknięte do końca roku 2024. Nie mówimy tutaj tyle o aneksach, co o planie rzeczowo-finansowym, który jest do ustalenia – dodał.
"Krzywdząca" ustawa
Na sytuację finansową szpitali wpływa także tzw. ustawa podwyżkowa, gwarantująca minimalne wynagrodzenia w ochronie zdrowia. Według prezesa OZPSP, "od 2022 roku ustawa o minimalnym wynagrodzeniu pracowników ochrony zdrowia po prostu krzywdzi szpitale powiatowe".
– Obecnie są szpitale, które 90–95 proc. przychodów przeznaczają na wynagrodzenia, a to prowadzi do zadłużenia.(...) Nie mamy za co leczyć. Tak być nie może – wskazywał.
Jak stwierdził, jeśli ustawa ta miałaby działać również w 2025 roku, "trzeba się zastanowić, co z tym zrobić".
Wiceprezes NFZ Jakub Szulc przyznał, że realizacja tej ustawy konsumuje cały przyrost przepisu składki zdrowotnej do Narodowego Funduszu Zdrowia, a może się zdarzyć tak, że będzie konsumowała więcej niż dynamika przepisu składki.
– Mamy nadzieję, że spotkanie z minister zdrowia przyniesie konkretne i wymierne efekty, jeżeli chodzi o przyszłość – podsumował Waldemar Malinowski.
Porodówki do likwidacji?
Wiceminister Jerzy Szafranowicz był pytany również o plany dotyczące likwidacji części porodówek. Ostatnia propozycja resortu przewiduje likwidację tych oddziałów, gdzie odbywa się mniej niż 400 porodów rocznie.
Jak zapewnił wiceminister, nie oznacza to likwidacji wszystkich takich oddziałów, bo musi być zachowana dostępność dla pacjentek. – Te oddziały porodowe, które przyjmują 100, 200 czy 300 porodów, zostaną utrzymane, jeśli w danym mieście powiatowym kobieta w ciąży będzie miała za daleko, aby dotrzeć do szpitala – zapewniał i dodał, że zmienić się będzie musiała jednak forma ich finansowania np. na ryczałtową lub poprzez zmianę wyceny porodu.
Konsolidacja porodówek ma dotyczyć tych szpitali z oddziałami porodowymi, które oddalone są od siebie o kilka kilometrów, a na których odbywa się rocznie 300–400 porodów.
Prezes Waldemar Malinowski zaznaczył z kolei, że Minister Zdrowia deklaruje "dobrowolność" przystępowania do restrukturyzacji. Dotyczyć to ma zarówno porodówek, jak i innych oddziałów zabiegowych.
Czy spotkanie oznacza, że szpitale powiatowe wreszcie "dogadały" się z resortem zdrowia? To dopiero początek dialogu.
Trudniej będzie na szczeblu poszczególnych samorządów, gdzie ciężko jest powiedzieć ludziom - potencjalnym wyborcom - że restrukturyzacja szpitali oznacza, że z ich terenu zniknie taki czy inny oddział. Trafi do nich tylko tyle, że będą mieli nieco dalej, ale już nie to, że jakość leczenia jest lepsza w bardziej doświadczonych placówkach.
Na rozmowy nie ma też dużo czasu, bo środki z KPO czekać trzeba będzie szybko wykorzystać.